Krakowska Jesień Jazzowa 2012: Bez litości! - Peter Brotzmann + Konstrukt i The Damage Is Done

Autor: 
Piotr Jagielski

Dwie godziny Petera Brotzmanna to bardzo dużo. To dwie godziny wytężonej koncentracji, męczącego myślenia. Nie ma litości ani chwili odpoczynku. Muzyka niemieckiego saksofonisty nie sprawia przyjemności - nie ma jej sprawiać, pryncypialnie. Bezlitosność jego gry jest trudna, wymagająca, ciężko przyswajalna - i wydaje mi się to absolutnie fantastyczne.

Niemiec nie zamierza nikomu schlebiać i przygrywać; jeśli wybrało się na jego koncert, trzeba wziąć na siebie wszystko, co za tym idzie. Przede wszystkim - to nie będzie przyjemny wieczór, który nas zrelaksuje po ciężkim dniu. Muzyka Brotzmanna - jej agresywność i bezkompromisowość jest  lekarstwem na wszystkich Kennych G tego świata, na rozleniwienie i nastawienie wyłącznie na przyjemność. Saksofonista po prostu zmusza słuchacza do uwagi i wysłuchania - dokładnego - tego, co ma do powiedzenia. Za cenę przyjemności - muzyka nie służy tylko do niej. Czasami ma być spotkaniem z czymś, czego się nie akceptuje; nie za pierwszym razem. Spotkanie z muzyką Brotzmanna jest trudną lekcją tolerancji. Trudną, ale zawsze pouczającą i pozwalającą przyjrzeć się muzyce z innej strony.

Podczas środowego koncertu w krakowskim Centrum Manggha wystąpił na dwugodzinnym koncercie w towarzystwie dwóch zespołów: Konstrukt i Damage Is Done. Nie było brania zakładników. Obie odsłony zdawały się nawiązywać do późnej twórczości Johna Coltrane'a i oczywiście wczesnej Alberta Aylera, przesycone wschodnimi brzmieniami. Brotzmann grał lirycznie. Tyle, że z siłą tysiąca atletów co sprawia, że delikatność melodii gubi się wobec siły brotzmannowskich płuc i artystycznej myśli. Jazgot przemieniał się nagle i niespodziewanie w długie okresy kameralności, ciszy. Ale były to jedynie zapowiedzi kolejnych ataków.

Były piski, zgrzyty i przedęcia. Ale za to jakie wspaniałe piski, imponujące zgrzyty i przemyślane przedęcia. Wszystko czemuś służyło - każdy element był wyrazem artystycznej osobowości Brotzmanna - człowieka renesansu, który poza karierą muzyczną prowadzi także życie malarza i rzeźbiarza. Koncert trwał dwie godziny. 71-letni muzyk miał tylko 20 minut na złapanie tchu. Nie wiem, jak tego dokonał. Ja sam, od samego słuchania, czułem się jakbym wyładował samodzielnie wagon węgla. 

Był też bis po drugim secie - mniej więcej sześciosekundowy, za to nasycony treścią bardziej niż niejedna pełnowymiarowa płyta.