“No expectations!” - Carrier / Lambert / Mazur / Gadecki w Café Cyganeria w Gdyni
Choć rola kawiarni jako przestrzeni, w których rozgrywało się codzienne życie artystyczne jest w historii kultury ugruntowana, dziś coraz trudniej takie miejsca odnaleźć. Tym cenniejsze są miejsca takie jak gdyńska Cafe Cyganeria, która po kilkuletniej przerwie powróciła do działalności koncertowej. Klimat najstarszego lokalu w mieście robi swoje i nie trzeba wiele, aby zadziała się tu mała magia, jaka podczas występów improwizatorów jest kwestią wielkiej wagi. A gdy grają François Carrier, Rafał Mazur i Michel Lambert, a do tria dołącza Tomek Gadecki, o ciekawe wydarzenia nietrudno.
„No expectations!” – zastrzegł przed występem François Carrier, kiedy stwierdziłem, że na ich wizytę czekałem. Pewnie słusznie. Oczekiwania w stosunku do takich koncertów potrafią skutecznie zepsuć zabawę zarówno słuchaczom jak i muzykom. Zwłaszcza, gdy na niespodziewane kładzie się tak duży nacisk, jak to robi na przykład Rafał Mazur. Stosowana przez niego technika swobodnej ekspresji i słynnego „jednego pociągnięcia pędzla” dała o sobie znać od samego początku, kiedy ruszył z miejsca gęstym tętnem akustycznego basu, nadając ton pozostałym muzykom. Ci podążając za krakowianinem, poszli w intensywne wymiany, pełne eksplozji zgiełku i saksofonowych przedęć. W tych ostatnich celował zwłaszcza Tomek Gadecki, dominując nad kanadyjskim partnerem. Fala wyimprowizowanej muzyki stała się w pewnej chwili tak szeroka, iż doprowadziła do zlania się w jedno ścieżek sekcji Lambert/Mazur, kontrowanych równie zwartymi saksofonowymi wybuchami duetu Gadecki/Carrier. Ten ostatni doszedł do głosu w późniejszej części, kiedy powietrze do gęstniejącej atmosfery wpuścił sięgając po smyczek stale prowadzący zespół Rafał Mazur. Wtedy to, w momentach względnego wytchnienia, można było doświadczyć zawartego w grze François Carriera liryzmu, oraz przekonać się o muzycznej sile jego długoletniej scenicznej relacji z Michelem Lambertem. Całość zakończyła nastrojowa „chanson d'amour”, w której pojawiła się melodyka zrównoważonej już współpracy duetu saksofonistów, wspomaganych śladowo przez Mazura i Lamberta.
Co z tą magią? Trochę jej było w ruchu ulicznym, cały czas dziejącym się i widocznym ze środka lokalu, będącym w tle ale jakby zharmonizowanym z tym, co się działo na scene. Trochę też w tym, że można było usłyszeć brzmienie saksofonu należącego niegdyś do Canonballa Adderleya, którego właścicielem jest obecnie François Carrier. Albo w „magicznej sztuczce” tegoż Carriera, który jednym podmuchem posłał chustkę z twarzy pod sam sufit kawiarni. Najwięcej jednak pewnie w samej muzyce, której część w Cafe Cyganeria została, a część – pojechała wraz z muzykami w dalszą trasę.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.