I know where I am right now - Tori Amos w Polsce

Autor: 
Kajetan Prochyra

“Jest 1:05 i nie wiem, gdzie teraz jestem fizycznie w świecie, ale moje piosenki są tu z wami, i być może w pewnym sensie ja też.” Tym sygnałem w nocnej audycji Minimax Piotra Kaczkowskiego Tori Amos zapowiadała swoje piosenki. Wczoraj artystka po raz dziewiąty zagrała koncert w Polsce. Jak zawsze, od czasów jej pierwszego otwartego dla publiczności występu 9 lat temu w Poznaniu, czekał na nią komplet publiczności - prawdopodobnie jednej z najwierniejszych na świecie.

20 lat mięło od premiery jej pierwszego solowego albumu - “Little Earthquakes”. Z tej okazji Amos nagrała płytę “Gold Dust” zawierającą 14 jej wcześniejszych kompozycji, zaaranżowanych na głos, fortepian i orkiestrę symfoniczną. W Warszawie towarzyszyli jej dyrygent Jules Buckley oraz Polska Orkiestra Radiowa.

Koncert otworzył utwór “Flying Dutchman”, który 20 lat temu nie zmieścił się na Little Earthquakes, zasilając kolekcję, mówiąc Piotrem Kaczkowskim: drobiażdżków czy Torinek. Później “Clound on My Tounge” i “Baker Baker” z płyty “Under the Pink” oraz “Marianne” z “Boys for Pele”. 

Reakcja polskiej publiczności na Tori Amos i jej muzykę musi robić na artystce wrażenie. Owację na stojąco zgotowano jej już na wejściu. Potem nie było chyba utworu, którego fani nie rozpoznaliby po pierwszych taktach - nawet tych nieoczywistych, symfonicznych aranżacji jak “Hey Jupiter” w wersji z przyłamanym rytmem i intensywnym pulsem darbuki.

Nie zabrakło też dwóch utworów, które na koncertach Tori w Polsce brzmią prawie zawsze: “I know where I am” - nawiązujący do wspomnianej zapowiedzi nagranej dla Piotra Kaczkowskiego oraz “Winter”, który zakończył pierwszą część koncertu.

Po przerwie Tori weszła na scenę w innym stroju. Kreację przypominającą jedwabną piżamę zamieniła na elegancką, zieloną suknię. Kiedy w pewnym momencie skierowane zostało na nią czerwone światło reflektora, jeszcze bardziej podkreślając rudy kolor jej włosów, trudno było oprzeć się wrażeniu, że Tori rzeczywiście może być syreną, o której śpiewała chwilę wcześniej w “Silent all these years”.

Po kolejnej eksplozji braw zebranej w Kongresowej publiczności, Tori odpowiedzieła improwizacją: I think I’m having too much fun / with my new Polish friends.
Na finał artystyka wykonała spektakularnie “Precious things”, po którym fani podbiegli pod scenę. Kiedy cała Kongresowa wstała z miejsc, Tori wyszła wyszła zza kulis by wykonać najpierw “Programmable Soda” a na koniec “Our New Year”.

Chyba zawsze gdy uznany artysta wydaje album ze swoimi największymi przebojami w aranżacji na orkiestrę, towarzyszy temu krytyka i zarzut odcinania kuponów od własnej sławy. Po wczorajszym koncercie mam zupełnie inne wrażenie: Tori już nic nie musi. Po ostatnich kilku, nieco bardziej popowych - tak muzycznie jak i tekstowo - płytach “Gold Dust” to powrót do dawnej, zadziornej, nigdy nie banalnej Tori. To znakomita wiadomość!

Na koncercie zabrakło jedynie tego, o kim Tori powiedziała równo 12 miesięcy wcześniej na tej samej scenie: Wiem, że jest dla wielu z was bardzo ważny. Jest to wielki człowiek radia. Rozmawiałam z nim przez telefon, zanim wyszłam na scenę. Zapytał mnie, czy wiem, gdzie jestem w świecie w tej chwili. Ppowiedziałam: wiem, ale ciebie nie ma. A on na to: jestem tu duchem. Wtedy specjalnie dla Piotra Kaczkowskiego zabrzmiał utwór “Lovesong” z repertuaru The Cure. Niczego nie ujmując wybitnej artystce jaką jest Tori Amos, niemal 3 000 osób na każdym jej koncercie w Polsce to żywy pomnik jego działalności dziennikarskiej. Obyśmy Piotra Kaczkowskiego słyszeli w Minimaksie na stałe jak najszybciej a jego zapowiedź na kolejnym koncercie Tori.

Przygotowując relację korzystałem z materiałów zebranych na znakomitej stronie polskich fanów Tori Amos: http://toriamospl.wordpress.com/