Marcin Olak Poczytalny: Czas

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Siedzę przy oknie. Słońce powoli zachodzi, niebo robi się sino-pomarańczowe. Takie schyłkowe. Myślę o tym jak szybko płynie czas. Upływa. Znika. Przeszłości nie ma – cudownej, strasznej, szczęśliwej czy tragicznej – już nie ma. Można iść dalej. Nawet trzeba, siedzenie przy oknie nie jest optymalnym rozwiązaniem. Pozostaje tylko znaleźć odpowiedź na pytania... Dokąd? Po co? Jak?

Pandemia postawiła wszystko na głowie. Koncerty są, ale jakieś takie niepewne, przecież mogą w każdej chwili zostać odwołane. Zagranie każdego kolejnego dźwięku jest decyzją, czasem naprawdę trudną. Fajnie byłoby mieć takie przekonanie, że jeszcze wszystko się ułoży, że będzie OK; tylko co to znaczy, że będzie dobrze? Tak, jak było? Chyba już nie, wszystko się przekształca, zmienia. Wszystko jest takie ulotne… ale może tak jest lepiej? Może tak naprawdę inaczej muzyka nie jest możliwa, może właśnie powinna być trudniej dostępna, mniej trwała, bardziej wymagająca?

Sięgam po boks „Brass & Ivory Tales”. Ivo Perlman gra duety z pianistami – Dave Burrell, Marilyn Crispell, Aruan Ortiz, Sylvie Courvoisier, Angelica Sanchez, Aaron Parks, Agusti Fernandez, Craig Taborn, Vijay Iyer; sami najlepsi. A muzyka zwiewna, bo to przecież improwizacje. Moment, który został nagrany, nigdy się już nie powtórzy, nigdy nie będzie taki sam. Nawet jeśli ci sami ludzie się spotkają – to już inaczej, wszystko będzie inne. Bo tamten czas minął, nie da się tam wrócić, nic zmienić, już nie; teraz jest t e r a z. Muzyka zawsze dzieje się teraz.

Kompozycja jest próbą zamrożenia chwili. Kompozytor zapisuje swoje „teraz” i każe je powtarzać wykonawcom. Po wieki wieków. Tak samo, stylowo i wiernie. Coraz doskonalej, tak, że aż wykonanie staje się nieludzko perfekcyjne, takie cholernie ponadczasowe… A tymczasem duety Perlmana są bardzo osadzone w „teraz”, niepowtarzalne. Mogę je odtworzyć z płyty, ale jakoś czuję, że ta muzyka wymaga ode mnie skupienia, uwagi. Że nie powinienem nic powtarzać ani cofać się, że najlepiej zrobię płynąc z czasem tych dźwięków. Teraz.

Słońce już prawie zaszło. Pierwsza płyta z dziewięciu powoli się kończy, jutro następna, potem kolejna… Teraz się kurczy, wyostrza, to już koniec krążka. Każdy zagrany dźwięk zostaje właśnie taki, jaki był. Nie ma partytury, w której można coś poprawić przed kolejnym wykonaniem.

Wyobrażam sobie, że to koncert – bez trudu, bo nagranie brzmi bardzo naturalnie, tak uczciwie. Słońce zaszło. Płyta się skończyła. W ciszy odkładam krążek na półkę. Wzruszony? Jakoś te dźwięki mnie dotknęły, tak bardzo osobiście…

 

W półmroku wychodzę z pracowni, świadomy niepowtarzalności i wartości każdej sekundy.

 

Jest teraz.