Jako nauczyciel staram się nie podawać uczniom żadnych informacji. Zadaję im pytania..” - Rafał Sarnecki rozmawia z saksofonistą Walterem Smithem III

Autor: 
Rafal Sarnecki

Mieszkający w Los Angeles saksofonista Walter Smith III najczęściej kojarzony jest ze współpracy z trębaczem Ambrosem Akinmusire. Lista uznanych muzyków, z którymi Smith występował jest jednak zdecydowanie dłuższa: Roy Haynes, Terence Blanchard, Jason Moran, Eric Harland. Współpracował też z gwiazdami R’n’B, m.in. z Lauryn Hill oraz Destiny’s Child. Jest niewątpliwie uznawany za jednego z najznakomitszych saksofonistów na świecie. Polscy fani jazzu mieli okazję Waltera Smitha III usłyszeć już kilkakrotnie: z zespołem Terence’a Blancharda, Ambrose’a Akinmusire, Piotra Schmidta. Wiosną 2016 roku zawitał on do naszego kraju ponownie w związku z trasą i sesją nagraniową kwartetu Piotra Lemańczyka.

Pochodzisz z Houston w Teksasie i tam uczęszczałeś do słynnego liceum artystycznego High School for the Performing and Visual Arts. Lista absolwentów tej szkoły, którzy osiągnęli światową sławę jako muzycy jazzowi jest dość długa: Jason Moran, Robert Glasper, Eric Harland, Chris Dave. Co wyróżnia to liceum spośród innych? Jakie były Twoje osobiste doświadczenia jako ucznia?

A więc… to nie jest tylko zasługa liceum. W USA zaledwie kilka miast może poszczycić się, a raczej powinienem powiedzieć, kiedyś mogło poszczycić się dobrymi programami edukacji artystycznej. Dotyczyły one edukacji na poziomie podstawowym, gimnazjalnym oraz licealnym. Houston jest jednym z tych miast. W wieku czterech lat zacząłem uczyć się gry na skrzypcach właśnie w szkole. Później zmieniłem instrument na klarnet a następnie w wieku sześciu lat na saksofon. Jako dziecko uczęszczałem na prywatne lekcje, ale równocześnie grałem w szkole. Wielu kolegów miało podobne doświadczenia. Poza tym w Houston istnieje bardzo silna scena muzyki gospel. Muzycy, których wymieniłeś: Robert Glasper, Eric Harland, Chris Dave dorastali grając w kościele. Tylko najlepsi z najlepszych kontynuują naukę muzyki w liceum. Oprócz tego w Houston jest wielu wybitnych muzyków, którzy udzielają się jako pedagodzy.
Jeśli chodzi o moje doświadczenia… Rozpocząłem naukę w liceum kilka lat po Glasperze, który był na roku ze świetnym gitarzystą Mikiem Moreno. Ja byłem z kolei na roku z Kendrickiem Scottem, był on pierwszą osobą, którą tam poznałem. Muzycy, którzy ukończyli liceum przed nami: Jason Moran, Eric Harland bardzo inspirowali nas swoją grą. Wyjechali do Nowego Jorku, ale staraliśmy się zdobyć płyty, na których występowali i śledzić ich karierę. W ten sposób dowiadywaliśmy się o nowych trendach na nowojorskiej scenie. Przy okazji Bożego Narodzenia przyjeżdżali do Houston i odwiedzali naszą szkołę. Erica poznałem, gdy miałem trzynaście lat, grał już wtedy z Betty Carter. Jego słowa wsparcia były dla nas bardzo budujące: “Stary, świetnie grasz. Powinieneś naprawdę skupić się na tym… ćwicz tamto… zadzwoń do mnie jak będziesz w Nowym Jorku”. To było naprawdę wspaniałe! To przeniosło się na nasze dorosłe życie. Czuliśmy się częścią pewnej społeczności. Staraliśmy się sobie nawzajem pomagać. Eric Harland pomagał Kendrickowi i Jamire’owi (Williamsowi) przekazując im swoje angaże. Moran zaprosił mnie do współpracy. Wciąż wielu świetnych muzyków kończy to liceum. Kiedy przyjeżdżają do Nowego Jorku, pomagają sobie, na przykład pianista James Francies, który obecnie jest w Nowym Jorku i niedługo kończy New School. On również należy do społeczności muzyków z Houston. Tego typu społeczności istnieją również w innych miastach. W Miami jest również mocne środowisko muzyczne. Podobnie w Berkeley w Kaliforni. Ambrose, Charles Altura oraz Justin Brown pochodzą właśnie stamtąd.

