Moppa Elliott - To nie jest interpretacja

Autor: 
Piotr Jagielski
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Wystarczyło kilka godzin, by nagrać najsłynniejszy album w historii muzyki jazzowej. Jeden z najsłynniejszych albumów w historii albumów, niezależnie od gatunku. W ciągu dwóch dni, dwóch sesji nagraniowych kwintet Milesa Davisa zarejestrował „Kind of Blue”, album, który szybko przestał być tylko pracą pewnego trębacza, zamieniając się w obiekt kultu, pomnik, idola.

Davis przyszedł na pierwszą sesję jedynie z bardzo ogólną wizją tego, jak chciałby by brzmiała jego nowa muzyka. Poprzez „Kind of Blue” Davis - już wówczas słynny na nowojorskiej scenie, choć jeszcze nie ikona z okładek magazynów – zamierzał dokonać kolejnej artystycznej wolty, odkryć nowy ląd. Jego kwintet rozpadał się; Bill Evans nie czuł się dobrze w grupie tak silnych osobowości, John Coltrane i „Cannonball” Adderley chcieli stanąć na czele własnych zespołów.
„Kind of Blue” to test na jazz – jeśli nie kupuje się „Kind of Blue”, nie kupi się niczego innego. Niezależnie od tego jakiego przewodnika się nie wybierze, jakiej książki czy artykułu o jazzie nie weźmie się do rąk z nadzieją na jakąś wskazówkę, pomoc w odnalezieniu się w gąszczu nieznanych, tajemniczych nazwisk i tytułów płyt, jednego można być pewnym – „Kind of Blue” to wielki album, być może największy. Od dziesięcioleci niezmiennie na pierwszy miejscu.
„To ikona” – mówi Moppa Elliott, kontrabasista nowojorskiego kwintetu Mostly Other People Do The Killing. „W latach 60. w środowisku dobrze wykształconych ludzi w Stanach każdy miał w domu +Kind of Blue+, +Time Out+ Dave’a Brubecka i +Wariacje Goldbergowskie+ w wykonaniu Glenna Goulda. Nawet jeśli nie słuchali żadnej innej muzyki klasycznej, nawet jeśli nie słuchali żadnego innego jazzu – mieli na półkach te albumy. +Kind of Blue+ potrafi przekraczać kwestie gustu i smaku. Transcenduje je – co zapewne sprawiłoby przyjemność Milesowi. Ta płyta stała się ikoną pewnego stylu. Jeśli ktoś ma +Kind of Blue+, możesz śmiało dokonywać pewnego rodzaju daleko idących generalizacji na temat zawartości jego głowy, tego kim jest. Nie ma znaczenia czy słucha jazzu, czy nie. Wierzę, że o to chodziło Davisowi, gdy mówił, że wszystko co robi to sprawa stylu i szyku. Był bardzo świadomy swej pozycji i tego w jaki sposób styl wpływał na postrzeganie jego muzyki. Bez względu na to jak brzmiała”.
***
Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy słuchałem „Kind of Blue”, ale doskonale pamiętam kiedy usłyszałem album „Blue” Mostly Other People Do The Killing. Włączyłem płytę i położyłem się na kanapie, by już po chwili ze zdumieniem skonstatować, że słucham przecież „So What”. Poczekałem kilka minut, ale to wciąż było „So What”, nuta w nutę. Przez moment na serio pomyślałem, że musiałem oszaleć. To, co w pierwszym odruchu uznałem za cytat czy pastisz (postmodernizm, płynna rzeczywistość, wiadomo), okazało się wiernym wykonaniem standardu Davisa. Co więcej, po chwili pokój wypełnił miękki riff „Freddie Freeloader”, potem „Blue in Green”. To było „Kind of Blue”. To była najdziwniejsza jazzowa płyta, jakiej słuchałem.
Peter Evans śmieje się z mojego chwilowego paraliżu poznawczego, za który odpowiedzialny jest także on – trębacz Mostly Other People i „Miles Davis” z sesji nagraniowej. „Było wiele powodów dla których ją nagraliśmy – każdy miał swój własny, a niektóre się zazębiały. Przymierzaliśmy się do tego przez wiele lat, obgadywaliśmy to i analizowaliśmy. Przysięgam, że wszystko to zaczęło się jako żart, muzyczny eksperyment. Rozważanie co mogłoby się stać, gdybyśmy naprawdę to zrobili, przemieniło się w realne działanie i naprawdę to zrobiliśmy” – tłumaczył mi rok później, wciąż jakby nie mogąc uwierzyć, że faktycznie wziął udział w tym szaleństwie.

