Sednem jest to kim jesteś jako człowiek - wywiad z Eugenie Jones

Autor: 
Rafał Zbrzeski (Radio Kraków)
Autor zdjęcia: 
https://www.eugeniejones.com/

Eugenie Jones - wokalistka, autorka piosenek, producentka, ale tez bizneswoman i filantropka z determinacją realizująca swoje wizje. Jej droga na scenę nie była typowa, ale wiele rzeczy wydarzyło się, bo nie wahała się wykorzystywać nadarzających się okazji, jak przypadkowe zagadnięcie Reggiego Workmana.

- Niedawno ukazała się kompilacja „The Originals”, zawierająca utwory z trzech spośród pięciu twoich autorskich albumów. Profesjonalna kariera i nagrywanie płyt to stosunkowo świeży rozdział twojego życia, jednak muzyka towarzyszyła ci praktycznie od zawsze. W internecie znalazłem informację, że jako mała dziewczynka śpiewałaś w kościele, czy był to twój pierwszy kontakt z muzyką?

- Właściwie tak, można to ująć w ten sposób, choć nie byłam wokalistką, nie byłam specjalnie wyznaczana do śpiewana. Po prostu gdy szłam z moimi rodzicami do kościoła śpiewałam tak jak większość zebranych. Może kilka razy zdarzyło się, że przy specjalnych okazjach wystąpiłam jako członkini chóru, ale przede wszystkim słuchałam, obserwowałam i chłonęłam nastrój i dźwięki. Byłam raczej obserwatorką niż aktywną uczestniczką.

- Zapytałem o to, ponieważ gdy przeglądam biografie wielu jazzowych muzyków, zwłaszcza tych, który pojawili się na scenie w latach 50. i 60. XX wieku, często jest w nich mowa o tym, że w dzieciństwie, właśnie w kościele doświadczyli pierwszego kontaktu z muzyką.

- Myślę, że dla ogromnej części muzyków wywodzących się ze społeczności afroamerykańskiej kościół był naturalnym elementem krajobrazu dzieciństwa i większość z nich zetknęła się z muzyką właśnie w ten sposób. Po prostu to część naszej kultury i tradycji - wspólne, rodzinne wizyty w kościele, a muzyka jest tego nieodłącznym elementem. Ze społecznego i kulturowego punktu widzenia to jest powód, dla którego właśnie w kościele wielu przyszłych artystów zdobywało swoje pierwsze doświadczenia związane z muzyką. Myślę, że było to tak powszechne, ponieważ jest to zjawisko kulturowe, na pewno piękne i było czymś zupełnie normalnym w tamtych latach. Nie jestem pewien, czy obecnie nadal funkcjonuje tradycja zabierania rodzin do kościoła. Z pewnością moje doświadczenia i doświadczenia mojej matki były w tym względzie bardzo podobne do doświadczeń Sarah Vaughan czy Elli Fitzgerald z czasów ich dorastania. Dla mnie jako małej dziewczynki było to przeżycie, które mogłabym porównać do otwarcia okna na świat.

- Dorastałaś w Wirginii Zachodniej, to jeden z tych Stanów, z którym w Polsce nie mamy chyba szczególnie silnych skojarzeń muzycznych. Jak zapamiętałaś dźwiękowy krajobraz dzieciństwa?

- Cóż, myślę, że było całkiem zwyczajnie, bardzo podobnie jak w innych miejscach. W radiu można było usłyszeć tradycyjny jazz, R’n’B, muzykę z Motown. Wielu ludzi kupowało płyty i słuchało ich w domach. Tak poznałam jazz, moi rodzice słuchali dużo muzyki, mój ojciec kochał Raya Charlesa, mama natomiast słuchała Nancy Wilson. Mam liczne rodzeństwo. Oni z kolei słuchali dużo muzyki z Motown, więc jako młodsza siostra po prostu to wchłaniałam. Zdecydowanie od zawsze wokół mnie było dużo różnorodnej muzyki.

- W pewnym momencie swojego życia przeniosłaś się niemal na drugi koniec Stanów Zjednoczonych - do Seattle. Z tym miastem co prawda wiąże się sporo muzycznych skojarzeń, ale związanych raczej z muzyką rockową niż jazzem.

