Jazztopad 2012: Inauguracja!

Autor: 
Lech Basel

W miniony weekend rozpoczęła się we Wrocławiu dziewiąta już edycja festiwalu Jazztopad. Oryginalna formuła łączenia jazzu z tzw. muzyką poważną, zamawianie kompozycji pisanych specjalnie na ten festiwal, prezentacja tego co najlepsze w jazzie amerykańskim i europejskim, aktywna pomoc w rozwoju młodych muzyków we współpracy z europejskimi organizacjami jazzowymi, to znaki szczególne tej imprezy zajmującej coraz ważniejsze miejsce na europejskiej scenie.

Tegoroczna inauguracja nie była tak spektakularna jak rok temu gdy festiwal rozpoczął Sonny Rollins a jego występ uznany został za koncert roku w ankiecie czytelników Jazz Forum. No cóż, nie zawsze może być kawior na początek. Ale miłośnicy jazzu nie mieli powodów do narzekań. Dwa pierwsze dni wypełniły trzy wydarzenia: otwarta próba i dwa koncerty.

Niezmiernie ciekawa była ta próba, aż przykro,że zgromadziła tak niewielu widzów. Benoit Delbecq wraz Kwartetem Lutosławskiego odsłonił nam kulisy pracy nad kompozycją napisaną specjalnie na ten festiwal, zobaczyć też mogłem niecodzienny sposób preparacji fortepianu Delbecq'a za pomocą zwykłych patyczków, plasteliny i specjalnych klamerek spinających struny. Bywałem już na próbach zespołów ale taka formuła bezpośredniego kontaktu kompozytora i wykonawców z publicznością była dla mnie bardzo pouczającą lekcją i niewątpliwie wpłynęła na taki a nie inny odbiór ich niedzielnego koncertu.

Zanim do tego doszło, w sobotni wieczór  na pierwszym festiwalowym koncercie wystąpił Enrico Rava ze swoim zespołem. Gdybym miał jednym słowem opisać ten występ napisał bym przyjemny. Weteran europejskiej sceny jazzowej w otoczeniu młodych włoskich muzyków zagrał bowiem przyjemny koncert ze wszystkimi elementami dobrej muzyki jazzowej. Były nastrojowe melodie, nawiązania do tradycji tego gatunku poprzez cytaty sięgające do źródeł jazzu nowoorleańskiego, były tez elementy jazzu nowoczesnego, klasyczne dialogi dwóch instrumentów ze sobą, improwizacje jak i spójna gra całego zespołu. Publiczność gorąco oklaskiwała solówki ale mi zabrakło trochę ognia w tym koncercie. Chyba za dużo już się w ostatnich dniach nasłuchałem...

Ogromną niespodzianką  był natomiast drugi koncert. Benoit Delbecq nie był do tej pory zbyt dobrze znany w Polsce, na jego występ nie przyszło zbyt wielu słuchaczy. Ale ci, którzy zasiedli tego dnia we wrocławskiej filharmonii byli świadkami niezwykle udanej próby połączenia jazzu z klasycznym kwartetem smyczkowym. Delbecq podzielił swój występ na trzy części. W pierwszej zagrał sam, w drugiej w duecie z kontrabasistą a w trzeciej dołączył do nich Kwartet Lutosławskiego.. Już od pierwszych dźwięków fortepianu salę oplatać zaczęła misterna tkanka klimatyczno-nastrojowa, konsekwentnie rozwijana w kolejnych częściach tego występu. Siedziałem jak zahipnotyzowany. Zasłuchany i zauroczony przegapiłem nawet 2 minuty przeznaczone dla fotografów i nie wykonałem ani jednego zdjęcia...Przyznam szczerze... zdarzyło mi się to po raz pierwszy. Ale nie żałuję. Przeżyłem coś w rodzaju autentycznego katharsis, rozbicia murów podziałów  odległych wydawać by się mogło gatunków muzyki. Jeszcze raz okazało się, że muzyka jest tylko jedna.

Późnym już wieczorem miałem okazję podzielić się swoimi refleksjami w klubie festiwalowym z samym Delbecq'iem. Na przeprosiny za brak zdjęć zareagował szerokim uśmiechem i serdecznym uściskiem dłoni. Było to dla mnie niezwykłe zakończenie niezwykłego jazzowego weekendu .