Śmieje się też Elliott. „Siedzieliśmy razem z Peterem i snuliśmy ogólne, niezobowiązujące rozważania o replikowaniu sztuki i o muzykach, wykonujących dramatycznie wtórną pracę. Gadaliśmy sobie – ciekawe co by się stało, gdyby poprowadzić to do skrajności i zagrać dosłownie to, co grali inni ludzie. Więc zaczęło się może nie jako żart, ale jako ćwiczenie z absurdu. Pośmialiśmy się i tyle” – mówi kontrabasista, „Paul Chambers” z „Blue”.
„Ale z jakiegoś powodu myślami wciąż wracałem do tego pomysłu. A im więcej myślałem, tym mniej żartobliwy mi się wydawał. Stawał się coraz bardziej interesujący, zwłaszcza przez wzgląd na ten album: +Kind of Blue+ to święta relikwia, ikona, w pewnym sensie nietykalna. Jest też bardzo bezpośrednia. Nie ma tam właściwie żadnego zawahania – sposób w jaki improwizują jest piękny, czysty, szczery i bezpośredni. Ten album cechuje przejrzystość, wyróżniająca go spośród innych jazzowych dzieł. Oczywiście wiele zależało od sposobu w jaki Miles uformował te kompozycje, samą sesje nagraniową i jakich dobrał sobie ludzi. Im dłużej więc o tym myślałem tym większej pewności nabierałem, że nie byłoby to wtórne i pozbawione sensu, a raczej przypominałoby rozważania meta-jazzowe. Jeśli replikujesz – nigdy nie uda ci się skopiować czegoś idealnie. To tłumaczy, że o wielkości muzyki decyduje coś więcej niż tylko nuty”.
„Blue” to nie płyta-hołd dla wielkiego trębacza. Nie jest też albumem inspirowanym „Kind of Blue”, a Mostly Other People Do the Killing to nie cover-band kwintetu Milesa Davisa. To nie jest interpretacja. To dokładne odtworzenie historycznego dzieła Davisa. Evans, Elliott, Irabagon (który na „Blue” wykonuje partie i Coltrane’a i Adderleya), Stabinsky oraz Shea przepisali i odegrali dokładne partie Davisa, Coltrane’a, Adderleya, Evansa i Cobba. Stworzyli idealną kopię. Muzyczny odpowiednik „Psycho”, filmu Gusa Van Santa, który w 1998 r. nakręcił „Psycho” Alfreda Hitchcocka z 1960.
Właściwie jedynym, co jawnie odróżnia „Kind of Blue” od „Blue” jest okładka, na albumie Mostly Other People budząca skojarzenia z „Blue” Joni Mitchell.
***
Nie są jednak jedynie prześmiewcami, wyszydzającymi tradycję i historię dawno minioną, która zdążyła zamienić się w muzealny eksponat. „Przede wszystkim, nasz album to nie jazz” – podkreśla Elliott, choć przecież słychać muzykę jazzową. „Jazz jest improwizowany. My zagraliśmy muzykę klasyczną” – tłumaczy. A więc „Kind of Blue” nie jest już albumem jazzowym, a częścią tradycji „poważnej”? „Nasza wersja to nie jazz. Najciekawsze jest to, że możesz słuchać tego albumu i nic z tego co usłyszysz nie powie ci, że to nie jest jazz. Ale za sprawą znajomości historii i kontekstu – w magiczny sposób ta muzyka znów staje się jazzem. Wszystko zależy od tego, jak wiele wiesz na temat jej powstania”.

Skoro tak chętnie jazzowe środowisko określa swoją ukochaną muzykę mianem „amerykańskiej muzyki klasycznej”, czemu nie zagrać jej jak muzyki klasycznej, zgodnie z zapisem? Nadgorliwi postmoderniści skopiowali nawet niedoskonałości, zawahania Davisa, Coltrane’a i Evansa. „Marzę, by kiedyś nasza płyta była traktowana jak kamień milowy jeśli chodzi o doprowadzenie do ekstremum pewnego rodzaju myślenia i uprawiania tej muzyki. W podobny sposób w jaki ludzie odnoszą się do Johna Cage’a i jego +4’33+, kompozycji w której nie pada ani jedna nuta” – rozrzewnia się kontrabasista.