Kilka tygodni temu przeprowadziłem wywiad z Davidem Kikoskim, który opowiedział, jak duże znaczenie miała dla niego współpraca z Royem Haynesem. Jakie były Twoje doświadczenia jako członka Roy Haynes' Fountain of Youth Band?

Pamiętam moment, kiedy po raz pierwszy miałem okazję z nim zagrać. Przyjechałem do jego domu, to było coś w rodzaju przesłuchania do jego zespołu. Basista, z którym graliśmy, powiedział mi wcześniej, jakie utwory Roy wykonywał ze swoim zespołem. Zapoznałem się z nimi i nauczyłem się tematów na pamięć. Zaczęliśmy grać no i wiesz… ja generalnie zawsze starałem się dobrze poznać utwór, lecz jednocześnie dość swobodnie interpretowałem melodię w zależności od tego, co czułem w danym momencie. Grając nutę z tematu, raz umieściłem ją na synkopie, innym razem na mocną część taktu… Roy wciąż tylko przerywał próbę: “Nie! Tak możesz zagrać w swojej solówce. Melodię należy zagrać w ten sposób… Wtedy zespół będzie czuł, że jest zgrany. Tej nucie odpowiada wyraz z tekstu piosenki”. Dorastając wiele razy słyszałem od innych muzyków: “Naucz się tekstów standardów jazzowych, które wykonujesz”. Ale on był śmiertelnie poważny w tej kwestii: “Tę część melodii możesz interpretować swobodnie, ale tamte nuty muszą zostać na swoim miejscu”. Również duże znaczenie miało dla niego, jeśli nawiązałem do tematu w improwizacji - momentalnie reagował na to w swojej grze. Poza tym, usłyszałem od niego wiele niesamowitych historii. Na przykład o tym, jak ścigał się samochodem z Colemanem Hawkinsem wzdłuż West Side Highway, to było dla mnie naprawdę niesamowite. Opowiadał też o tym, jak można na wiele sposobów rozszerzyć bit… Zanim zacząłem współpracować z Royem, byłem przekonany, że muzycy jego pokolenia nie są otwarci na współczesne trendy. On jest jednak przykładem artysty, który zawsze myśli do przodu i wciąż ma duży wpływ na współczesną scenę muzyczną.

Czy mógłbyś opowiedzieć trochę o Twojej nowej płycie, którą nagrałeś kilka tygodni temu w Nowym Jorku?

Początkowo miałem taką wizję, żeby nagrać płytę w trio z Royem. Zbyt długo zwlekałem jednak z zaproszeniem go do współpracy. Obecnie Roy nie bierze już udziału w tego typu projektach. Zaprosiłem więc perkusistę Erica Harlanda, basistę Christiana McBride’a oraz saksofonistę Josha Redmana. W tym tygodniu dograliśmy jeszcze kilka rzeczy z Harishem Raghavanem na kontrabasie. Generalnie koncepcja była taka, żeby nagrać standardy w trio. Poprzednie płyty prezentowały głównie moje kompozycje autorskie. Z drugiej strony, dorastając skupiałem się głównie na ćwiczeniu standardów i zawsze chciałem wyrazić te doświadczenia w jakiś sposób. W pewnym momencie poczułem, że nadeszła właściwa pora na to. Wybrałem kilka ulubionych standardów, które jednocześnie nie były zbyt ograne. Zacząłem aranżować i reharmonizować je. W rezultacie stały się niemalże autorskimi kompozycjami. Postanowiłem więc odrzucić takie podejście i zdecydowałem, że zagram te utwory w standardowy sposób, prawie jak na jam session. Momentami pojawiają się elementy aranżu, ale są one dość swobodne. Rezultat podoba mi się. Wyszło OK. To nie jest to, czego się spodziewałem ale… im bardziej zmuszam się do tego, żeby wysłuchać tych nagrań, tym więcej znajduję na nich fajnych elementów. Płyta powinna być skończona i pojawić się w sprzedaży jesienią.

W jednym z wywiadów na temat Twojej ostatniej płyty “Still Casual” powiedziałeś, że zaletą grania z ludźmi, których znasz dobrze, jest to, że nie boją się powiedzieć wprost, co myślą. Nie boją się, że kogoś urażą. Czy odnosisz wrażenie, że poprawność polityczna współczesnego świata ma negatywny wpływ na muzykę jazzową? Czy uważasz, że przez udawaną polityczną poprawność muzyka staje się mniej szczera i osobista?

