To był rok: Vijay Iyer

Autor: 
Kajetan Prochyra
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
Bart Babinski, The Stone, Sierpień 2013

Ostatni raz dłużej rozmawiałem z Vijay’em Iyerem w Sylwestra ubiegłego roku. W podsumowaniach roku praktycznie wszyscy wymieniali „Accelerando” - płytę nagraną w trio ze Stephanem Crumpem i Marcusem Gilmorem a jego twarz zdobiła okładki większości jazzowych periodyków. Kilka miesięcy wcześniej odbyła się w Nowym Jorku premiera „Holding it down” - spektaklu poświęconego weteranom i ich snom, stworzonym przez pianistę wspólnie z Mike’iem Laddem. Doskonale przyjęta została także premierowa kompozycja Iyera dla Bang On A Can All Stars, inspirowana japońskim malarstwem Rimpa. Naszą rozmowę zacząłem wtedy od gratulacji: najlepszego roku w karierze - 10tego z rzędu. Aż tu nagle - wydarzył się rok 2013. Płytowa premiera „Holding it down”, stypendium MacArthurów i katedra na Uniwersytecie Harvarda a na koniec roku transfer i gwiazdorski kontrakt w wytwórni ECM. 42-letni Vijay Iyer jest dziś jednym z najbardziej utytułowanych muzyków we współczesnym jazzie.

Geniusz

MacArtur Fellowship jest najbardziej prestiżowym wyróżnieniem przyznawanym artystom i naukowcom w USA. Wcześniej wśród muzyków związanych z jazzem nagrodzono Cecila Taylora, Anthony’ego Braxtona, Johna Zorna, Kena Vandermarka i Jasona Morana. Nagroda, zwana niekiedy grantem geniuszy niesie ze sobą także wielką odpowiedzialność. Kwota stypendium to dziś nieco ponad 600 000 dolarów. To w jaki sposób rozdysponowane zostaną te pieniądze pozostaje oczywiście w gestii wyróżnionego, jednak świat patrzy… Vandermark swój grant przeznaczył na tworzenie, nagrywanie i koncertowanie z dużymi składami. Anthony Braxton powołał Tri-Centric Foundation, która dziś pozwala wydawać kolejne płyty z jego muzyką, realizować jego opery z serii Trillium czy organizować festiwal jego twórczości. Co zrobi Iyer? Czas pokaże. Już teraz podkreśla jednak, że będzie chciał przede wszystkim wspierać artystyczną wspólnotę, w której ma szczęście żyć i tworzyć.

Miasto Otwarte

Próbki tego jak liczna i różnorodna to wspólnota mogli posmakować słuchacze zgromadzeni w auli Uniwersytetu Stanowego Montclair, podczas premierowego koncertu „Open City” - utworu inspirowanego powieścią Teju Cole’a - młodego pisarza, fotografa i poety, urodzonego i mieszkającego w Stanach jednak wychowanego w Lagos - stolicy Nigerii. Bohater powieści, młody psychiatra w jednym z nowojorskich szpitali przemierza na piechotę miasto. Obserwuje ludzi i przestrzeń w której żyją, zagląda w głąb ich historii - podobny jest w tym nieco do Andrzeja Stasiuka. Bohater powieści - Julius - zdaje się być bardziej zagubiony, dopiero układa elementy układanki: swojego własnego pochodzenia - między Ameryką, Afryką a Europą, z której pochodzi jego matka - i współczesnej codzienności zachodniej metropolii, serca tego co określa się dziś mianem New America.
Iyer - dziecko emigrantów z Indii, przedstawiciel pierwszego pokolenia urodzonego w USA - zainspirowany „Open City” zaprosił na scenę autora powieści - Teju Cole’a - rapera z Das Racist - Himanshu Suri’ego a także orkiestrę złożoną z 18tu improwizatorów - wśród nich: Ambrose’a Akinmusire’a, Jonathana Finlaysona, Adama O’Farrilla (trąbki), Grahama Haynesa (kornet, flugelhorn), Steve’a Colemana (saksofon altowy), Hafeza Modirzadeha (alt i tenor)
Marka Shima (tenor), Elenę Pinderhughes (flet i głos), Josha Roseman (puzon basowy, tuba), Tyshawna Soreya (puzon, perkusja), Mata Maneriego (altówka), Okkyung Lee (wiolonczela), Patricię Franceschy (wibrafon), Rafiqa Bhatię (gitara), Hrisha Raghavana (bass), Marcusa Gilmorea (perkusja) i Rajna Swaminathan na mrudangam i kanjirze - oraz oczywiście przy fortepianie i z batutą kompozytor: Vijay Iyer.
Długa to lista, ale szkicuje szeroki - wielopokoleniowy i wielokulturowy potencjał jaki nieść może ta orkiestra! Warto zapisać sobie na marginesie nazwiska, szczególnie tych mniej znanych twórców by obserwować co dziać będzie się już wkrótce w konstelacji wokół Iyera.