Peter Evans: „Wiele się nauczyłem studiując poszczególne partie czy harmonie w balladach. W studiu mieliśmy włączony metronom i taśmę z oryginalnym nagraniem. Graliśmy pod klika i pod nuty, a i tak nie udało się zagrać tak samo! Brzmiało to zupełnie inaczej, nie mieliśmy takiego czucia. To nas bardzo wiele nauczyło. Ktoś może pytać – dlaczego upubliczniliście ten eksperyment? Ale gdybyśmy nie robili tego na oczach wszystkich to w ogóle byśmy tego nie zrobili. Każdy może sobie powiedzieć – czy to nie byłaby fantastyczna i zabawna akcja, bla bla bla, ale ostatecznie nikt tego nie robi.
Siedzieliśmy w studiu i słuchaliśmy nagrania. Przed chwilą zagrałem jedną z partii trąbki w +Blue in Green+. Po chwili ktoś włączył wersję oryginalną – cały czas wracaliśmy do oryginału, porównywaliśmy. Zaczęło się, słuchaliśmy chwilę w milczeniu, kręcąc głowami. Kurna, to nie jest tak sławne bez powodu. To jest niesamowite”.

Moppa Elliott: „Nie jestem Paulem Chambersem, a Peter nie jest Milesem Davisem. Nie jesteśmy tymi ludźmi, mamy zupełnie inne doświadczenia życiowe: jeden biały i banda czarnych z 1959 r. kontra banda białasów i Filipińczyk w roku 2013”.
Do „Blue” dołączono jednak pewnego rodzaju wyjaśnienie intencji i pobudek jej autorów. Opowiadanie argentyńskiego prozaika Jorge Luisa Borgesa „Pierre Menard, autor +Don Kichota+”. Jego bohater, fikcyjny XX-wieczny pisarz francuski Pierre Menard sporządza dokładną kopię XVII-wiecznego dzieła Cervantesa. W nowym kontekście dzieło nabiera nowego znaczenia. „Nie da się oddzielić muzyki od rasy. Dlatego wybraliśmy Borgesa. Nie da się oddzielić artysty od jego sztuki i jego czasów” – rozkłada ręce Moppa Elliott. „To sedno sprawy z naszym projektem: wydobywa esencję muzyki, a potem esencję relacji artysty z kulturą, historycznością i kontekstem. Powód dla którego +Kind of Blue+ znaczy to, co znaczy to fakt, że jest nagrana przez tamtych ludzi w tamtym czasie. Gdyby ta płyta została nagrana w 2013 roku, gdy my ją nagraliśmy, oznaczałaby coś zupełnie innego, nawet jeśli nuty byłyby dokładnie te same, nawet gdyby muzyka brzmiała identycznie. Nawet jeśli wyprodukujemy muzykę, niemożliwą do odróżnienia od oryginału przez przeciętnego słuchacza, oznacza zupełnie coś innego z powodu tego kto i kiedy ją nagrał”.
***
Łatwo można byłby uznać, że Mostly Other People tylko przedrzeźniają jazz, ale jest – jak przekonuje Elliott – wręcz przeciwnie. „Słuchałem Milesa Davisa zanim się urodziłem. Gdzieś tam jest zdjęcie mojej mamy w ciąży, przykładającą do brzucha słuchawki. Słucha +Kind of Blue+. Mógłbym więc powiedzieć, że znam ten album od urodzenia, ale prawda jest taka, że znam go jeszcze dłużej.
Niczego nie kocham na tym świecie bardziej niż jazzowej klasyki. Żyję w świecie w którym nie potrafię sobie wyobrazić, że Duke Ellington nie jest powszechnie uznany za półboga. Sama myśl o tym, że ktoś może nie myśleć o nim w ten sposób nie mieści mi się w głowie. W ciągu ostatnich dziesięciu lat i grania w tym zespole okazało się jednak, że całkiem sporo ludzi nie postrzega tradycji w podobny sposób. Ma to wiele z rasizmu i różnego rodzaju uprzedzeń. Niektórym wydaje się, że tylko wyśmiewamy historię jazzu, że robimy sobie z niej jaja – jest wręcz przeciwnie. To dokładnie taka muzyka, jaką chciałem robić. Muzyka, która nieustannie gra w mojej głowie to Jelly Roll Morton, Duke Ellington, Miles Davis i Art Blakey – cały czas wybrzmiewają w mojej głowie”.
Nawet okładki kolejnych płyt Mostly Other People Do The Killing to przeróbki okładek słynnych albumów – „The Koeln Concert” Keitha Jarretta, „This is Our Music” Ornette’a Colemana, “A Night in Tunisia” Arta Blakeya i Jazz Messengersów. Jest to jednak hołd i głęboki ukłon przed mistrzami, nie wyszydzanie „złotych czasów radia”.

