Straight Lines
To jedna z najbardziej "normalnie jazzowych" płyt Vandermarka. Włączenie kompaktu powoduje, że z głośników zaczyna dobywać się swingująca muzyka, silnie osadzona w tradycji wywodzącej się z bopu, a może nawet z ostatnich lat swingu. Jest ta muzyka jednak bezpośrednim spadkobiercom jazzu współczesnego w latach '60. I nic dziwnego, skoro tym razem Vandermark z kolegami eksploruje muzykę Joe Harriotta, mało chyba w Polsce znanego muzyka urodzonego na Jamajce, ale od początku lat '50 tworzącego w Anglii. W latach '60 Harriott uważany był za muzyka tworzącego jazz zbliżony w swej koncepcji do pierwszego kwartetu Ornette Colemana, jednakże zawsze muzyka jego silniej była osadzona w bebopie od poczynań swego amerykańskiego kolegi.
Przyznam, że chyba nigdy nie słyszałem oryginalnych nagrań Harriotta, ale muzyka zawarta na Projekcie Vandermarka jest wysoce atrakcyjna. Wprawdzie napisałem, że jest ona swingująca, ale to jedynie połowa prawdy. Takie jest wrażenie, gdy włoży się kompakt do odtwarzacza po raz pierwszy. Pozostałe utwory nie są już tak jednoznaczne, aczkolwiek zdarza się jeszcze, że muzyka kipi swingiem. Niemniej jednak np. drugi utwór z płyty kojarzy się bardziej z poczynaniami kwartetu Johna Cartera, trzeci nawiązuje do poczynań awangardy lat '60 itp.
Atrakcyjność tej muzyki tkwi gdzie indziej. Swobodnie prowadzone linie melodyczne dwu instrumentów solowych: puzonu oraz tenoru, albo klarnetu, albo klarnetu basowego uzyskują silną podstawę rytmiczną tworzoną przez stałych partnerów Vandermarka: Kenta Kesslera i Tima Mulvenna. Szczególnie istotny, jak mi się wydaje, jest wkład Vandermarka w grze na klarnecie. Ten jakże popularny w latach '30 instrument, wraz z nastaniem bebopu oddał pole saksofonom, szczególnie altowemu. Dopiero stosunkowo niedawno został on ponownie odkryty dla współczesnego jazzu przyczyniając się, w moim przekonaniu, do zwiększenia jego dźwiękowej atrakcyjności. Zestawienie puzonu (z tłumikiem) z klarnetem basowym występujące w tytułowym "Straight Lines", daje efekt dźwiękowy nie do pogardzenia, a że muzycy uczestniczący w tym przedsięwzięciu należą do najlepszych - to i efekt muzyczny jest wspaniały. Szczególnie dobrze jest tam, gdzie swingowa ekspresja ulega zapomnieniu, a zespół zaczyna poruszać się po szlakach, kojarzonych przeze mnie właśnie ze wspomnianym wyżej Johnem Carterem, choć tam muzyka była bardziej abstrakcyjna.
Wspaniałość tej muzyki jest jednak jedynie na miarę "projektu" - pomimo tego, że uwielbiam klarnet we współczesnym kontekście muzycznym, współbrzmienia z rzadka spotykanych razem instrumentów, grę bez instrumentu harmonicznego - czyli wszystko to, co dostaję na tej płycie, to osobiście gustuję bardziej w nieposkromionej ekspresji znanej z bardziej osobistych wypowiedzi Vandermarka. Chyba, że płytę tę, w dorobku tego artysty, należy traktować podobnie jak tributy znajdujące się w dyskografii Dave Douglasa. Obiektywnie - to dobra płyta.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.