Oczywiście! Na płytę “Still Casual” napisałem kilka utworów, co do których nie byłem do końca przekonany. Przyniosłem je na próbę. Jeden z muzyków powiedział: “Wiesz, ten kawałek… nie za bardzo…” Ja też to czułem już wcześniej. Usłyszałem od kolegów: “Wydaje się, że coś tu nie pasuje”. Powiedziałem: “Wiecie co? Spoko, pomińmy to! Idźmy dalej”. W innych okolicznościach ktoś mógłby powiedzieć: “Nie, mnie się to podoba”. Wiesz, po prostu próbując być miłym. W ten sposób to działa. Wielu ludzi po prostu nie chce mieć wrogów lub nie chce sprawiać wrażenia, że mają negatywne podejście do muzyki. Ale w sytuacji, kiedy jesteś otoczony dobrymi kolegami, z którymi często grasz, taki komentarz nie zostanie odebrany negatywnie. To po prostu szczerość. A w przypadku muzyków, przyjaciół, czy jakichkolwiek innych relacji międzyludzkich im więcej prawdziwej szczerości tym lepiej. Szczególnie w dorosłym życiu trzeba być otwartym na uwagi, nie tylko te pozytywne. Powinniśmy wręcz doceniać, kiedy ktoś mówi nam takie rzeczy. Sam wiesz, jako muzyk, często zdarza się, że spotykasz kogoś i on mówi ci: “Stary, właśnie byłem na tym koncercie. Było fatalnie! Nic nie stroiło…” A zaraz potem, kiedy wykonawcy przechodzą, ta sama osoba mówi: “Hej stary, świetny koncert…” itd. I wtedy myślę sobie: “Zaraz, po co to mówisz?” Osobiście, jeśli mam do czynienia z bliską mi osobą, zawsze mówię, co myślę - o ile mnie zapytają. Lecz nawet milczenie może być bardzo wymowne. Staram się nigdy nie mówić tego fałszywego “Sounded great man!” (Świetnie grałeś stary) Zamiast tego mówię: “Hej stary, co tam?” Nie odnoszę się nawet do muzyki. Poza tym należy z rezerwą traktować opinie innych, gdyż wszystko jest subiektywne. Coś co ja uważam za beznadziejne, ktoś inny może uwielbiać. W obydwu przypadkach mogą to być silne i szczere odczucia. Tak już po prostu jest. Nawet jeśli przyjaciele wyrażają swoją szczerą krytykę, wciąż musisz brać pod uwagę własną opinię. Z drugiej strony bardzo cenię opinię kolegów; były bardzo przydatne w czasie pracy nad “Still Casual”. Spośród wszystkich moich nagrań, z tej płyty jestem najbardziej zadowolony.

Ukończyłeś studia na kierunku pedagogiki muzycznej w Berklee College of Music a oprócz wspaniałej kariery estradowej pracujesz również jako wykładowca. Chciałbym zapytać, jakie jest Twoje podejście do nauczania improwizacji? Napisano już setki książek na temat improwizacji po bebopowych progresjach harmonicznych; niektóre z nich sprawiają wrażenie, że granie jazzu to ściśle matematyczny proces. Czy nie uważasz, że współcześnie jazz został zbyt skodyfikowany?

