Jazz Jantar: Levity i Austin Peralta Trio!

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski / TESTIGO.pl Copyright: www.wyszomirski.pl

Jazz Jantar 2012 nieuchronnie zbliża się do finału. W piątek rozpoczęliśmy ostatni weekend festiwalu – chyba najbardziej eklektyczny z dotychczasowych. Usłyszeliśmy artystów z niemal każdego ze stałych bloków festiwalowych. W piątek mieliśmy okazję zobaczyć trio Levity (cykl: Avant Days) oraz zespół Austina Peralty (w ramach All That Jazz).

Dwa składy o niemal identycznym instrumentarium zaprezentowały bardzo rozbieżne podejście do idiomu muzyki jazzowej. Dla Levity, którego koncert otworzył piątkowy wieczór, jazz jest – lub był na początku ich drogi  – punktem wyjścia do stworzenia własnego osobliwego świata dźwięku. Obserwacja procesu tworzenia tej muzyki, jest bodaj tak samo zajmująca dla widza czy słuchacza, jak konstrukcja owego świata dla muzyków tria. Panowie byli tak pochłonięci tworzeniem i wyczuleni na swe wzajemne poczynania, że przez rozległe momenty koncertu grali z zamkniętymi oczami. Podobnie jak dwa tygodnie temu w przypadku Nilsa Pettera Molværa, (choć z lepszym artystycznym skutkiem) występ tria był nieprzerwaną, około godzinną narracją (a raczej byłby, gdyby w pewnym momencie nie przestano grać pod presją oklasków publiczności).

Długo można by opisywać to, co działo się na scenie. Każdy z muzyków dysponuje szeregiem muzycznych środków wyrazu. Piotr Domagalski naprzemiennie używał kontrabasu i gitary basowej, z obu tych instrumentów wydobywając ton śpiewny lub transowy, zarówno ten bardziej senny, kiedy grał za pomocą smyczka, jak i głęboki, wręcz mrukliwy – zwłaszcza w przypadku gitary basowej. Fenomenalny Jerzy Rogiewicz (jeśli Levity w ogóle ma lidera, to jest nim z pewnością właśnie on) dobywał z perkusji połamane melodie, lub uderzając mocno i dynamicznie przechodził w ścianę rytmu, zaś w bardziej wyciszonych momentach rzucał talerzami o scenę. Jacek Kita najczęściej do gry kolegów dodawał  lekki akcent to fortepianu, to pianina elektrycznego, od czasu do czasu używając sampli, ale potrafił także współgrając z basem Domagalskiego poprowadzić zapętloną melodię. Wszystko razem stworzyło wciągający spektakl, migoczący błogimi nastrojami, ale potrafiący też uderzyć silnym, głębokim brzmieniem.   

Nieco mniej zadowalający był drugi piątkowy koncert. Być może stało się tak z powodu oczekiwań, jakie narosły wokół występu Austina Peralty – młodego geniusza fortepianu, już sześć lat temu w wieku lat zaledwie szesnastu obwołanego następcą Herbiego Hancocka. Najprawdopodobniej jednak wina leżała po stronie huraganu Sandy, który nie pozwolił dotrzeć na koncert basiście tria Peralty, Chrisowi Smithowi. W ostatniej chwili zastąpił go co prawda Gabe Noel, lecz taka nagła zmiana muzyka zawsze wpływa na zespół. Muzycy - zwłaszcza na początku koncertu - mieli pewne kłopoty z komunikacją. Już w pierwszym utworze perkusista Zach Harmon zaczął łamać rytm prostych fraz i chyba nieco popisywać się swymi umiejętnościami (a ma je rzeczywiście spore) przez co zagłuszał lidera zespołu oraz basistę. Wywołało to wrażenie chaosu, które na szczęście z czasem ustąpiło i im dłużej koncert trwał, tym większa była harmonia gry tria i przede wszystkim samego Austina Peralty, który miał być przecież głównym bohaterem tej części wieczoru.

Młody pianista grając swoje partie na fortepianie i Rhodesie mógł pokazać szeroką gamę swych możliwości, zarówno w wolniejszych nastrojowych utworach jak i w kompozycjach brzmiących ciemniej, porywających motoryką tematów, a przy tym dających Peralcie sporo miejsca na improwizację. Najczęściej podpierając się akordem, uderzanym lewą ręką, pozwalał prawej tańczyć w zapamiętaniu po klawiaturze fortepianu. Widać było, jaką radość sprawia mu sytuacja grania – nie mogąc spokojnie usiedzieć wstawał z miejsca, kołysał się rytmicznie to w jedną, to w drugą stronę to znów siadał, a cały koncert zagrał z uśmiechem na twarzy. Zach Harmon wspierał lidera wydatnie, grając za pomocą szczotek lub uderzając bębny bezpośrednio dłońmi lub - w dynamicznych fragmentach - szafując pasażami silniejszych uderzeń. Gabe Noel do końca pozostał nieco spięty i wtopił się w tkankę muzyki Austina Peralty niemal całkowicie. Koncert z utworu na utwór nabierał klarowności, a muzycy zgrania. Ostatni tego wieczoru, zagrany na bis Algiers, (nie tylko dlatego, że do złudzenia przypomina coltrane'owskie “Ole”) wyszedł zdecydowanie najlepiej.

Austin Peralta, mimo pewnego nieokrzesania, już jest znakomitym muzykiem i choć nie wiadomo, co stanie się z nim za kilka lat, to jeśli będzie nadal rozwijał się artystycznie w tym tempie niedługo będziemy świadkami naprawdę interesujących rzeczy.        

AUSTIN PERALTA - CECILIA (strangeloop underwater mix) from StrangeLoop on Vimeo.