- Tak. Zdecydowanie Seattle to w powszechnej opinii rockowe miasto. Tutaj urodził się Jimi Hendrix, tutaj eksplodowała cała scena grunge’owa z Nirvaną i Pearl Jam na czele. To są artyści z ogromną rzeszą fanów na całym świecie. Sama scena jazzowa w Seattle to tylko niewielki ułamek środowiska muzycznego w tym mieście. Nawet jeśli pojawiłaby się tutaj jakieś jazzowe gwiazdy, wiesz - po prostu ciężko jest przeskoczyć popularność Jimi’ego Hendrixa czy Nirvany, ale z drugiej strony… Seattle ma też piękne tradycje związane z jazzem, bluesem czy R’n’B. To tutaj rozpoczynali swoje kariery Ernestine Anderson, Ray Charles czy Quincy Jones, ale naprawdę niewiele osób o tym pamięta. Wynika to po części z ogromnej dysproporcji środków jakie biznes muzyczny przeznacza na promocję poszczególnych artystów. Muzyka rockowa to wciąż w porównaniu z jazzem ogromny i bogaty rynek, ale wziąwszy pod uwagę jacy artyści zaczynali w Seattle - można sobie wyobrazić jaki potencjał drzemie w tym miejscu, a jazz jest jego, może niewielką, ale istotna częścią.

Jedną z rzeczy, którymi zajmuję się poza śpiewaniem jest organizacja Jackson Street Jazz Walk, które produkuję od pięciu lat. Inicjatywa służy nie tylko promowaniu twórczości zdolnych artystów z Seattle, ale też edukowaniu społeczności na temat historii i jazzowego dziedzictwa tego miejsca. Ludzie mieszkający w tym regionie powinni mieć możliwość dowiedzieć się o tym, dzieci, które tutaj dorastają powinny mieć dostęp do edukacji na ten temat. Jeśli spojrzysz na moja stronę internetową, znajdziesz tam poświęconą temu zakładkę „Legacy Activists.”.

 

- Brzmi wspaniale. Sądzę, że nie tylko ludzie z Seattle powinni posiąść taką wiedzę. Pozwól jednak, że wrócę do tematu związanego z twoją rodziną. Wydaje mi się, że matka była dla ciebie bardzo ważną postacią? Opowiedz proszę nieco więcej o swoim dzieciństwie i dorastaniu.

- Myślę, że to bardzo istotne, szczególnie istotne w mojej historii. Nigdy nie wiadomo jak potoczy się życie, dlatego trzeba być otwartym na różne możliwości, które ze sobą niesie. Po prostu nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć. Tak było z moją karierą muzyczną. Nie miałam pojęcia, że potrafię śpiewać i pisać piosenki. Moja droga do wykonywania muzyki na scenie nie była typowa. W zasadzie dorastałam słuchając śpiewu mojej matki. Śpiewała wszędzie: w kościele i na co dzień w domu. Wyobraź sobie, że ten śpiew towarzyszy ci cały czas, wtedy staje się częścią twojej historii, częścią ciebie. Jej śpiew mnie przenikał. Moja matka była nadzwyczajna, nie była co prawda typem wielkiej gwiazdy, ale miała piękny głos, członkowie naszej wspólnoty go uwielbiali. Kiedy zmarła, wraz z jej odejściem poczułam oczywiście smutek, ale nie tylko. Nagle pojawiła się pustka. Przez ostatnich kilka lat swojego życia mieszkała ze mną w Seattle. Wraz z jej śmiercią zdałam sobie sprawę, że cały czas śpiewała albo nuciła. Kiedy gotowała, sprzątała, robiła to dosłownie bez przerwy. I nagle jej głos zamilkł. To spowodowało, że zaczęłam zastanawiać się czy jestem w stanie nieść w sobie tę jej cząstkę. Tak wyglądał początek mojej jazzowej kariery. Pytanie zrodzone z poczucia pustki i odpowiedź.

 

- Śpiew nie był i chyba nadal nie jest twoim podstawowym zajęciem. Zanim zdecydowałaś się sięgnąć po mikrofon działałaś już w biznesie i marketingu. To interesujące, bo wrażliwość artystyczna nieczęsto idzie w parze ze zmysłem biznesowym. W jaki sposób udało ci się połączyć te dwa obszary aktywności?

- Cóż… Biznes, którym się zajmuję zakłada dużą dozę kreatywnego podejścia. Uważam, że to jest punkt styczny. Moja praca wymaga ode mnie bym potrafiła wymyślać i opowiadać historie, promować pomysły, idee, trafiać do ludzi i przekonywać ich do tego co chce im przekazać. To jest prawdziwa siła marketingu. Jako wokalistka, autorka muzyki i tekstów mam podobne cele, także chcę coś przekazać. W moich piosenkach opowiadam historie, dlatego tak ważne jest dla mnie, aby móc śpiewać własne utwory - ponieważ śpiewam swoją historię. Opowiadam ją i mogę być kreatywny w tym aspekcie. Zatem w moim przypadku kreatywność i komunikacja stanowią linię łączącą marketing i biznes z tworzeniem muzyki i dzieleniem się swoimi historiami z publicznością.

