Show Factor Marcus Miller w Palladium.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Ach ten Marcus! Prawdziwe sceniczne zwierzę! Na płytach z jego gry zostaje ledwie namiastka, na koncertach jest jak groźny drapieżnik! Taki doświadczony kocur, który doskonale wie jak podejść ofiarę i kiedy w najlepszym momencie chwycić ją za gardło i do końca nie puścić. Bez dwóch zdań jest mistrzem świata w konstruowaniu zdarzenia koncertowego. Wszystko się w tym przedsięwzięciu zgadza. Jest groove, są chwytliwe tematy, mnóstwo piekielnie efektownych zagrywek i na gitarze basowej i na pozostałych instrumentach. Bez gadulstwa i mantykowania. Jest także precyzyjna reżyseria koncertu. Utwory wolniejsze przeplatają się z funkowymi erupcjami, a dramaturgia jest z niemal chirurgiczną precyzją dopracowana. Są niebywale efektowne sola oraz budząca respekt gra zespołowa.

A Marcus? Kontroluje wszystko i wszystkich. Zarówno zdarzenia na scenie, jak i reakcje publiczności, ale również grę pozostałych muzyków. W przypadku tego zespołu akurat sporo młodszych od niego. Tak swoją drogą udało się zgromadzić w tej grupie znakomitych młodziaków. Kris Bowers – pianista ma 23 lata, ale amerykański świat jazzu już się nim poważnie interesuje i to zanim przystąpił do Marcus Miller show factor. Znakomicie prezentuje się także saksofonista Alex Han, a trębacz Maruice Brown to jeden z najzdolniejszych trębaczy młodego pokolenia, którego niektórzy pewnie pamiętają sprzed lat, kiedy grywał w zespołach Ariego Browna czy innych mistrzów chicagowskiej AACM. I oni i gitarzysta Adam Agati oraz drummer Louis Cato to cudowne otoczenie dla Marcusa. Grają znakomicie, mają ogromny zapas, mogą zagrać co tylko chcą, jak chcą i do tego z luzem pozwalającym na scenie błyszczeć. Co jednak szczególnie istotne nie wychylają się przed lidera i wspólnie pracują na Millerowski show time.

Jak więc było? Znakomicie! Muzyka jakiej wszyscy sie spodziewali, jaką wszyscy chcieli dostać i jaką w końcu dostali w dokładnie takim opakowaniu jak potrzeba, choć nie licząc jednej kompozycji Milesa Davisa całośc koncertu wypełniły utwory nowe z świeżutkiej płyty „Renaissance”. Sala Palladium była pełna. Ludzie tańczyli, bili gromkie brawa, cieszyli się obecnością swojego idola, a on cieszył się z ich obecności. I nagrodził ich bisem, który nawet zgromadzoną na balkonie, siedzącą publiczność porwał do owacji na stojąco. Na widowni był m.in. Czesław Mozil i Krzysztof Materna. Co jednak znacznie ważniejsze i szczególnie rozczulające, była też grupa młodych dziewczynek, pewnie z gimnazjum, które przybyły na koncert pod opieką nauczycielki w ramach poszerzenia szkolnego programu nauczania sztuk pięknych. Tańczyły, biły brawo i wyglądały na w niebo wzięte! Dla wielu z nich był to pierwszy poważny koncert. Pierwsze show na poziomie światowym, bo i światowej klasy showmanem jest Marcus Miller. Zapamiętają ten koncert sądzę na długo.

Tak, to było w jakieś mierze niebo, nie muzyczne raczej, ale jednak niebo.