W Krakowie dojrzałem jako improwizator - wywiad z Markiem Tokarem

Autor: 
Piotr Wojdat
Autor zdjęcia: 
mat.prasowe

Nagrałeś dwie płyty z Kenem Vandermarkiem i Klausem Kugelem: “Escalator” i “No Exit Corner”. Czym różnią się te wydawnictwa?

Mark Tokar: Są to dwie różne płyty, obydwie nagrane w krakowskiej Alchemii. “Escalator” został nagrany w maju 2016 roku, a “No Exit Corner” w 2017. Z mojego punktu widzenia drugi album jest
bardziej dojrzały, a muzycy o wiele lepiej rozumieją się nawzajem.

Czy przypominasz sobie, kiedy i w jakich okolicznościach poznałeś Kena i Klausa?

MT: Oczywiście. Kena spotkałem po raz pierwszy we Lwowie 19 listopada 2005 roku. Przyleciał wtedy do Lwowa ze składem Vandermark 5, żeby zagrać w filharmonii w ramach festiwalu Metro Jazz. Ja byłem na tym festiwalu dyrektorem artystycznym. W tym dniu sala filharmonii była przepełniona. Na koncert przyjechali słuchacze z całej Ukrainy, przyjechali też ludzie z Sankt Petersburga, Moskwy, jeden nawet przyleciał z Władywostoku. Była to dla nich jedyna możliwość, żeby posłuchać słynnego zespołu Kena Vandermarka.

Klausa spotkałem w Katowicach, gdzie w akademii jazzu zostałem stypendystą Gaude Polonia w maju 2006 r. Klaus w tym czasie był w trasie koncertowej ze Steve Swell Quartet. Wtedy z nimi na całej trasie był Marek Winiarski, wydawca i założyciel wytwórni Not Two. Marek chciał pożyczyć mój kontrabas na ich koncert w Alchemii i zaprosił mnie na ten występ. W busie, którym podróżowali, było jedno miejsce wolne, więc pojechałem z nimi. Koncert był potężny. Po nim powiedziałem do Klausa: „Wierzę we wszystko, co grasz!”. Następnego dnia spotkaliśmy się przy kawie. Powiedziałem mu, że gram z Jurijem Jaremczukiem, saksofonistą ze Lwowa i że szukamy perkusisty. Klaus nie znał go osobiście, ale słyszał o nim. Powiedział: “Why not?”

W grudniu 2006 r. zagraliśmy w składzie tria Yatoku pięć koncertów w ramach festiwalu Markiana Iwaszczyszyna Jazz Bez. Tego roku byłem dyrektorem artystycznym festiwalu. Ostatni koncert zagraliśmy w Krakowie w Alchemii, a Marek Winiarski wydał go w swoim labelu Not Two.

Jakie wrażenie zrobili na Tobie wtedy, a jakie robią teraz?

MT: Zarówno na początku, jak i teraz sprawiają wrażenie bardzo silnych, potężnych i oryginalnych muzyków. Różnica polega na tym, że na początku byłem tylko słuchaczem, a teraz jesteśmy partnerami, gramy razem z Klausem od 2006 roku, a z Kenem od 2007 roku. W tym czasie z Klausem zagraliśmy dziesiątki (jeśli nie setki) koncertów w różnych projektach w różnych krajach. Było to Yatoku z Jurijem Jaremczukiem, trio z Petrasem Vysniauskasem, kwartet z Natalką Polowinką i Jurijem Jaremczukiem, Five Spot z Petrasem Vysniauskasem, Jurijem Jaremczukiem i Robertą Picket. Wymienię też Undivided z Bobbym Fewem, Wacławem Zimplem i kolejny album Undivided z dokooptowanym Perrym Robinsonem. Był też kwartet z Robym Glodem i Robertą Picket, trio z Andre Pabarciute, kwartet Ultramarine z Uljaną Gorbaczoewską i Petrasem Vysniauskasem. Kwartet z Sabirem Mateenem i Conny Bauerem, Kwintet z Marsem Williamsem, Jaimie Branch, Knoxem Chendlerem. Są to tylko wydane płyty. Istnieje wiele koncertów, które nie zostały jeszcze wydane, na przykład kwartet z Joe McPhee i Mikołajem Trzaską, a także kwartet z Rezo Kiknadze i Salmanem Gambarowem itd. Gram z Kenem od 2007 roku w Ken Vandermark Resonance Ensemble. Wydano dziesiątki albumów, w tym boks z 10 płytami CD i LP.

Współpracujesz z polskimi muzykami i w zasadzie od dawna jesteś związany z naszą sceną. Jak do tego doszło?

MT: Od 2002 roku przyjeżdżam do Krakowa na warsztaty jazzowe. W 2005 roku przeniosłem się do Krakowa, aby stale grać, uczyć się i wchodzić w interakcje. Grałem standardy w klubie U Muniaka. W tym samym roku spotkałem Andrzeja Grabowskiego i Marka Winiarskiego.
Zacząłem stale chodzić na koncerty do Alchemii. Słuchałem tam setek koncertów, spotykałem się z wieloma przedstawicielami sceny improwizowanej. Można powiedzieć, że w Alchemii i w Krakowie dojrzałem jako improwizator. W 2006 roku studiowałem w Katowickiej Akademii Jazzowej jako stypendysta Gaude Polonia. Grałem z wieloma polskimi muzykami, takimi jak Wacław Zimpel, Mikołaj Trzaska, Piotr Baron, Kazimierz Jonkisz, Joachim Mencel, Mazzoll, Piotr Damasiewicz, Paweł Postaremczak itd. Teraz istnieje kilka składów, które mógłbym nazwać jako working band. Są to trio Awatair, z którym właśnie wydaliśmy album “Awatair Plays Coltrane”, Gadecki-Tokar-Gos i trio Szamburski-Tokar-Szpura.

A jak z Twojej perspektywy wygląda teraz ukraińska scena jazzowa i muzyki improwizowanej?

MT: Scena jazzowa wygląda teraz dość raźnie. Są muzycy, młodzież, są festiwale i instytucje edukacyjne. Na ukraińskiej scenie improwizowanej nie wszystko jest tak proste i płynne, jak byśmy tego chcieli. W różnych miastach jest kilku dobrych muzyków. Istnieje 10-osobowa Kyiv Improvising Orchestra, w Charkowie grają muzykę elektroniczną, w Zaporożu jest grupa Madjahs, są tacy kompozytorzy, jak Alla Zagajkiewicz, multiinstrumentalista Jurij Zmorowicz, Oleksander Orel, gitarzysta, klarnecista Aleksander Fraze-Frazenko ze Lwowa, pianista Sergiej Goriunowicz z Kremenczuga, Roman Roś, skrzypek z Iwano-Frankowska. W Zaporożu, w Czerniowcach odbywa się kilka festiwali muzyki improwizowanej. Ale generalnie nie ma ruchu i nie wiem, kto dokładnie reprezentuje tę scenę poza Ukrainą.