Mary Halvorson - dziewczyna z dużą gitarą

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

Drobnej postury dziewczyna, o długich jasnych włosach, w okularach z wielką gitarą w dłoniach. To był mój pierwszy kontakt z Mary Halvorson, na kilka chwil zanim w odtwarzaczu wylądowała jedna z płyt Anthony’ego Braxtona, w nagraniu której Mary wzięła udział. Potem były pierwsze dźwięki jej gitarowej improwizacji i już wiedziałem, że na tę młodą damę trzeba będzie zwrócić szczególną uwagę.

To jedno z tych najbardziej krzepiących doświadczeń kiedy trafia się na artystę budzącego zainteresowanie i który w następnych latach okazuje się muzykiem coraz bardziej znaczącym, nagrywającym coraz bardziej intrygujące płyty. Wkrótce po tym jak za rekomendacją Anthony’ego Braxtona usłyszałem Mary Halvorson, już z pełną świadomością wszedłem w posiadanie albumu „Dragon’s Head” i prawdę powiedziawszy dopiero wtedy tak naprawdę stało się dla mnie jasne, że to wcale nie jest artystka podpierająca się blaskiem i prestiżem nazwiska swego mentora, ale muzyk, który może w męskim bądź co bądź świecie gitary znaczyć bardzo dużo.

Od tamtego czasu i na świecie i w mojej świadomości Mary Halvorson zaistniała bardzo mocno. Międzynarodowa krytyka, w tym gronie tak słynni publicyści jak Howard Mandel, Lars Gotrich czy Francis Davis z Village Voice zaczęli prześcigać się w komplementach na temat jej gry, muzycznej koncepcji i wizji artystycznej. Padać zaczęły ważkie zdania: „najmniej przewidywalny improwizator”, „najbardziej progresywna gitarzystka” czy , jeden z najważniejszych  i najbardziej oryginalnych bandleader-ów”. Ale wsłuchując się w muzykę, którą niesie ze sobą Mary wydają się one jak najbardziej uprawnione. Pod czujnym okiem Anthony’ego Braxtona wychowało się zresztą wielu znakomitych muzyków, którzy być może nie są na liście najpopularniejszych twórców i nie trafiają na okładki pozabranżowych publikacji, ale kiedy idzie o najbardziej intrygujące muzycznie zjawiska, są bezwzględnie na górze listy.

Mary Halvorson nie była od wczesnego dzieciństwa zdeterminowana by zostać muzykiem. Owszem muzyka była jej hobby, ale znacznie większą atencją, jako osoba bardzo praktyczna, darzyła nauki ścisłe. Kiedy więc składała swoje papiery do Wesleyan Institute to nie do klasy muzycznej, ale na wydział matematyki i fizyki. Szczęśliwie tamtejszy system edukacyjny nie wyklucza zainteresowań także i dziedzinami artystycznymi. Postanowiła więc spróbować, lecz wcale bez wielkiej pewności, że sobie poradzi. Poradziła sobie jednak całkiem dobrze, skoro wspomniany Anthony Braxton z chęcią zaangażował ją do wielu swoich kluczowych muzycznych projektów. Nie będzie pewnie wiele przesady w stwierdzeniu, że współpraca z Braxtonem była dla Mary Halvorson trampoliną. Dzisiaj współpracuje i na scenach koncertowych, i w studiu z cała plejadą eksperymentujących twórców z Timem Bernem, Taylorem Ho Bynumem, Tomasem Fujiwarą, Curtisem Hasselbringiem, Ingrid Laubrock, Myrą Melford, Markiem Ribot czy Tomem Rainey na czele. W Warszawie widzieliśmy ją z projekcie These Archess, w trio, na festiwalu Jazz I Okolice, podczas VII Poznańskiego Made In Chicago w projekcie Living By Lanterns, poświęconym muzyce Sun Ra i chwilę później z zespołem wspomnianej już Ingrid Laubrock.

Gdyby chcieć wyliczyć inne jej muzyczne aktywności krótki artykuł przerodziłby się niechybnie w bardzo męczącą wyliczankę. Tak na marginesie ciekawe kiedy znajduje czas na uczenie sztuki gitarowej? A i na tym polu działa prężnie i regularnie, nie tylko w klasach mistrzowskich, jak w School of Improvised Music czy Banff, ale również prowadząc zajęcia dla dzieci. 

Ma także własny zespół, który w ubiegłym roku nagrała swoją piątą płytę "Illusionary Sea", i z którym objechać zdążyła już chyba całą Europę i pół reszty świata, wszędzie wzbudzając podziw. Album ten, podobnie jak jego poprzedniczki „Saturn Sings” oraz „Bending The Bridges” wydała mała niezależna oficyna wydawnicza Firehouse 12 i w stosunku do nich kryje personalene zmiany. DOtychczasową kwintetowa formuła poszerzona została o kolejnych dwóch gości Ingrid Laubrock na saksofonach i puzonistę Jacoba Garchicka. W skłądzie jednak ciąglę błyszczą od dawna chwalieni przez krytykę, dwaj bardzo głośno Nowojorczycy: saksofonista Jon Irabagon (także członek grupy Mostly Other People Do The Killing oraz trębacz John Finlayson jeden z najbliższych dziś współpracowników legendarnego Steve’a Colemana. Wszyscy oni nadają muzyce Mary Halvorson koloru i brzmieniowego rozmachu, a jednak podstawą tej wybornej formacji jest nade wszystko trio z Mary rzecz jasne na gitarze i bajeczną sekcją rytmiczną Johnem Hebertem – kontrabas i Chess Smith – perkusja. To z niego wywodzi się dzisiejszy septet gitarowej wizjonerki, z nim zarejestrowała przed laty olśniewającą płytę „Dragon’s Head”  oraz wydaną w Polsce koncertową "Ghost Loop". Czyżby więc trio było kluczowaw karierze Mary Halvorson formułą wykonawczą? Być może tak właśnie jest skoro teraz, na koncercie w Studiu radiowym im. WItolda Lutosłwskiego odwiedzi nas także w takim kameralnym składzie. Tym razem jednak z Michaelem Formankiem oraz Tomasem Fujiwarą.