Dominik Strycharski - nie mam ochoty na działanie w jednej kategorii - wywiadu część pierwsza

Autor: 
Maciej Karłowski

No to zaczynamy, ostatni raz rozmawialiśmy na łamach Jazzarium cztery lata temu. Kim jest dziś Dominik Strycharski?

To już cztery lata? Nawet nie wiem kiedy to zleciało. Dziś jestem czterdziestolatkiem, haha. A poza tym? Wciąż kimś kto bawi się w tak wiele kierunków w muzyce jak mu się podoba. Z tą różnicą że być może bardziej skanalizowane te próby. Mniej chaotyczne. Mam większe poczucie płynącego czasu i potrzeby dookreślenia się w każdej z dziedzin.

Dookreślenia? Co masz na myśli?

Mam cały czas poczucie że nie umiem niczego dokończyć. Poza muzyką komponowaną do teatru oczywiście… Albo też że nie umiem przyjąć że wszystko to proces a nie skończony produkt. W efekcie szukam czegoś na kształt working bandu, czegoś co pracuje cały czas a nie z doskoku, na hip hip hurra i z powodu euforii. Pewnie dlatego zająłem się dziennikiem muzycznym / music diary który niejako realizuje ideę codziennej pracy, treningu, nie odpuszczania i stawiania sobie ciągle zadań.

Ten rok to rok uświadamiania sobie swoich braków, niewątpliwie.

No właśnie zanim opowiesz szerzej o music diary, wyjaśnij proszę czego konkretnie nie udaje ci się dokończyć?

Nie udaje mi się czasem (nie zawsze) dokończyć tego całego łańcucha pisanie płyty / nagranie / wydanie / obecność na scenie. Jest wiele projektów które nie doszły tam gdzie powinny. Część z nich jest otwarta i dojdzie tam gdzie ma, część niekoniecznie. Nie chcę wchodzić w szczegóły ale ten cykl jest trudny, bo ostatecznie trudno być twórcą i zarazem marketingowcem, sprzedawcą wszystkich swoich projektów. A ja mam jakąś fobię przed akwizycją. Nie mówię że niemożliwe, ale w sytuacji w której jestem bardzo aktywnym kompozytorem teatralnym to bardzo wymagająca sytuacja.

W tym widzisz swoje największe braki?

Na dzień dzisiejszy chyba właśnie w tym. Nie twierdzę że nie mam innych, może nie dostrzegam wielu rzeczy. Ale tak, w tym. Ostatnio powiedział mi o tym Piotr Pawlak, który produkował świetnie przyjętego Pulsarusa "Bee Itch". On uważa że nie doprowadzając pewnych rzeczy do końca marnuje się czas innych, i nie sposób się z tym nie zgodzić. Nie chcę przy tym brzmieć gorzko, ale taka refleksja się nasuwa, sama.

Jakby spojrzeć na Twoje projekty z perspektywy płyt, jakie się ukazały to z jednej strony Pulsarus, z drugiej „Prophetic Fall”, „Myriad Duo”. Wszystkie one zostały dobrze przyjęte. Na czym miałoby polegać ich dokończenie? na pojechaniu w długie trasy koncertowe?

Zapewne koncertowa kontynuacja to logiczne rozwinięcie sprawy takiej, jak jazzowa czy improwizowana płyta. „Myriad Duo” grywa i będzie grywać, „Prophetic Fall” też. Pulsarus jest geograficznie trudny do ogarnięcia, ale pewnie jest to kwestia pewnej organizacji swoich działań tak, żeby znajdować czas na myślenie o tym aspekcie spraw. Prościej mówiąc, brać sprawy w swoje ręce.

Myślę że nie jest to żadna niezwykle skomplikowana sprawa a bardziej kwestia prostych decyzji, ale jest też tak że muzyk sam nie jest w stanie wszystkiego załatwić, szczególnie kiedy non stop tworzy. Myślę że to podsumowuje trochę temat...

Czyli potrzeba menagera w Twoim przypadku staje się potrzebą palącą.

Nie wiem czy managera, ale na pewno jakaś forma wsparcia w tej dziedzinie.

Z moich obserwacji, zawsze przychodzi taki moment, kiedy muzyk o takiej aktywności jak Ty musi zacząć zarządzać precyzyjnie swoim czasem i w jakiejś mierze zadecydować, które z jego działań mają mieć szczególny priorytet. którym z nich sam chciałbyś taki priorytet nadać?

