Joe Fonda: wszystko ma korzenie w pasji

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Joe Fonda to amerykański kontrabasista i improwizator. W czasach pandemii porozmawiałam z nim o sytuacji muzyków, jego współpracy z Anthony’m Braxtonem i wielowymiarowym podejściu do improwizacji.

W dzisiejszych czasach nie sposób nie zapytać Cię o koronawirusa. Jak epidemia wpływa na Twoje codzienne życie?

Nadal jest trochę za wcześnie by stwierdzić, że COVID-19 stanie się pandemią. Żniwo śmierci z powodu tej choroby musi przekroczyć żniwo zebrane przez normalną grypę, a to jeszcze nie nastąpiło. Bez wątpienia w Nowym Jorku staje się to bardzo poważne, mamy tu wiele zarażonych, a to nowa odmiana koronawirusa, która nie była jeszcze w ludzkim organizmie. Myślę, że za dwa, trzy tygodnie będziemy mieć lepszy obraz tego, jak poważna jest sytuacja w U.S.A., ale też na całym świecie. Bardzo współczuję braciom i siostrom z Włoch, którzy teraz naprawdę cierpią, najmocniej im się dostało. Chciałbym przeczytać jakieś eksperckie wypowiedzi odnośnie do tego, czy epidemia dotarła tutaj ze względów politycznych. Wszyscy wiemy, że dolar jest w poważnych tarapatach, jako światowa waluta, wiemy też, że Chińczycy są bardzo bliscy skończenia swojego Jedwabnego Szlaku, co bardzo irytuje wielu mieszkańców zachodu. Muszę poszukać odpowiedzi na te kwestie, ale tylko się zastanawiam, jak my wszyscy. Jedno jest pewne, życie artystów bardzo się zmieniło: nikt nie pracuje, odwołane są koncerty i nikt nie wie, kiedy ponownie zostaną przywrócone i w jakiej formie będą się odbywać. Druga rzecz to fakt, że wirus spowodował zwolnienie życia na naszej planecie. Przekształcił ją w miejsce, którego ludzie nie są w stanie zniszczyć, w takim tempie, w jakim działo się to do tej pory. Ostatnio widziałem artykuł, który mówił o tym, że woda w kanałach w Wenecji w wyniku zaprzestania ruchu gondoli, stała się ponownie błękitna, a delfiny ponownie zaczynają tam pływać. Nie miało to miejsca od wielu lat.

Wszyscy wiemy, że gatunek ludzki niszczy planetę. Nieskrępowany kapitalizm, neoliberalny eksperyment i wiara w nieregulowany rynek to kompletna porażka, której kres musi w końcu nadejść. Może to początek zmian. W ostatnim roku przeczytałem sporo artykułów o neoliberalizmie. Artykuły te były napisane przez faceta z Wall Street, który stwierdził, że to i naszym jedynym wyborem jest, jedynym wyjściem z tej sytuacji jest podążanie alternatywną, progresywną ścieżką. Więc nawet ci, którzy stworzyli neoliberalizm, zaczynają mówić, że to błędny kierunek. Mam nadzieję, że właśnie to okaże się jasną stroną. Obecnie mamy trudne czasy i nie wiemy dokąd nas one zaprowadzą.

 

W Polsce sytuacja artystów w związku z koronawirusem nie jest zbyt kolorowa. Odwołanych zostało wiele koncertów, ludzie są bez pracy. Czy w Stanach rząd wprowadził jakąś pomoc dla artystów w związku z epidemią?

Słyszałem, że rządy w niektórych krajach wprowadzają jakąś pomoc. Nie wiem jak sytuacja wygląda w Polsce, ale ogólnie rzecz biorąc artyści, to ostatnia grupa, jaką bierze się pod uwagę. W Stanach istnieją prywatne fundacje, do których aplikowałem po wsparcie finansowe i je otrzymałem. Rozmawiałem też z organizatorami z Niemiec, gdzie miałem pracować w przyszłym miesiącu. Jeden z nich był w stanie zaproponować muzykom, których koncerty zostały odwołane wsparcie finansowe, co jest bardzo motywujące. Moim zdaniem w Austrii stosują to samo rozwiązanie.

 

Ostatnio wydałeś album razem z wokalistką- Vesną Pirasovic. Jak myślisz, dlaczego muzycy awangardowi tak rzadko współpracują z wokalistami?

