Matthew Shipp Mateusz Walerian OKUDEN MUSIC SERIES SPRING 2012

Autor: 
Alicja Dylewska
Autor zdjęcia: 
Bogdan Adamczyk

Na koncert Matthew Shippa i Mateusza Waleriana, który miał odbyć się 15 maja w toruńskim Dworze Artusa w ramach OKUDEN MUSIC SERIES SPRING 2012 oczekiwałam w zniecierpliwieniu. Koncert był jedną z odsłon pierwszej trasy tego duetu. Zaintrygował mnie fakt, że ponownie spotkam obu muzyków i tym razem usłyszę kreowane przez nich dźwięki w kameralnym wydaniu. Duet to wymagająca forma i potrzeba interesującej idei, by zachwycić słuchacza. Poza tym nie można zapominać, że w tym duecie obok doświadczonego i cenionego w świecie pianisty miał wystąpić młody, utalentowany muzyk, który choć już grywał w towarzystwie uznanych artystów, to jednak stoi u początku swojej muzycznej kariery. Ciekawość zjadała więc moje zmysły w oczekiwaniu na ten koncert. Do brzmień kreowanych przez  Matthew Shippa dostęp jest nieograniczony. Mateusza Waleriana usłyszeć jak dotąd można jedynie na koncertach, które nie wydarzają się często, a szkoda.

Tego dnia Shipp i Walerian zaserwowali słuchaczom znakomity koncert. Wysmakowane, umiarkowane dźwięki przeplatały się z energicznym, nasyconym ekspresją, jaskrawym frazowaniem, tworząc atmosferę prawdziwie magiczną. W tym jedynie ponad godzinnym koncercie wydarzało się tak wiele, iż trudno było znaleźć dla nich jeden znacznik.

Potrzeba nazywania i nadawania umownych znaczeń wszystkiemu, czego się doświadcza zawsze bywa kusząca i niejednokrotnie potrafi wypierać znaczenie emocji. Odniesienie do tego, co już znane, ułatwia identyfikację i budowanie odpowiadającej potrzebom chwili postawy. Podejmowanie jakichkolwiek prób tego typu w odniesieniu do duetu Shipp Walerian w żaden sposób się nie sprawdza. Trzeba stanowczo stwierdzić, że brzmienia, które ci muzycy wspólnie kreują, nie podlegają żadnym znacznikom. Przekonałam się o tym już po wysłuchaniu 15 minut koncertu, kiedy to próbowałam w myślach opisać to, co docierało do moich uszu. Przy takich okazjach zawsze stwierdzam, że słowa są zbyt ubogie, a to dlatego, że nie słowem, lecz emocjami przenikało mnie współbrzmienie instrumentów, którymi posługiwali się obaj artyści – Matthew Ship zasiadał za klawiaturą fortepianu, natomiast Mateusz Walerian miał do dyspozycji saksofon altowy, klarnety oraz flet poprzeczny. Intrygowało mnie również bezustannie, że tych emocji także nie zdołam wyraziście określić i przekonanie to nie opuszcza mnie nadal. I właśnie ta niemoc wywołuje u mnie najwyższy zachwyt dla usłyszanych dźwięków. Łatwiej jest mi opisać doznania, które te emocje wywoływały. W jednej chwili było to odczucie czystego spokoju i braku wzruszenia czymkolwiek, co wydarzało się w danym momencie poza salą koncertową, w innej pewien niezrozumiały niepokój, który w oka mgnieniu przeradzał się w dreszcz pędzący linią karku aż po czubek głowy, w kolejnej silne uderzenie energii i znów powrót do błogości i równowagi. Wszystko to wydarzało się pomimo skupienia na obrazie, jaki malował się przed moimi oczami.

Swoiste laboratorium zmysłów, które zostały poddane próbie na wyłącznych warunkach jej twórców. Znaną sobie rzeczywistość pozostawić samej sobie i pozwolić się prowadzić w równoległą czasoprzestrzeń, która kreowana jest na potrzeby tego właśnie spektaklu. Obok trudnych do określenia emocji malowały się również obrazy, na których Matthew Shipp w swoistym dla siebie stylu ujarzmia czarno-białą materię fortepianu, by mentalną postać rodzącej się w umyśle idei przełożyć na język brzmień. Kreowanie tego dźwiękowego efektu u Shippa odbywa się poprzez zmienne w natężeniu i barwie swobodne podążanie klawiszami instrumentu w gestach przypominających poruszanie się kota, w sposób zależny od potrzeby chwili. Mateusz Walerian zdaje się osiągać stan najwyższej koncentracji, kiedy staje na scenie. Mimika jego twarzy jest niewzruszona, jedynie w ułamkach sekund rysuje się na niej radosny uśmiech, który posyła w kierunku swojego muzycznego partnera. Wszelka komunikacja pomiędzy muzykami odbywa się za pośrednictwem dźwięków i wzroku. Mateusz uważnie śledzi poczynania swojego mistrza i ze starannością wybiera instrument, którego brzmienie najlepiej wpisze się w klimat chwili. Treści, jakie oferuje słuchaczom zdają się nieść w sobie ideę minimalizmu. Nie ma tutaj miejsca dla niepotrzebnych dźwięków, a całość rysuje się jako esencjonalny rys intuicyjności, którą ten młody saksofonista wydaje się posługiwać w pełni naturalnie.

Nie jest to jednak wyłącznie podążanie ścieżką wyznaczaną przez pianistę. W moim odbiorze niezwykle istotnym spoiwem tego duetu jest wspólna koncepcja muzyki, której obaj instrumentaliści hołdują. Sceniczna interakcja istniejąca pomiędzy nimi obfituje w doskonałe porozumienie, objawiające się w naturalnym przenikaniu się brzmień, ich natężeniu i intensywności. W tym dialogu nie występuje potrzeba wzajemnego udowadniania z jednej strony nieograniczonych możliwości warsztatowych i znaczącego doświadczenia, z drugiej zaś potencjału i kreatywności. Ta niezwykła sytuacja zdaje się być naturalną konsekwencją podobnych poszukiwań, czy też inspiracji w świecie dźwięków. Wszystko to czyni muzykę, którą obydwaj artyści wspólnie konstruują, prawdziwą i nie poddającą się jakimkolwiek ograniczeniom stylistycznym. Takich sytuacji w świecie muzyki poszukuję i w pełni poddaję się ich oddziaływaniu.