Krakowska Jesień Jazzowa 2012: Tim Daisy solo i w Trio DOT

Autor: 
Bartosz Adamczak (www.jazzalchemist.blogspot.com)
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Penarski

Tim Daisy grał w Alchemii niezliczoną ilość razy w przeróżnych projektach i zaryzukje stwierdzenie, że nie było w Krakowie Jesieni Jazzowej, w której nie wziąłby udziału. Była to jednak pierwsza okazja to posłuchania solowego występu tego muzyka.

Set otwiera dedykacja dla dwóch polskich muzyków – Mikołaja Trzaski i Wacława Zimpla, z którymi Tim współpracuje regularnie od kilku lat. Równomierne akcenty i stabilny rytm wybijany zdecydowanym uderzeniem na bębnach przerywany jest nagłymi wariacjami tempa i dynamiki na talerzach. W trakcie całego setu pojawią się również dedykacje dla Johna Tchicai, Kyle'a Bruckmanna, Merce Cunningham czy Marka Winiarskiego (Not Two Records) i Wawrzyna Mąkini (Multikulti) – dowód na to jak ważna dla muzyka jest relacja z miejscem i ludźmi których tu spotkał.

Solowe występy stają się zbyt często stają się pretekstem do prezentacji technicznych, warsztatowych farejerwerków lub formalizmu eksperymentalnego pozbawionego treści. Improwizacje Daisego są tego zaprzeczeniem – melodyjnego, z z wyraźnie zarysowaną narracyjna strukturą, pełne jazzowego feelingu. W każdej jest obecny „temat” - czy to szczególna i powracająca fraza, czy też specyficzne brzmienie – sonorystyczny efekt kolejnego zestawu pałek perkusyjnych (swoisty zestaw niespodzianek) – każda z kolejnych improwizacji ma własną linie narracyjny i puls, który naddaje formie emocjonalnej treści.

Drugi set to występ tria, do Tima dołączają Paulina Owczarek – reprezentantka krakowskiej sceny improwizowanej oraz Mark Tokar – towarzysz muzyczny w takich projektach jak Resonance czy Four (kwartet z Wacławem Zimplem i Davem Rempisem). Duet bas – perkusja rusza od razu zdecydowanie do boju gęsto uplecionym i ciężkim „groove” i słychać, że ci panowie spotkali się ze sobą już nie jeden raz. Paulina Owczarek niestety, a piszę to tylko dlatego, że miałem wielokrotnie okazje słuchać w jej wykonaniu wspaniałej muzyki, w tej gęstej przestrzeni dźwiękowej się zgubiła. Jej specyficzne podejście do instrumentu to pewien introwertyczny minimalizm, delikatne rzeźbienie przestrzeni dźwiekowej sonorystycznymi niedopowiedzeniami i miast zawalczyć o przestrzeń i dać barytonem odrobinę muzycznego kopa towarzyszom, pozostała schowana, jakby "pod" muzyką.

I choć wciąż słuchało się tego z zaciekawieniem a zwłaszcza Mark był w wyśmienitej formie to występ tria należy uznać za niespełnioną obietnicę. Ale tak to już jest w tej muzyce, że na tym polega ryzyko, którego się podejmują artyści. I w sztuce, jak w życiu, nie da się wygrywać za każdym razem.