Caribbean Rhapsody
Dwóch doskonałych muzyków, multi-stroikowiec James Carter i portorykański kompozytor, jeden z ulubieńców György'a Ligetiego - Roberto Sierra - swoją muzyczną współpracę i jej efekty pielęgnowali prze kilka lat, zanim zdecydowali się wejść razem do studia. Sierra szył utwory na miarę saksofonisty z Detroit, jednocześnie pozostawiając mu cały czas wielką przestrzeń do improwizacji i rozwoju. Z czasem powstał pomysł by zapisać na krążku historię kobiety i mężczyzny – On: saksofon tenor, Ona: saksofon sopranowy. Zaproszono jeszcze do studia Reginę Carter, kwintet smyczkowy Akuy Dixona oraz jedną z najlepszych orkiestr na świecie – Sinfonię Varsovię. Powstał album niezwykły i znakomity!
Pisząc o tej płycie, wypadałoby zapewne wspomnieć Gunthera Schullera i jego koncepcje „trzeciej drogi” - łączenia muzyki klasycznej z jazzem. Może należałoby wymienić wszystkie inne jazzowe i okołojazzaowe rapsodie, z Gershwinowską Rhapsody in Blue na czele. Co innego jednak wydaje się tu kluczowe...
Od pierwszych minut, gdy płyta zaczyna wirować w odtwarzaczu, słychać, że orkiestra nie udaje tutaj jazzowego big bandu, nie ma tutaj spotykania klasyki i jazzu „wpół drogi”. Te dwa światy rozumieją się doskonale, bez konieczności rezygnowania z własnych możliwości. W dodatku ta orkiestra, to nasza Sinfonia Varsovia w pełnym składzie, a nie, jak to często bywa przy tego typu przedsięwzięciach, jedynie sekcja smyczków. Po pierwszych dźwiękach „Ritmico” w wyobraźni maluje się już nawet nie koncert, ale musical, w którym na scenie saksofon Jamesa Carter przeistacza się w Gina Kelly'ego, przemierzając świat orkiestrowych brzmień jak bohater „Deszczowej piosenki” Nowy Jork wyśpiewując swoje "Gotto dance!"
Trudno oprzeć się tej muzyce – bogatej a jednocześnie kojącej, zwiewnej i bardzo przystępnej. Po trzyczęśćiowym koncercie na saksofon i orkiestrę następuje pierwszy solowy popis Caretera – Tenor Interlude. Popisu nie należy rozumieć tu bynajmniej jako „popisówę”. Jego solo, które powróci jeszcze w wieńczącym album „Soprano Interlude” wpisuje się w piękną, a nie tak znowu gęsto zapisaną, tradycję solowych kompozycji na saksofon. Znakomicie praktykował to chociażby Michael Brecker. Ogromną frajdę sprawia wsłuchiwanie się w to, jak Careter operuje dynamiką – jak wycofuje się, buduje przestrzeń, napięcie, jak złożone i ciekawe są te jego miniatury.
Do wykonania tytulej kompozycji „Carribean Rhapsody” zaprosił Carter swoją kuzynkę skrzypaczkę – Reginę Carter oraz kwartet smyczkowy The Akua String Quintet, pod wodzą wiolonczelisty Akuy Dixona. Przed kunsztem ich wspólnego grania, bukietem różnorodnych wpływów, od klasyki światowej, klasyki jazzu po rytmy i melodie Ameryki Środkowej i Łacińskiej, powinni pochylić głowy i improwizatorzy i filharmoniści, a lepiej – robić notatki.
Roberto Sierra nazwał Jamesa Cartera Paganinim saksofonu. Brzmi to świetnie, ale ich wspólna płyta brzmi jeszcze lepiej! Oby jak najszybciej można było usłyszeć materiał z „Caribbean Rhapsody” na żywo w pełnym składzie.
1. Concerto for Saxophones and Orchestra: (1. Ritmico; 2. Tender; 3. Playful-Fast (with Swing)); 4. Tenor Interlude; 5, Caribbean Rhapsody; 6. Soprano Interlude.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.