I Hear A Rhapsody

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Z radością prezentujemy drugi fragment, przygotowywanej przez Piotra Jagielskiego, ksiązki o Billu Evansie. Mamy nadzieje, że będziemy mogli prezentować ją jeszcze nie raz i nie tylko w formie pisanej. Dziś, z okazji rocznicy śmierci Milesa, kolejna, Davisowska odsłona w biografii wielkiego pianisty. 

 

- Wiesz, generalnie wszystko jest ok. Fajnie grasz.

Miles Davis przyjmuje Evansa do swojego nowego projektu. Potrzebując muzyka doskonale radzącego sobie z zagospodarowaniem tła, delikatnego i dławiąco-melancholijnego, po prostu musiał zwrócić się w stronę Evansa.
- Serio, jak skurwysyn. Tak to widzę.

Evans nie wiedział, czy to dobrze, że jest jak skurwysyn. Dla bezpieczeństwa postanowił się nie odnosić. Na wszelki wypadek pokiwał lekko głową, mruknął coś pod nosem i wbił wzrok w blat stołu.

- Tylko wiesz, jest jedna sprawa. Jesteś biały.
Evans wiedział, że jest biały. Czuł, że to nie dobrze, że jest biały, ale dla bezpieczeństwa pokiwał lekko głową i mruknął coś pod nosem.
- Ale chuj tam, jesteś dobry, dlatego chcemy cię. Gadałem z chłopakami i wszyscy myślą tak samo. Jeszcze tylko jedno...Evans podniósł wzrok od blatu, poprawił okulary i patrzył w napięciu na Milesa, całym swoim czekaniem mówiąc „Co tylko będzie trzeba”
- Musisz zrobić laski całemu składowi – powiedział Davis uśmiechając się szeroko – Nie musisz decydować od razu. Zastanów się. Myślę, że może być fajnie – to ostatnie dopowiedział już ze szklanką przy ustach.
Evans wiedział, że nie będzie fajnie. Wiedział też, że niesamowicie chce być częścią tego zespołu i nic nie powinno stanąć mu na przeszkodzie. Nawet seks oralny.
- To rozumiem, że jesteśmy dogadani? - Uśmiechnął się Davis i poklepał Evansa delikatnie po policzku – widzimy się wieczorem, nie spóźnij się.


 

Wyszedł. Evans nie wiedział nic. Nie wiedział aż do wieczora. Do wieczora rozważał ultimatum Davisa, układając scenariusze i sposoby przekonania ich wszystkich, że może jest coś innego, co mógłby zrobić. Może to nie musi być od razu robienie lasek, na litość boską. I jak to ma być, każdy po kolei? W jakiej kolejności? W ten sposób Evans dotarł do wieczora.

- Miles, myślałem o tym, co powiedziałeś
- O czym?
- No wiesz, o TYM
- Nie wiem, o CZYM?
- O warunkach grania w zespole
Evans wiedział, że potrzeba będzie dokładna eksplikacja, bez półśrodków.

- O robienie wszystkim laski.
Po twarzy Davisa przemknął szybko wyraz rozbawienia i tłumionego śmiechu. Nie patrzył na Evansa, wiedząc, że w obliczu miny w którą odziany był pianista, nie ma szans na zachowanie pozorów powagi, którą usiłował na tę okoliczność zachować.
- To dobrze, Bill. I co wymyśliłeś? Grasz z nami?
Evans stał biały jak ściana. Wyglądał jeszcze mizerniej niż zazwyczaj.
- Myślałem o tym, Miles, i nie mogę tego zrobić. Bardzo chciałbym z wami grać, ale po prostu nie mogę.
Na chwilę czas się zatrzymał. W lokalu ucichły rozmowy, ściany rozmyły się delikatnie, a dźwięki strojenia kontrabasu upadły głucho na podłogę. Davis podszedł powoli do przerażonego Evansa patrząc przez grube szkła, prosto w zrezygnowane oczy pianisty.

- HA!HA! Co za skurwysyn! Niesamowite! - Zataczał się od śmiechu, podpierając się o ściany, podczas gdy Evans nie wiedział, czy to dobrze, że jest skurwysynem i dla bezpieczeństwa wolał po prostu przeczekać ten epileptyczny atak śmiechu Davisa. Nie wiedział, czy jest dobrze czy źle, nawet gdy Davis prowadził go na scenę, przed klawiaturę, ciągle śmiejąc się – Co za głupi białas!