The Nu Band w krakowskiej Alchemii

Autor: 
Mateusz Magierowski

Amerykańskiego free jazzu z najwyższej półki mogli wczoraj posmakować bywalcy krakowskiej Alchemii. Czterech panów w sile wieku – trębacz Roy Campbell, grający na saksofonie i klarnetach Mark Whitecage, bębniarz Lou Grassi oraz fenomenalny Joe Fonda na kontrabasie, zademonstrowało to, co w jazzowej improwizacji najlepsze – swobodę, energię i radość wspólnego grania.

Popis nie tylko niebanalnych muzycznych umiejętności dawał przede wszystkim Fonda, który wcielał się również w rolę konferansjera i komentatora muzycznych wyczynów kolegów (pomruki zadowolenia i That’s all right! kwitujące partię solową Whitecage’a). Charyzmatyczny kontrabasista w pierwszej części koncertu uraczył słuchaczy obłędnym wręcz kilkuminutowym solo,  akompaniując sobie pomrukami à la Keith Jarrett. Rozkręcił się przy nim nieco flegmatyczny na początku Lou Grassi, który w końcówce koncertu  z błyskiem w oku zaskoczył energetyczną partią solową, którą słychać było zapewne nie tylko w podziemiach Alchemii.  Szczególny muzyczny dialog prowadził Fonda z Whitecage’m, zachęcając go przyspieszeniami rytmu do kolejnych improwizacji. To, że obaj muzycy darzą się szczególną atencją, a wzajemna gra sprawia im wiele satysfakcji, było świetnie widać i słychać choćby w utworze, który Fonda poświęcił swojemu druhowi, zatytułowanym przewrotnie  In the White Cage.

Tematem na osobną opowieść jest gra lidera zespołu, Roya Campbella, który podczas koncertu swoje freejazowe narracje konstruował, wykorzystując szerokie instrumentarium: trąbki, flugelhorn oraz flet poprzeczny.  Skoncentrowany, z twarzą nie zdradzającą niemal żadnych emocji toczył z Whitecage’m, wędrującym po scenie z saksofonem niczym indiański szaman w transowym rytuale, swobodne muzyczne konwersacje, wyprawiając  momentami w swoich partiach solowych z trąbką istne cuda.
It’s time to finish – wydawałoby się, nieodwołalnie, zarządził w pewnym momencie po zerknięciu na ekran swojej komórki Fonda, by po chwili z szelmowskim uśmiechem zaznaczyć, że słuchacze mogą jego decyzję zmienić. Z aplauzem się nie ociągano, dając do zrozumienia,  że koncert był z pewnością czymś więcej niż tylko przerywnikiem w oczekiwaniu na nową odsłonę projektu Kena Vandermarka Resonance.