Trzeci dzień Skrzyżowania Kultur - w klimacie śródziemnomorskim.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Aby zagłuszyć płacz małego Zeusa i odwrócić od niego mściwe ramię Chronosa - kureci – dziewięciu półbogów śpiewało pieśni rytmicznie uderzając włóczniami o tarcze. Być może właśnie tak powstała grecka muzyka? Słuchając muzyki Psarantonisa, nie można uwolnić się od wrażenia, że mamy oto do czynienia z czymś zupełnie pierwotnym. Czymś pradawnym, co w nadzwyczajny sposób, może nawet i w nietkniętej postaci przetrwało do naszych czasów. To zapewne tylko wrażenie, bo jego muzyka powstaje „tu i teraz” i jak dowiedziałem się od znajomego muzyka w przerwie pomiędzy koncertami, jest w jakiejś mierze nowatorska głównie poprzez wprowadzenie improwizacji. Nie łudźmy się jednak, ta improwizacja oznacza całkiem co innego niż to, do czego się przyzwyczailiśmy i co pod tym sformułowaniem rozumiemy. Z naszej perspektywy glissanda, ćwierć tony to tylko bardzo drobne odstępstwa od melodycznych, harmonicznych reguł, zdecydowanie nazbyt małe by nadawać im takie miano.  

Jakkolwiek by jednak nie było spotkanie z muzyką Psarantonisa czy jak kto woli Antonisa Xylourisa to doświadczenie ogromnie interesujące. Na Krecie skąd pochodzi jest uznawany postać wyjątkową, i nie tylko dlatego, że pochodzi z rodziny o silnych muzycznych tradycjach i wielkich dla tamtego regionu dokonaniach, ale także ze względu na własne zasługi. Niektórzy uważają go jednego z największych „bogów” muzyki kreteńskiej. Cenią go nie tylko znawcy muzyki etnicznej, ale i postaci z popkultury z Nickiem Cavem na czele.

Chciałoby się powiedzieć, że Psarantonis wyśpiewuje i wygrywa na swojej lirze jakąś pradawną pieśń, tymczasem słowo śpiew jest chyba w tym przypadku nieszczególnie fortunne. Niezwykły timbre głosu, gwałtowne wybuchy słów intensywna rytmika i w końcu też pełna ekspresji gestykulacja przywodzą na myśl jakieś epickie misterium, gdzieś na granicy melodeklamacji i recytatywu, a może też i teatru słowa. Aż trudno było mi uwierzyć kiedy dowiedziałem się, że znakomita większość wykonywanych przez Psarantonisa utworów traktuje o miłości!

W ten zaskakujący, dionizyjski i chwilami mroczny klimat doskonale wpisała się burza nad Warszawą. Starożytni Grecy uważali, że to bogowie są najdoskonalszymi wykonawcami muzyki, z czasem zaczęli z nimi konkurować ludzie. Ciekawe, swoją drogą czy te groźne grzmienie burzy nie było boską reakcją na Psarantonisowską konkurencję? 

 

 

Na Aynur Dogan, zamykającą trzeci dzień Skrzyżowania Kultur, sądzę czekała spora liczba słuchaczy. Nazywana „złotym głosem Kurdystanu” śpiewaczka jest znaną w świecie artystką, a jej albumy powszechnie dostępne. Jednak nie dostępność nagrań artystki jak sądzę decyduje tu o jej renomie i rozpoznawalności jej sztuki, choć występ na amerykańskim festiwalu „Voices of Kurdistan” w San Francisco zapewne nie zaszkodził jej karierze.

Aynur śpiewa pieśni tradycyjne zarówno tureckie, jak i przede wszystkim kurdyjskie. Śpiewa je w języku oryginalnym, co oczywiste. I jeśli jej odbiorcami są ludzie znający język to pewnie potwierdzą, że jej koncerty to zdarzenia nie tylko muzyczne, ale także spektakle niosące za sobą cechy manifestu politycznego. Nic w tym dziwnego, bo przecież kwestia narodu kurdyjskiego, największego skądinąd narodu bez państwa jest i delikatna, i dramatyczna zarazem. Nie miejsce to jednak na rozważania tej natury , tym bardziej, że w gronie warszawskiej publiczności grupa kurdyjska była raczej niewielka. Niemniej, budujące było słyszeć kiedy siedzący akurat obok mnie jej przedstawiciele nucili wraz ze śpiewaczką wersy kolejnych pieśni.

W ujęciu Aynur Dogan repertuar ów jest także znakomitym pretekstem do snucia zachwycających improwizacji. Jej mocny wysoki i dźwięczny głos zarówno pod względem barwy, czystości i ruchliwości może przyprawiać o zdumienie, a gdy sięga po natchnione, melizmatyczne frazy czarowi jej muzyki nie sposób się opierać. I warszawska publiczność się nie opierała długo. Tym bardziej że sztuka Aynur nie jest w moim odczuciu rodzajem prezentacji czysto tradycyjnej czy etnicznej w powszechnym rozumieniu znaczenia tych słów. To muzyka Kurdów, nowoczesnych, wykształconych, nierzadko wirtuozów w swoich kategoriach instrumentalnych, którzy nie koniecznie tylko myślą o zachowaniu gatunkowej czystości, ale też o poniesieniu tej wspaniałej tradycji dalej, tak aby była żywa i ważna dla młodszych pokoleń oraz bliższa słuchaczom z innych kręgów kulturowych.