Przede wszystkim bardzo lubię to nagranie. Perkusista John Betch zawsze był jednym z moich ulubionych. Gebhard Ullmann jest jednym z moich dawnych muzycznych znajomych, a jednocześnie to wspaniały muzyk. Vesna z kolei to fantastyczna wokalistka, której bardzo zależy, by stać się częścią “sceny jazzowej”. Bardzo dużo pracuje, aby rozwinąć swój głos. Wybiera przepiękne piosenki, jej repertuar jest naprawdę wyjątkowy. Jest też bardzo otwarta i jestem przekonany, że z czasem będzie jedną z większych wokalistek jazzowych. Uważam, że to bardzo ożywcze, że Vesna stara się śpiewać nieco inaczej niż nakazuje tradycyjna muzyka. Chce wyrazić siebie w znacznie inny sposób, niż ten do którego przywykliśmy. Jest też bardzo świadoma, podczas wyboru repertuaru. Pozostałym muzykom pozwala kształtować muzykę i stworzyć coś wyjątkowego. Wydaje mi się, że Vesna próbuje kroczyć ścieżką wielkiej Jeannie Lee, Sheli Jordan. Muzycy, którzy są zbyt młodzi, by pamiętać muzykę lat 60., 70., czy 80. - muszą znaleźć swój własny sposób na wykonywanie, poprzez historię i poszukiwania swojego własnego głosu. To zupełnie innych proces, dla tych z nas, którzy przeżyli ten okres i byli częścią muzyki tworzonej w tamtych czasach. Vesna jest w trakcie tego procesu. Taka sama rzecz tyczy się mnie, jeśli chodzi o granie bebopu. Nie tworzyłem tamtej ery w muzyce, jestem za młody na to, więc musiałem się cofnąć, pouczyć i nadal się uczę tej muzyki, po to by mieć siłę i przekonanie, że robię to na własny sposób. Ostatecznie udało się. Teraz, dzięki ciężkiej pracy i zaangażowaniu, odnalazłem swój głos w tej muzyce.

Byłeś kontrabasistą u Anthony’ego Braxtona przez kilkanaście lat. Opowiedz o tym. Co dała Ci ta współpraca?

Tak, byłem basistą u Anthony’ego Braxtona przez jakieś 13 lat. Praca z Braxtonem jest cudowna, on jest muzycznym geniuszem, a jego muzyka to całe uniwersum, którego nie sposób jest się nauczyć. Jego muzyka wymaga ciągłej pracy, jest olbrzymim wyzwaniem dla wykonujących. Bycie z kimś, kto wciąż manifestuje swoją kreatywność na twoich oczach, jest inspirujące i daje mnóstwo informacji o procesie tworzenia muzyki. Nie sposób opisać jego osobowość twórczą słowami. Za każdym razem, gdy mieliśmy jakiś występ, Anthony przynosił nowy kawałek z nowymi uwagami i koncepcjami. Współtworzyłem Ghost Trance Music, nad tym projektem pracowaliśmy przez 10 lat i za każdym razem, kiedy mieliśmy nowy występ, Anthony przynosił nowe kompozycje, z totalnie nowymi elementami, z którymi musieliśmy sobie jakoś radzić. To było po prostu niesamowite, niesamowite!

Podczas swoich występów czasami śpiewasz. Czy to stały element Twoich koncertów?

Śpiewam często na koncertach, ponieważ jestem wokalistą. Tak naprawdę myślę o muzyce w taki sposób: co da się zaśpiewać, ale nie zakładam, że to zrobię. Śpiewam tylko wtedy, gdy czuję. To nie jest tak, że coś ustalamy wcześniej, albo mówimy sobie: “Joe będzie śpiewał w drugim secie”. To nigdy tak nie działa. Śpiewam tylko wtedy gdy przychodzi do mnie inspiracja, bez tego to się nie może udać. Wychodziłem od bluesa i R&B – czyli gatunków typowo śpiewanych, ta muzyka to moje korzenie. Nadal jestem mocno zaangażowany w ten rodzaj muzyki, to stąd tak naprawdę pochodzi śpiew.

 

Lubisz improwizować w duecie?

