Marcin Olak Poczytalny: Bez kolorów

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Słońce, wiosna w powietrzu. Jestem w podróży, Warszawa – Poznań. Nie, oczywiście nie na koncert, ale to zawsze jakaś przejażdżka. Mogę oderwać się od wydeptywanych codziennie ścieżek; to ważne, to potrzebne. I sam nie wiem, co mnie podkusiło, żeby sięgnąć po tę płytę, przecież wiedziałem, czego się spodziewać… Tak, akurat. Dziwię się, jakbym w ogóle brał pod uwagę inne opcje. Chciałem usłyszeć te dźwięki. I to zaraz, już.

To piękna i mroczna muzyka, jak to u Cave’a. A Warren Ellis tkwi w tym nastroju równie głęboko; to wszechstronny twórca, kompozytor, gra z Bad Seeds od 1993 roku. Spodziewałem się czegoś podobnego do „Ghosteen”, muzyki pełnej smutku, rozpaczy i melancholii, ale w sumie dość łagodnej. Tymczasem nie, „Carnage” jest zagrane mocniej, bardziej agresywnie, miejscami transowo. Ta muzyka nie proponuje refleksji – ona dominuje, zagarnia przestrzeń, zmienia optykę i znaczenia. Jak mocna ścieżka dźwiękowa, która zupełnie zmienia znaczenie filmu. Krajobraz zaczyna tracić kolory, intensywność. Wszystko robi się wieloznaczne i niepewne. Kruche i delikatne. Smutne.

Smutek chyba wciąż jest jakimś tabu. Na szczęście coraz więcej mówi się o seksualności, o odmienności, o wykluczeniach, o prawach kobiet – ale o smutku, o stracie? Wydawać by się mogło, że wszyscy powinniśmy być radośni, zrealizowani, kompletni i pozytywni. Ze szklanką co najmniej do połowy pełną. A ja tak nie mam. Czasem mam wrażenie, że szklankę zgubiłem, zresztą i tak była pusta. I czasem jest mi smutno. Nie zawsze jestem kompletny, samorealizujący się, nie panuję nad sytuacją… Nie, to nie depresja, sprawdziłem. Po prostu taki dzień. Może tydzień. Może ciut dłużej, ale cholera, co tam, przecież pandemia wywróciła mi wszystko do góry nogami, jakim cudem miałbym być wesoły i pozytywny? Wybacz, uśmiechnięta planeto, dziś nie jestem. Puszczam jeszcze raz Cave’a, tym razem głośniej. Wjeżdżam w szarości.

Myślę, że nie ma jedynego słusznego sposobu przejścia przez smutek. Można próbować łapać dystans, obiektywizować, bagatelizować, ćwiczyć do upadłego; byle działało. Cave swój smutek niesie wysoko, jak sztandar. Chce go wykrzyczeć całemu światu, jak protest, jak manifestację bólu i bezsilności… Nie wiem, czy mu to pomaga. Na pewno jakoś pomaga mi. Przez tę muzykę mogę spojrzeć na swoje szarości, mogę je jakoś poczuć, ale nie sobą, lecz Cave’m, więc trochę z dystansu. Przyglądam się i pomału odkrywam, że szarości nie są takie straszne. Są jakieś. Są w nich jakieś możliwości, jakieś dźwięki, jest nawet jakieś piękno. Szklanka jednak istnieje, nawet coś w niej jest… Nie, nie dochodzę do wniosku, że w sumie wszystko jest OK. Nie jest. Na razie nic na to nie poradzę. Ale za to pomału zbliżam się do pogodzenia ze swoim dzisiejszym smutkiem, do zrozumienia. Nie próbuję udawać, że go nie ma, nie próbuję pokolorować krajobrazu, i tak nie wożę ze sobą kredek. Zostawiam te szarości, tak chyba jestem bardziej w zgodzie z sobą. Pomału zaczynam marzyć, mieć nadzieję.

I wtedy pojawia się księżyc. Ogromny i jakimś cudem pomarańczowy.