Moje przygotowanie marketingowe ogromnie mi pomogło w rozpoczęciu kariery wokalistki i autorki tekstów. Zajmuję się swoją stroną internetową, ulotkami, rezerwacjami, umowami, zatrudnianiem zespołów, pracą i pisaniem piosenek. Wszystko to robię samodzielnie, nie mając żadnego labelu, który by mnie wspierał. Dzięki mojemu doświadczeniu biznesowemu mam silniejszą pozycję, jeśli chodzi o wiedzę na temat działania rynku i tego jak się na nim poruszać. To zdecydowanie pomaga.

 

- Przyglądając się twojej działalności biznesowej i muzycznej zauważyłem jeszcze jedną wspólną cechę. Odniosłem wrażenie, że w twoich działaniach to nie pieniądze są najważniejszą wartością, zawracasz uwagę na problemy społeczne, zajmujesz się wsparciem dla mniej zamożnych, dla uzdolnionych artystów, ale także na historią, której jesteś częścią.

- Dziękuję, że zwróciłeś na to uwagę, bo to dla mnie bardzo ważne. Ważniejsze niż cokolwiek innego. Kiedy pracowałam w organizacji non-profit, zajmowałam się bezdomnością i mieszkalnictwem dla osób o niskich dochodach, wsparciem dla młodzieży w trudnej sytuacji życiowej. Wiedziałem już o istnieniu tego świata i jego potrzebach. Kiedy więc weszłam do branży muzycznej, zadałam sobie pytanie, w jaki sposób mogę wykorzystać moją muzykę, aby pomóc tym, którzy tego potrzebują? Zaczęłam organizować wydarzenia, podczas których zbierane są pieniądze dla różnego rodzaju organizacji pomocowych. I tak to nadaje większe znaczenie mojemu zaangażowaniu. To już nie tylko muzyka, to już nie tylko piosenki, które poprawiają ludziom nastrój. Chodzi także o dawanie czegoś od siebie swojej społeczności i pomaganie jej członkom. Bez tego moje śpiewanie nie miałoby większego znaczenia. Tak właśnie to odczuwam.

 

- Wielu artystów skupia się wyłącznie na sztuce, tworzą dobre piosenki, dobrą muzykę, ale nie przejmują się kwestiami społecznymi i innymi tego typu rzeczami. Cały świat ich świat to tylko sztuka i muzyka.

- To pokazuje jakimi są ludźmi. Gdyby nie zajmowali się muzyką, nadal by tacy byli. Żyliby odizolowani we własnych bańkach.
Ale ponieważ w moim świecie zajmujemy się bezdomnością, mieszkalnictwem czy też żywnością dla potrzebujących… To, że zajmujemy się muzyką jest wyłącznie zrządzeniem losu, ale nadal mamy tę część siebie, która istniała przed zainteresowaniem sztuką, którą nosisz w sobie i może ona istnieć także w połączeniu z innymi zainteresowaniami.
To jest odzwierciedlenie twojej osobowości, a osobowość jest definiowana indywidualnie, przez to jakimi jesteśmy ludźmi, co jest dla nas ważne, na czym nam zależy. Fakt, że jesteś muzykiem lub artystą, jest po prostu przypadkowy, sednem jest to kim jesteś jako człowiek.
Jestem tym kim jestem ze względu na moją historię i wiedzę na temat pomagania ludziom. Noszę to w sobie w sposób naturalny, to część mnie. Tym samym moja praca w biznesie i marketingu jest częścią tego kim jestem. Przekłada się to również na muzykę. Moje doświadczenia, złamane serce i radość są częścią tego, kim jestem. To przenosi się na moje utwory.
Muzyka jest zatem przedłużeniem tego kim jesteś. A jeśli jesteś osobą troskliwą, która angażuje się w życie społeczności, jeśli masz doświadczenia, o których chcesz rozmawiać i potrafisz to robić, znajdzie to również odzwierciedlenie w twojej muzyce i tym, kim jesteś jako artysta - jeśli wiesz co mam na myśli.

- To ważne słowa, ale chcę cię też zapytać o twoje muzyczne koneksje. Piszesz piosenki i śpiewasz je od ponad dekady, zdarza się, że towarzyszą ci w nagraniach prawdziwe legendy jazzu. W składach, z którymi nagrywałaś pojawili się między innymi Reggie Workman, Lonnie Plaxico. Julian Priester. W jaki sposób nawiązałaś kontakty z tak wspaniałymi muzykami?