„Kilka miesięcy temu udzielaliśmy wywiadu w nowojorskiej rozgłośni, w której pracowała wdowa po Rahsaanie Rolandzie Kirku. Szykowaliśmy się do wejścia na antenę, a ona zapytała czy mogłaby wziąć udział w audycji – oczywiście zgodziliśmy się. Rozmawiamy i pyta nas o album +Forty Fort+, którego okładka jest parodią okładki płyty +Out of the Afternoon+ kwartetu Roya Haynesa. Ubraliśmy się jak oni, stoimy w identycznych pozach. Na okładce jest Roy Haynes, Henry Grimes, Rahsaan Roland Kirk i Tommy Flanagan. To bardzo dziwne zdjęcie – stoją w środku lasu, Grimes ma ze sobą swój kontrabas, Kirk trzyma kilka trąb i podpiera się jakąś dziwaczną laską, a Roy Haynes ma ze sobą talerz perkusyjny.

Patrzyłem na tę okładkę odkąd skończyłem 4 lata. Jako dziecko wgapiałem się w to zdjęcie, zafascynowany, jak w tęczę. Ta płyta grała u nas w domu cały czas, słyszałem ją miliony razy. A ona chciała wiedzieć dlaczego to zrobiliśmy, dlaczego sparodiowaliśmy tę okładkę na potrzeby naszego albumu. Ewidentnie była sceptyczna wobec naszych intencji. Tłumaczyłem, że dorastałem z tą płytą, to jedna z moich ulubionych, jedna z najlepszych w historii. Pierwsza na której usłyszałem jak Rahsaan gra symultanicznie na kilku instrumentach, na trąbkach i saksofonach własnego projektu. Miałem 6 lat i prawie oszalałem – co on wyprawia?! Gadałem, jak wspaniała jest ta płyta i że całymi miesiącami usiłowałem zdobyć odpowiednie ubrania, by możliwie najbardziej przypominały te, które nosili oni. I zrozumiała, że zrobiliśmy to z miłości, ponieważ naprawdę kochamy ten album i uważamy go za absolutne dzieło sztuki. To nie jakaś post-jazzowa ironiczna poza. Bierzemy te historyczne rzeczy i włączmy je w naszą twórczość ponieważ te albumy są częścią nas, dorastaliśmy z nimi.

Natomiast przykrą sprawą było dla mnie uświadomienie sobie, że wdowa po Kirku żyje w świecie, w którym – jako Afroamerykanka – wątpi w moje dobre intencje. I nie mogę jej nawet o to winić. Chcę żyć w świecie w którym pani Kirk wstaje rano, widzi tę okładkę na naszym albumie i myśli: tak kochali mojego męża i jego muzykę, że skopiowali tę okładkę. Chcę żeby to była jej pierwsza myśl. Niestety jej pierwsza reakcja była inna, podejrzewała mnie o kpiarstwo”.
Evans kręci głową z niezrozumieniem. „Wszystko to, co stało się z tą płytą później…To, że niby stawia to jakieś ważne pytania o naturę jazzu czy muzyki jako takiej…że niektórzy ludzie czuli się tą płytą obrażeni, nie mieści mi się w głowie. Nie dbam szczególnie o jazz sam w sobie i ludzie, których szanuję i z których opinią się bardzo liczę, też nie - w tym sam Miles Davis. Więc sam pomysł, że chcieliśmy wykpić jazz, włożyć paluchy w jego rany czy posypać je solą…może i coś w tym jest, ale inaczej niż się wydaje – nie chodziło nam o Milesa, a o samą idiotyczną i śmieszną kategorię +jazz+, która jest kultywowana w szkołach i która nie pozwala dostrzec całego szerokiego spektrum tego, co ostatecznie składa się na tę muzykę; skupia się jedynie na małym fragmencie”.

Na koniec rozwesela się jednak. „Nasza praca to właściwie symbolizm, rodzaj postmodernistycznej instalacji.  Najdziwniejsze, że ci, którzy poczuli się tym najbardziej dotknięci, prawie wściekli, to jednocześnie ci ludzie, którzy w naszym przekonaniu, robią w rzeczywistości dokładnie to samo, co my na albumie. Ludzie pisali do nas w internecie, że powinniśmy zająć się swoją własną muzyką, pisać własne numery zamiast odgrywać cudzie i stare. Moim zdaniem to było niesamowicie śmieszne bo właściwie nie robię niczego innego”.