Marcin Olak Poczytalny: Jak układać playlisty na lodowiska?

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Kupiłem łyżwy. To poważna i przemyślana decyzja. Skoro kultura została na lodzie, uznałem, że przynajmniej mogę się trochę poślizgać. Czyli łyżwy.

 

Byłem już trzy razy na lodowisku. Cały czas nic nie umiem, ale pierwsze ślizgi mam już za sobą. Co oznacza, że gdyby istniało ministerstwo łyżwiarstwa, moje kompetencje w zupełności byłyby wystarczające do objęcia stanowiska ministra. Co najmniej vice.

 

Na przykład wiem, z czego składa się lodowisko. Oczywiście jest jakiś lód, czasem nawet dość dużo. Tak, można ewentualnie go trochę wygładzić, żeby zadbać o wygodę łyżwiarzy… Wbrew pozorom to nie jest najważniejsze, i tak wszyscy jesteśmy na lodzie. Może przydałaby się także ławeczka, na której można by zdjąć buty i założyć łyżwy? Owszem, to chyba ciut ważniejsze. W ten sposób wspieramy tych świadomych, którzy chcą obuć się stosownie do sytuacji. Ja na przykład  czuję wokół siebie tyle lodu – co prawda przysłowiowego, ale co tam – że w zasadzie mógłbym spać w łyżwach.

 

Oczywiście najważniejsza jest playlista. Bo skoro na lodzie, to może choć tanecznym krokiem, żeby przynajmniej wyglądało, że się dobrze bawimy? O, tu zaczyna się właściwy temat. Bo krok ów powinien być taneczny, acz nie pozbawiony godności. Czyli nazbyt wesołe melodyjki odpadają. Poza tym tempo utworów powinno być jednak dopasowane do średniego tempa ślizgu. Czyli nie za szybkie. Z drugiej strony nie można za wolno, za poważnie. Wszak sytuacja jest wystarczająco tragiczna, lepiej sobie nie dokładać, może nawet pokusić się o odrobinę dystansu? Czyli Nick Cave odpada. Nawiasem mówiąc wciąż nie posłuchałem „Idiot’s Prayer”… Pozornie bezpieczne są przeboje z kilkunastu ostatnich lat. Przecież to hity, dla każdego coś miłego, jak tu się nie uśmiechać? Otóż nie, przecież w tych kwiatach mogą być ukryte ewentualne armaty, jak u niejakiego Szopena! A co, jeśli ktoś zacznie wspominać, i przypomni sobie, że kiedyś nie byliśmy na lodzie? Albo co gorsza uświadomi sobie, że mogło być inaczej, że mogłoby nie być tego lodu? Tak w ogóle? Albo zacznie marzyć, żeby choć na chwilę normalnie, bez tych cholernych łyżew, żeby zdjąć choć na chwilę i zwyczajnie, bo ja wiem, wypić kawę? Tak nie na lodzie? Nie, do tego przecież dopuścić nie można… No dobrze, ewentualnie można zaakceptować kilka przebojów do czasu znalezienia naprawdę dobrego rozwiązania – ale naprawdę na lodowiskach powinna rozbrzmiewać wyłącznie muzyka skomponowana specjalnie na potrzeby lodowych tafli! Powinna być zimna, bezosobowa, odległa i niebudząca żadnych skojarzeń. Nieangażująca. Taka o niczym. Lekko rytmiczna, ale i posuwista. Trochę smutna, ale nie za bardzo, żeby nie przypominać łyżwiarzom o tym, gdzie się znajdują, żeby stopniowo pozapominali o lodzie, o łyżwach…

 

Co za bzdury… Zakładam słuchawki. Jednak Nick Cave i Warren Ellis, La Panthère des neiges, modlitwa idioty ciągle czeka.

 

Jednak zdejmuję łyżwy na noc, stawiam równiutko koło łóżka.

 

Próbuję zasnąć.