No właśnie, ale czy muszę? Nie mam ochoty na działanie w jednej kategorii. I nigdy nie miałem. Ale w tej chwili muzyka teatralna ma niepodważalną pozycję. To robię od 18 lat i to jest mój świat. Muzyka improwizowana - Myriad Duo jest ważne bo jest bardzo "strategicznym" składem, elastycznym i unikalnym. Prophetic Fall jest też ważny jako bardzo organiczny, "naturalistyczny" skład który kontynuuje związki z wieloma kulturami. Tam flet jest zanurzony w swojej historii, tam jest też groove i nieopanowana niejednokrotnie energia. Doministry Solo - wracam z koncertami solo, wokal z elektroniką, eksperymentalne i dość skrajne w formie działanie. Poza tym projekty kompozytorskie. Ale to jest przyszłość, następny krok. Mówiłem o working bandzie. I może taka szansa pojawi się wraz z nową płytą, która już wkrótce.

Sprawy planów zostawmy na razie. Working band to z tego co mówisz ważna dla Ciebie sprawa. Czym twoim zdaniem powinien być taki band? Z jakich ludzi się składać?

To jest trudne - złożyć working band z założenia. Są moim zdaniem dwa typy takich bandów - jedne powstają "za młodu" i potem jadą przez życie, przez wspólną muzykę i jakąś przyjaźń. Drugi to taki, który powstaje "przypadkiem", bez planu, na kanwie jakiejś wspólnej miłości do muzyki, jakiegoś spotkania na drodze. Ja szukam takich spotkań, jako że takiego młodzieńczego związku nie mam w swoim muzycznym świecie. Te kooperacje które jako chłopak zaczynałem nie dotrwały do dziś z różnych przyczyn. Ludzie? Wyobrażam sobie że gotowi na dość analityczną - przez pewien czas - pracę. Trzeba podjąć mnóstwo decyzji zakładając, że taki band to nie jest jakiś automat grający lickami jazzowymi czy innymi. Ostatecznie musi łączyć podobna wizja muzyki - albo fascynajca kontrastem. Trzeciej - czyli chłodnej opcji sobie nie wyobrażam. J

A może working bandy powstają także dlatego, żeby razem realizować jakąś ideę i dopóki idea jest aktualna dopóty istnieją?

No tak oczywiście, ale idea często pojawia czy też krystalizuje się później. Bo jedną z idei jest granie, tworzenie, innowacja. To w sumie jest też moja teoria, która się nie musi sprawdzać w każdym przypadku. No i chyba inaczej jest w przypadku zespołów głównie improwizujących, a inaczej w przypadku bandów komponujących. W każdym razie dziś widzę że jednak nie wszyscy ze wszystkimi się mogą dogadać. Kiedyś byłem w tej materii bardziej naiwny, szczególnie w dłuższej perspektywie

Ale też brałeś udział w zdarzeniu, w którym można było odnieść, że jednak ludzie i to w dużej ilości na raz dogadać się potrafią. Mam na myśli zespół, który powstał z okazji ostatniej edycji Ad Libitum.

Zgoda pełna. Ale ten zespół miał trzy zmienne

1. Kwalifikacje - wspaniałe - muzyków

2. Zaproszenie festiwalu

3. Osoba dyrygenta / kontrolera czyli Agusti Ferndandeza. Zabierając jakiś element tej układanki, rozsypalibyśmy tę strukturę, ten mikroświat.

I to one wspólnie, te zmienne, dały taki rezultat i taką synergię.

To reguła, która istnieje zawsze i zaproszenie festiwalu mam tu znaczenie drugorzędne. O powodzeniu decydujecie w efekcie tylko Wy muzycy, którzy niezależnie od festiwalowej logistyki i procedury, zostajecie sami w sali prób, potem na scenie i towrzycie tu i teraz.

Słowem Wasze predyspozycje, gotowość do porozumienia i rozmawiania jest najważniejsza i kluczowa

Zgadzam się, ale nie do końca. Kluczowa. Ale jestem pewien, że gdyby nie było Agustiego i spotkalibyśmy się pograć dla siebie, muzyka, jak i wewnętrzna komunikacja w takiej grupie wyglądałaby zupełnie inaczej. Z pewnością tak, można przypisać Agustiemu rolę katalizatora zdarzeń, który nie dominuje nad całością. I tego który widzi trochę więcej i trochę dalej. To było też widoczne w czasie różnych edycji Improvisers Orchestra Raya Dickaty'ego, gdzie różni dyrygenci różnie podchodzili do faktu zarządzania kolektywnym improwizowaniem. Myślę że Agusti poza intuicją i wiedzą jak kierować grupą, świadomie unikał też różnych możliwych raf i wszystkim dzięki temu wyłączyło się ocenianie innych, co nie jest łatwe.

