Marcin Olak Poczytalny: Smutny koncert.

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Poszedłem na koncert. Fajny. Modny. Taki, na którym wypada być. Zazwyczaj unikam modnych i tłocznych miejsc, ale tym razem uznałem że warto, naprawdę chciałem usłyszeć ten skład na żywo.

Stanąłem dość daleko od sceny. Przyszedłem trochę wcześniej, tak na wszelki wypadek. Ponieważ występ się opóźniał, zacząłem obserwować ludzi. Parada powitań, pozdrowień, uśmiechów – wyglądało na to, że wszyscy się znają, a jeśli jakimś cudem nie, to zaraz zostaną sobie przedstawieni. Nawet sympatycznie to wyglądało, choć na wszelki wypadek zrobiłem kilka kroków do tyłu i schowałem się doniczką, jeszcze zostałbym komuś przez pomyłkę przedstawiony, i co wtedy? Ktoś komuś przynosi drinka, ktoś robi selfie, przede mną jakaś para fotografuje podświetlony Pałac Kultury…

Naprawdę fajnie. Tyle, że w międzyczasie zaczął się koncert. Muzycy grają w skupieniu, jest w tym wręcz jakiś chłód. Pod sceną są miejsca siedzące, więc pewnie nie przeszkadza im gwar rozmów prowadzonych dalej. Po prostu grają swoje, naprawdę dobrze. Ale to muzyka wymagająca skupienia, nieoczywista, w którą warto się wsłuchać. Wsłuchuję się, zastygam, staram się rozumieć.

Tymczasem wjeżdżają kolejne drinki, ktoś upuścił kieliszek, brzęk tłuczonego naczynia, czy aby nikt się nie pokaleczył, no na szczęście nie. Po chwili pojawia się apatyczny kelner i zaczyna zmiatać szkło. Dużo odłamków zostało, chrzęszczą pod butami przechodzących – bo tu ciągle ktoś chodzi, przechodzi od jednej grupki do drugiej. Jak na biznesowym bankiecie, gdzie trzeba ponawiązywać możliwie najwięcej kontaktów.

Stoję za doniczką i słucham. Koncertu i gwaru. Trochę mi smutno, bo ta muzyka chyba tu nie jest potrzebna, a na pewno nie jest niezbędna. Jest tłem, a istotą sytuacji jest to, żeby porozmawiać, zabłysnąć, poznać, porozmawiać. Mam wrażenie, że tym ludziom ta muzyka jest po prostu obojętna, a w najlepszym razie jest tylko pretekstem do spotkania, rozmowy, do tego, żeby się pokazać. Na pewno nie jest czymś, czego się słucha.

Nie złoszczę się. Jest mi smutno, bo widzę na własne oczy, jak nieistotne jest to, co się dzieje na scenie. Po chwili trochę obojętnieję, przestaję zauważać przechodzących, nawet dym z papierosów nie odwraca mojej uwagi. Słucham, mimo wszystko słucham. A muzycy grają świetnie, mądrze – ale coraz wyraźniej wyczuwam w tym jakiś chłód, dystans. I staje się to dla mnie coraz bardziej zrozumiałe, przecież to odrębne światy, coraz słabiej się komunikujące. I może artyści na scenie jakoś to wyczuwają, że to bez znaczenia, że nie mają dla kogo grać, pomimo tłumu pod sceną grają w pustkę? Jest w tym coś tragicznego – jakaś cholerna samotność, nieodwracalna porażka, pomyłka…

Wracam. Smutny był dla mnie ten koncert.