Krakowska Jesień Jazzowa 2014 - Blue Shroud Band dzień drugi

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

Pozostając przy sportowej metaforze zaproponowanej w tekście poprzednim – wczoraj drugi dzień zgrupowania kadry Blue Shroud Ensemble i dzień był to bardzo obiecujący. Liderzy zespołu potwierdzili  swoją wyśmienitą dyspozycję,  widać i wzrost formy poszczególnych graczy jak i większe zgranie składu. Na Alchemicznej scenie zaprezentowały się i większe formacje, ćwiczone były też zagrania dwójkowe i indiwidualne.

W ramach rozgrzewki występ polskiego duetu Olbrzym i Kurdupel w białych kitlach, z gitarą basową (Marcin Bożek) i barytonem / tenorem (Tomek Gadecki). Panują barwy ciemne, dźwieki rozwibrowane, plamy brzmieniowe o lekko rozmytych konturach, jakby niskie tony wytwarzały siłę grawitacyjną. Jest ciekawie, tajemniczo i odrobinie surrealnie choć to ostatnie odczucie może byc związane z pewnym niedospaniem piszącego.

Set pierwszy rozpoczyna trio Maya Homburger, Barry  Guy i Lucas Niggli.  Maya i Barry od lat  grają razem muzykę barokową, kto był na koncertach w Alchemii czy w Mocaku w latach poprzednich ten wie, że to przeżycie natury religijnej właściwie.  Zdecydowali się jednak wykonań utwór współczesny, prezent Barry’ego dla Mayi zainspirowany rysunkiem ptaków, muzyczne rondo z powracającym chwytliwie puszczającym oko do słuchaczy tematem i ferią zaskakujacych barw pomiędzy.  Muzyka na wskroś skomponowana, współczesna , bogata i pełna wdźięku.

Pozostając przy wdzięku – na scenie pojawiają się Savina Yannatou i Fanny Paccoud (dołącza później Per Texax Johansson). O ile wciąż nie mogę się przekonać całkowicie do wokalnej teatrolności Saviny, to wielką przyjemnośćią sprawia słuchanie i obserwowanie na scenie altowiolistki,  urok i francuska uroda doskonale współgrają z pięknym brzmieniem.  Razem – ciekawy, bardzo kameralny set.

Set drugi zaczyna się od dwóch krótkich piłek. Torben Snekkestad i Barry  Guy w bardzo krótkiej ale instenywnej improwizacji, widać radość grania wspólnego grania po kilku latach przerwy (o płycie nagranej wspólnie opowiadał na wstepie Barry). Zaraz potem drugi solowy wystep Bena Dwyera, w moim odczucie zdecydowanie bardziej udany niż ten z dnia poprzedniego. Krystalicznie brzmiące gitarowe struny, kompozycja sięgajaca do jezyka muzyki muzyki klasycznej,  odrobiny improwizacje i ikry brzmienia flamenco.

Kwartet, który wszedł na scenę na drugą połówkę drugiego seta okazał się formacją szturmową naszej kadry. Augusti Fernandez, Peter Evans, Ramon Lopez i Lucas Niggli. Nie wiem czy to nadmiar kofeiny, czy wrodzona hiperaktywność ale tempo panowie narzucili mordercze a intensywnością i ilością dźwięków możnaby obdzielić kilka koncertów. Gra szalona, maniakalna wręcz, Augusti i Peter przebiegający po skali lub skupieni w centrach tonalnych, Ramon i Lucas wypełniający całkowicie przestrzeń gęstą bebniarską siątką. Nawet w momentach względnego przyciszenia,  tempo pozostawało na najwyższym biegu. Muzyka improwizowana obfituje w dźwieki intrygujące (skonsternowane „hmmmm”) i zaskakujące („a więc to tak?”) – i za to przecież ją lubimy. Ale są też te chwile kiedy jedyne co  przychodzi na myśl to „wow” – i za to ją kochamy. To był własnie moment  „wow”.

Set trzeci rozpoczyna duet Savina Yannatou i Michel Godard.  Więcej ekpresyjności, mniej teatralności a do tego świetne wyczucie relacji z partnerem na scenie – czyżbym zaczynał przekonywać się do wokalistki? Do Michela Godarda przekonywać się nie musiałem – jego grę cechuje bogata wyobraźnia połączona z elegancją i ogromynm wyczuciem.

Na zakończenie kwartet saksofonowy – Torben Snekkestad / Per Texas Johansson / Julius Gabriel / Michael Niesemann – gra wyśmienicie zespołowa, czterej panowie znaleźli wiele pieknie brzmiących akordów jak szalonych dźwiekowych ataków, był też element wewnątrzespołowej rywalizacji. Na zakończenie do czwórki dołączył Michel Godard dodając dynamicznym młodzikom odrobiny ogłady. Znakomity set.

Znakomicie zapowiada się tez zatem trzeci dzień zgrupowania. Do zobaczenia już wieczorem w Alchemii.