Improwizacja w duecie jest z pewnością bardzo wymagająca. W pewnym specyficznym sensie jesteś bardziej bezbronny i nagi. Musisz być mocno skupiony w każdym momencie. Lubię grać w tej formule. Jest bardzo wymagająca I pozwala muzyce poruszać się w bardziej swobodny sposób. Ale oczywiście uwielbiam też granie w kwartecie, jak na przykład Fonda Stephens Group i Conference Call – tutaj energia jest zupełnie inna. W duecie nie jest tak intensywnie, to bardziej subtelne I czasami może mieć też wymiar duchowy. Z kolei większe grupy mają skłonność do wytworzenia dużej, głębokiej siły, kolektywnej energii, tak zwanego groovu.

Wydajesz się bardzo ekspresyjny, podczas grania.

Jeden z powodów, dla których wydaje mi się, że jestem ekspresyjny, kiedy gram jest pasja, jaką wkładam w muzykę. Dla mnie zawsze chodziło o pasję. Kiedy gram, jestem w 100% w muzyce i tańczę, kiedy gram. Kiedy jestem w tym tańcu, sposób, w jaki się kołyszę, a także ekspresja na mojej twarzy jest częścią tego tańca, ale ponownie – to jest bardzo zakorzenione w pasji, którą chcę wkładać w muzykę.

 

Twoja muzyka jest pełna improwizacji. Jak dochodzi do przejścia pomiędzy kompozycją a improwizacją?

Oczywiście jest wiele sposobów włączania elementów kompozycyjnych do improwizacji albo na miksowanie ich. Z Satoko zaczęliśmy dodawać skomponowane motywy do naszych dwóch ostatnich koncertów. Nasz pomysł polegał na dodaniu bardzo prostych tematów, które każdy z nas mógł zagrać w dowolnej chwili, a druga osoba mogła dołączyć. W ten sposób mogliśmy grać jeden temat tak długo jak chcieliśmy, a potem go zaprzestać i grać dalej. To jedno podejście. Jest jak odskocznia, jakbyś dochodził do jakiegoś miejsca, skakał na deskę i przenosił się stamtąd do innego miejsca. Czasami w mojej muzyce kompozycja jest przed improwizacją, ale innym razem (jak w przypadku duetu z Satoko) jest na odwrót. Nie ma jednej drogi, by improwizować. Bardzo cenię je obie, szczególnie gdy zarówno kompozycje, jak i improwizacje są bardzo inspirujące i interesujące.

Ostatnio wydałeś album z Guillermo Gregorio i Ramonem Lopez “Intersecting Lives”. Opowiedz o tej współpracy.

To trio wyszło niejako przez przypadek. Guillermo mieszka teraz w Nowym Jorku, przez jakieś 6 miesięcy graliśmy wyłącznie we dwoje większość jego utworów, które są bardzo wymagające i interesujące. Bardzo lubię jego muzykę: atonalna linia i bardzo wymagające interwały. Trochę mi to przypomniało pracę z Anthony’m Braxtonem. Z kolei, Ramon to mój dawny przyjaciel, świetny perkusista, z którym grałem już wiele razy w różnych sytuacjach. Przyjeżdżał do Nowego Jorku zagrać jakieś koncerty, tak samo, jak Guillermo. W pewnym momencie pomyśleliśmy, że chcemy spróbować jako trio i wyszło nam świetnie. Bardzo lubię ten album z Ramonem i Guillermo. Ramon jest niesamowitym perkusistą, nikt nie byłby w stanie zagrać jego kompozycji, tak jak on to robi. Jest wspaniałym muzykiem.

Współpracujesz z ludźmi z całego świata. Jak Ci się to udaje?

Tak, współpracuję z wieloma ludźmi z całego świata: z Chin, Japonii, Polski, Argentyny, Hiszpanii, Francji, Niemiec, Kanady. Najbardziej satysfakcjonującą rzeczą z tych współpracy, jest fakt, że pracuję z ludźmi z różnych kultur, z różnym doświadczeniem. Do każdego z nich wkładam inny rodzaj wrażliwości, mentalności, często innego uczucia wobec muzyki. Uczysz się od innych, którzy mają inny sposób słyszenia, widzenia, robienia. To bezcenny dar, który jest dostępny dla nas wszystkich. Największym wyzwaniem jest stworzenie wystarczającej ilości pracy, tak byśmy wszyscy mogli się zebrać, jak najczęściej to tylko możliwe, po to, by podtrzymać muzykę żywą i pchnąć to do przodu. Jeśli wszyscy mieszkaliby w Nowym Jorku, moglibyśmy więcej grać i spędzać ze sobą czasu, ale niestety ludzie są rozsiani po całej planecie.