- Więc znów... jest to po części zasługa mojego zmysłu biznesowego. Chciałam dowiedzieć się więcej o muzyce. Pewnego razu usłyszałam o konwencji w Nowym Jorku. To drugie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, z Seattle gdzie mieszkam - szmat drogi, ale chciałam nauczyć się czegoś nowego. Zaryzykowałam więc, co jest umiejętnością, którą wyniosłam z biznesu. Przedsiębiorczość polega na wykorzystywaniu szans i podejmowaniu ryzyka. Zaryzykowałam i pojechałam do Nowego Jorku na tę konwencję. Kiedy już tam byłam, nie siedziałam tylko na wykładach. Kręciłam się tu i tam i dzięki temu poznałam tak wielu ludzi, jak tylko mogłam, i rozmawiałam z każdym, z kim była okazja zamienić kilka zdań. Do niektórych po prostu podeszłam i przedstawiłam się „Cześć, jestem Eugenie Jones, miło mi cię poznać. Czym się zajmujesz? Bla, bla, bla...” i nawiązywała się rozmowa.
Reggie Workman był jedną z osób, które zaczepiłam w ten sposób. Nie wiedziałam, kim on jest, kiedy do niego podeszłam. Gdybym wiedziała, pewnie okropnie by mnie to stresowało, więc dobrze stało się, że jednak nie miałam tej świadomości. Po prostu podeszłam do niego, a on odwrócił się, spojrzał na mnie, uśmiechnął i zaczęliśmy rozmawiać. I tak poznałam Reggiego.
Powiedziałem mu, że chodzi mi po głowie pewien projekt. Mam pomysł i chciałabym z nim o niej porozmawiać. Zapytałam czy mogę kiedyś zadzwonić i opowiedzieć mu o tym, Reggie odpowiedział, że oczywiście i dał mi swój numer telefonu. Zadzwoniłam więc do niego i przedstawiłam mu koncepcję nagrania albumu „Players”. I tutaj uruchomiła się część mojego mózgu odpowiedzialna za marketing, która zapytała: „Wydałam już dwa albumy. Na kolejnym musi być coś więcej. Jak to osiągnąć? Co mogę zrobić lepiej, inaczej?” i natychmiast w mojej głowie pojawiła się odpowiedź: „Wiem! Nagramy muzykę w każdym regionie Stanów Zjednoczonych, z innym zestawem mistrzów. To będzie interesujące, A przy okazji wiele się nauczę.” Tak to wyglądało.
Ale artystyczna część mojego mózgu od razu zapytała: „Jak, do cholery, mogę tego dokonać? Ile to będzie pieniędzy? Ile czasu? Bla, bla, bla…”. Oczywiście pojawiły się wątpliwości, ale kiedy wpadam na jakiś pomysł i jestem bardzo wytrwała, więc zajęłam się realizacją planu.
Ważna okazała się rozmowa z Reggiem Workmanem, który mocno mnie zmotywował i powiedział, że byłby skłonny wziąć udział w nagraniach w Nowym Jorku. Objął zatem funkcję A&R dla nowojorskiego części projektu.
Reggie pomógł mi też nawiązać kontakt z Bobbym Sanabrią i Bernardem Purdle oraz innymi muzykami z The New School w Nowym Jorku, gdzie sam wykłada. Niektórzy jego studenci także pojawili się na moim albumie, na przykład saksofonista Asaf Even Sur i puzonista Jovan Johnson. Reggie wciągnął ich do tego projektu, on jest świetnym moderatorem. Zawsze łączy ludzi, aby dokonać rzeczy większych, niż ci ludzie byliby w stanie zrobić sami. Reggie Workman jest więc w dużej mierze odpowiedzialny za moje nagrania w Nowym Jorku i kontakt z ludźmi, z którymi współpracowałam przy tej okazji. Miejscami, w którym planowałam nagrywać były: Chicago, Nowy Jork, Dallas, Seattle. Zapytałem więc Reggiego, czy zna artystów z Chicago, którzy byliby w stanie włączyć cząstkę tego miasta do mojego projektu? I w ten sposób przedstawił mnie Lonniemu Plaxico, który co prawda mieszkał w Nowym Jorku, ale urodził się i wychował w Chicago, gdzie po latach wrócił, podobnie jak trębacz Marquis Hill, który również pochodzi z Chicago.
Ruszyłam więc do Chicago, aby nagrywać, a Lonnie pojechał ze mną i wziął później udział w mojej trasie koncertowej promującej album „Players” i rozwinęła się z tego przyjaźń. Obecnie Lonnie produkuje projekt, nad którym właśnie pracuję.