Uważam, że książki są OK. Ale osobiście staram się ich unikać w moim podejściu do nauczania. Nie uważam, że muzyka została tak naprawdę zbyt skodyfikowana. Tylko, że ludzie… nie chcę powiedzieć, że są leniwi, lecz wielu uczniów chce, żeby wszystko podać im na tacy, lub też chcieliby, żeby książki dały im pełną informację. Takie podejście powoduje, że wiele rzeczy brzmi mało oryginalnie. Na przykład, jeśli jesteś moim studentem i rozmawiamy o improwizacji, lecz ty sam nigdy nie zastanawiałeś się nad tematami, które poruszamy… nigdy nie starałeś się samemu znaleźć rozwiązanie… dla mnie to bardzo dziwne podejście do nauki muzyki. Jako student, w trakcie zajęć muzycznych, zawsze byłem pod wrażeniem tego, jak mój nauczyciel wyjaśniał aspekty improwizacji, które ja już sam próbowałem zrozumieć. Miałem już swoją koncepcję w danym temacie, lecz nagle ktoś mówi mi “Możesz zagrać w taki sposób, lecz możesz też zagrać inaczej…”, a ja wtedy myślałem sobie: “Aha, OK, rzeczywiście! To ma sens”. Mam już własną koncepcję, jak to zagrać i różni się ona od podejścia moich kolegów z klasy. Jako nauczyciel staram się nie podawać uczniom żadnych informacji. Zadaję im pytania: “Co myślisz o takim podejściu?” i staram się, aby sami znaleźli własne podejście do tematu. Następnie, jeśli brakuje im pewnych elementów w koncepcji, próbuję wypełniać te luki. Dużo ciekawsi są dla mnie tacy muzycy jak Ambrose, który gra tak, że sobie myślisz: “Co to do cholery było?” niż ktoś kto nauczył się wszystkich zagrywek Joe Hendersona i brzmi dokładnie tak samo. Joe Henderson jest jednym z moich ulubionych muzyków, ale kopiowanie kogoś nie powinno być twoim nadrzędnym celem w procesie edukacji muzycznej. Próby samodzielnego odnalezienia rozwiązania są dużo ciekawsze i przyjemniejsze, nawet jeśli nasze podejście okaże się teoretycznie błędne. Na przykład założysz sobie: “Na tym akordzie będę używał tych dźwięków”. Nawet jeśli nie ma wśród nich niektórych dźwięków akordowych, jeśli rozwiniesz dalej tę koncepcję, może z niej powstać coś bardzo wyjątkowego. Niektórym może się ona nie spodobać, lecz może dla innych będzie genialna. Tego właśnie brakuje w szkołach i książkach. Ja sam jestem ofiarą tego systemu. Jako uczeń spędzałem dużo czasu próbując odnaleźć własne podejście do gry. Wciąż byłem jednak przekonany, że musiałem uczyć się tego, co przedstawiano nam w szkole. W rezultacie zmieniłem sposób gry. Miało to wpływ na moje podejście i percepcję muzyki. Skoro wspomniałem o Ambrose, przywołam ponownie jego przykład. On również chodził do szkoły, lecz miał własną koncepcję, której się trzymał. Nigdy jej nie porzucił. Myślę, że opłaciło się, gdyż stworzył jedno z najbardziej kreatywnych brzmień, jakie słyszałem w życiu. Moim zdaniem ma to większą wartość niż na przykład próba grania Cherokee we wszystkich tonacjach, co tak naprawdę nie ma większego sensu.

Niedawno umieściłeś na Facebooku serię śmiesznych filmów zatytułowanych “Lekcje hotelowe”. Oglądają je tysiące fanów z całego świata. Co zainspirowało Cię, żeby je nagrać? Czy były one odpowiedzią na tendencyjne pytania studentów, jak grać poza harmonią, lub jak używać substytutów, mimo że nie poznali jeszcze podstaw?

(Śmiech) Niekoniecznie… Eric Harland zawsze zachęca do robienia takich rzeczy.  Kiedy jesteśmy w trasie i czekamy na koncert w garderobie, panuje bardzo luźna atmosfera i wszyscy się wygłupiamy. Następnie wchodzimy na scenę i nagle wszystko staje się takie poważne ze względu na szacunek do muzyki i audytorium. Eric zwrócił uwagę, że to zabawne, jak błędne wrażenie odnoszą ludzie patrząc na nas na scenie biorąc pod uwagę nasze prawdziwe osobowości. Wpadł również na pomysł, żeby umieszczać filmy, które pokazują, co tak naprawdę robimy. Różne śmieszne sytuacje. Kiedyś przypadkiem zrobiłem taki film w hotelu i pomyślałem sobie “OK, co mi zależy…” Godzinę później okazało się, że już pięćdziesiąt tysięcy osób to obejrzało! Otrzymałem wiele smsów w stylu: “To jest świetne!”, a ja pomyślałem sobie “Naprawdę?? Gdybym umieścił video, na którym gram solo życia, otrzymałbym może jeden like”. Po prostu zamieściłem coś głupkowatego i tak naprawdę taki właśnie jestem. Już prawie skończyłem z tym. Zrobię jeszcze kilka filmów i przestanę.

W Polsce Twoje filmy również cieszyły się dużą popularnością. Wiele osób publikowało je na swoim Facebooku.

(Śmiech) To naprawdę zabawne. Właśnie wróciłem z Japonii, a wcześniej byłem w Europie. Wszędzie, gdzie jestem, ludzie podchodzą do mnie mówiąc: “Stary, te filmy są świetne!” Więc myślę sobie: “OK, chyba powinienem nagrać płytę”. W przeciwnym wypadku zostanę tylko kolesiem od tych filmów.