(źródło: New York Times)

Mutacje

Publiczność koncertu Open City była jednak - siłą rzeczy - dość ograniczona. Cieszy więc, że w komunikacie prasowym (a monachijska oficyna ECM nie zwykła dotąd takim narzędziem się posługiwać) już teraz wydawnictwo zapowiada wydanie muzyki Iyera na duży skład instrumentalny. Czyżby chodziło właśnie o Open City? Pewne jest jednak, że już na początku tego roku ukaże się w ECM autorski album Iyera „Mutations”, zawierający utwory na fortepian solo a także fortepian i elektronikę oraz tytułową suita „Mutations I-X” nagraną przez Vijay na fortepian, elektronikę i kwartet smyczkowy w składzie Miranda Cuckson i Michi Wiancko, - skrzypce; Kyle Armbrust - altówka; Kivie Cahn-Lipman - wiolonczela. W ECM ukaże się też duetowa płyta Vijay Iyer / Craig Taborn a także - i to niespodzianka - Vijay Iyer Trio. Dotąd albumy tego zespołu publikowała wytwórnia ACT.

Profesor Iyer

No i wreszcie Harvard. Na nowej wizytówce Vijay’a, obok godła tej ikonicznej wręcz uczelni znajdzie się tytuł: Franklin D. and Florence Rosenblatt Professor of the Arts. Mury Akademii nie są mu jednak obce. To przecież magister fizyki i doktor interdyscyplinarnych studiów z zakresu kognitywistyki i autor wielu artykułów - tak dotyczących muzyki jak i przede wszystkim spotkania muzyki i nauki. Był też wykładowcą w szkołach muzycznych. Jest także kierownikiem warsztatów The Banff Centre’s International Workshop in Jazz and Creative Music w kanadyjskiej Albercie.
Bez wątpienia jest więc właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Co będzie robił na Harvardzie? Będzie miał studentów - i to jest chyba najważniejsze.

Poszczęściło się nam bowiem, że Iyer jest ledwo po czterdziestce - a już po chwili rozmowy z nim ma się pewność, że przez te 4 dekady zajmował się przede wszystkim porządkowaniem spraw w swojej głowie. Iyer wie. Wie co potrafi, co go interesuje, co jest dla niego ważne. Umie też grać na fortepianie - ale to tylko dodatek do jego kompetencji jako artysty. Kompetencji? Brzmi to strasznie. Misji?

Chciałbym by następny rok nie był już najlepszym w jego karierze. Życzyłbym sobie by Iyer mógł zaszyć się na Harvardziej, w sali prób, a może w The Stone Johna Zorna, w którym często ostatnio grywa i mógł rozwijać to, co już udało mu się zbudować. By budował dalej wspólnotę, by przekazywał swój spokój i głębokość wejrzenia w materię - muzyczną, fizykalną i międzyludzką.