- Brzmi interesująco, a czy oprócz produkcji Lonnie także zagra na twojej nowej płycie?

- Tak, zagra, i jest jej producentem. To dla mnie nowe doświadczenie, bo nigdy wcześniej nie miałam producenta. Zawsze wszystko musiałam robić sama, występować i produkować. A czasami, gdy w studiu jest dwunastu członków zespołu, to generuje bardzo dużo zajęć dla jednej osoby. Więc myślę, że tym razem będzie ciekawie, ponieważ będę miała okazję skupić się przede wszystkim na śpiewaniu. Nie będę musiała martwić się całą logistyką i tego typu sprawami.

 

- Wróćmy jeszcze na moment do „Players”. Dobrze rozumiem, że by nagrać ten album podróżowałaś po całych Stanach Zjednoczonych?

- Tak.

- W takim razie zapytam ile czasu na to poświęciłaś?

- Tak się złożyło, że ten projekt rozpoczęłam tuż przed wybuchem pandemii. Zaczęłam, a potem uderzył pandemia, co znacznie skomplikowało sprawę. Plan obejmował w sumie cztery miasta, cztery różne zespoły, łącznie 32 muzyków i 16 utworów, z czego 12 napisanych przeze mnie.
Całe przedsięwzięcie było więc ogromne i trwało trzy i pół roku, a potem doszła jeszcze produkcja. Zatem od chwili, gdy zaczęłam, do momentu gdy album był gotowy minęły cztery lata.
Ale było warto. bo „Players” uplasował się na siódmym miejscu w Jazz Week. Oznacza to, że spośród całej muzyki jazzowej wydanej na świecie znalazł się na siódmym miejscu list przebojów. A potem znalazł się także na trzydziestym miejscu listy najpopularniejszych albumów roku.
Kosztowało to sporo pracy, ale myślę, że efekt był tego wart. Kilka piosenek, których znalazły się na „The Originals” pochodzi właśnie z „Players”: „Sittin at The Bar” z udziałem Reggiego Workmana, „Red Dress”, w aranżacji której pomógł mi Lonnie Plaxico, a został nagrany w Chicago. W projekcie wzięli też udział Lynn Seaton i Shaun Martin, członek Snarky Puppy, który podróżuje po całym świecie, a uczył się w szkole, w której uczy Lynn.
Było to więc ogromne przedsięwzięcie. Myślę, że czegoś takiego normalnie nie podjęliby się niezależni artyści. Być może jakaś wytwórnia płytowa mogłaby to zrobić, ale nie wiem, czy istnieje taka, która zainwestowałaby tyle czasu i pieniędzy w stworzenie albumu. Ale poczułam, że było warto. I jestem zadowolona z wyniku.

- Mówimy o imponującym projekcie, ale to też twoja historia. Próbujesz połączyć kilka różnych tradycji, z kilku różnych miejsc i kilka historii z różnych regionów Stanów Zjednoczonych. Ale chcę zapytać o pewną rzecz. Częścią tradycji są standardy jazzowe, chcę zapytać cię o twoją opinię na ten temat - standardów „The Great American Songbook” i tym podobnych.

- Myślę, że rzeczy, o które pytasz tworzą coś w rodzaju rdzenia naszej tradycji, ale ważne jest, aby gatunek muzyczny sam się zdefiniował, zdefiniował, o co w tym wszystkim chodzi. A „The Great American Songbook” jest dobrym przykładem takiej podstawy, zupełnie fundamentalnego zbioru, który pomaga zdefiniować, czym jest jazz. To dziedzictwo historii jazzu, jego początków w tradycji afroamerykańskiej i tego, jak rozwinął się do dnia dzisiejszego. Ale to nie może być koniec tej historii. W międzyczasie napisano też inne książki, a prawdziwy artyzm polega na kreatywności. I musi być miejsce na kontynuację, rozwinięcie, inne aspekty jazzu, które nie istniały, gdy powstawały utwory z „The Great American Songbook”.
Jazz ewoluował. A jazz, który powstaje dzisiaj musi odzwierciedlać tę ewolucję. Musi odzwierciedlać podejście współczesnych, żywych artystów, którzy tworzą tę muzykę i próbują się z niej utrzymać i dzielić się nią z ludźmi.

 

Rafał Zbrzeski (Radio Kraków)