No właśnie ocenianie to spory kłopot. Jest często kulą u nogi, jak mówisz w relacjach muzyk-muzyk także. Jest możliwe tę ocenę wyłączyć?

Do końca nigdy i chyba nie jest to konieczne. Ale sprowadzić ją na dalszy plan, a to jest możliwe, i bardzo potrzebne.

Odnoszę wrażenie, choć może mylne, że w Prophetic Fall, pomiędzy Pawłem Szpurą i Ksawerym Wójciński, a także w Myriad Duo z Rafałem Mazurem, ten proces oceny nie występuje, a przynajmniej, nie słychać go z perspektywy odbiorcy.

Zdecydowanie. Pewnie dlatego, że to zespoły improwizowane, z bardzo małą ilością odgórnych założeń, co z kolei bardzo pomaga otwartości na siebie nawzajem, pomaga się bawić komunikacją. Sprawa grania czyichś kompozycji jest znacznie bardziej skomplikowana.

To oczywiste, duch improwizatora i kompozytora walczy w Tobie o prymat?

Nie walczy, to banalne strasznie, ale te sprawy się napędzają i uzupełniają. Bardzo wiele osiągnąłem dzięki improwizacji i nie myślę tylko o zespołach, w których gram, ale w ogóle o metodzie tworzenia. Nie mniej komponowanie, systemy, analiza etc, to są rzeczy, bez których nie funkcjonuję. Muszę robić obie rzeczy, i niestety równocześnie obu się nie da.

Dlaczego nie?

Improwizując otwierasz się - na ile to możliwe - na nieznane i niedookreślone. Komponując, jednak starasz się być w pełni świadomym tego co robisz. To prawie tak, jakby inne części mózgu odpowiadały za te akcje. Oczywiście można miksować te sprawy w ramach jednego krótkiego nawet utworu, ale równocześnie w czasie się nie da.

Czy naprawdę otwieranie się na nieznane i niedookreślone wyklucza bycie w pełni świadomym?

To się nie wyklucza w żadnym stopniu, ale metodologia jest zupełnie inna. Improwizator nie musi racjonalizować ani werbalizować swoich działań. Kompozytor nie musi być z kolei w żaden sposób spontaniczny i raczej nie ma jak być.

Hmm, przypomina mi się jedna z myśli Steve;a Lacy'ego związana z różnicami pomiędzy kompozycją "W piętnastu sekundach różnica pomiędzy kompozycją a improwizacją jest taka, że w kompozycji masz cały czas, aby zastanowić się co chcesz powiedzieć w piętnaście sekund, podczas gdy w improwizacji masz właśnie te piętnaście sekund" Jeśli się zastanowić nad tym z tej perspektywy, to clou nie tyle w spontaniczności co w czasie.

Tak, ale konsekwencje są znacznie większe niż sam czas na zastanowienie. Choćby to, że komponując możesz poprawiać w nieskończoność, w improwizacji masz jeden strzał. W kompozycji możesz też żonglować środkami których w improwizacji nigdy nie będziesz nigdy miał i vice versa. Różnice są nieporównanie większe niż sam czas na decyzję.

Oczywiście mam tego świadomość. Zgodzisz się z tym, że Prophetic Fall i Myriad Duo są improwizatorskimi stronami Twojej wrażliwości, Pulsarus i nadchodzący projekt z polską muzyką ludową jako inspiracją opisują kompozytorską stronę.

Tak, zdecydowanie. Nadchodzący projekt zawiera w sobie ogromną ilość improwizacji, ale zawsze poddanej jednak dość wyraźnym rygorom. Pulsarus też zawsze kontrolował improwizację różnymi zasadami i zasiekami. Jest to dla mnie zawsze znacznie bardziej interesujące niż pozbawione jakiegoś interesującego kontekstu czy ramy free. Czy też improwizowanie utartymi lickami. Wolę posługiwać się własnymi patentami.