Małe Instrumenty na Festiwalu Nowa Muzyka Żydowska

Autor: 
Maciej Krawiec

Kilka dni temu na festiwalu Nowa Muzyka Żydowska warszawska publiczność miała okazję doświadczyć po raz pierwszy nowego programu zespołu Małe Instrumenty, tym razem inspirowanego prozą Brunona Schulza. Dlaczego „doświadczyć” a nie „usłyszeć”? Przedsięwzięcie Małych Instrumentów trudno bowiem zakwalifikować wyłącznie w kategoriach muzycznych. Performatywne oddziaływanie rozpoczęło się zanim jeszcze muzycy weszli na scenę – ta bowiem zastawiona była dziesiątkami miniaturowych pianin, instrumentów dętych, perkusyjnych i wielu innych, w tym również takich których próżno szukać na oficjalnych wykazach współczesnych instrumentariów. Zaś gdy na scenie pojawili się artyści, rozpoczęło się nie tylko samo ich muzykowanie, ale i przemierzanie przestrzeni scenicznej w celu dobierania kolejnych dźwiękotwórczych utensyliów. Występ Małych Instrumentów miał w sobie coś z eksperymentalnego teatru, niekonwencjonalnej muzycznej eksploracji, której horyzont brzmieniowy daleki był od zdolności przewidzenia czegokolwiek. Trudno o bardziej adekwatny muzyczny komentarz do magicznej prozy poetyckiej Schulza.

Przy okazji występu Małych Instrumentów udało nam się porozmawiać z liderem grupy Pawłem Romańczukiem.


Pozwolę sobie zacząć naszą rozmowę własnym wspomnieniem. Pamiętam nagranie z emitowanego w latach 80. w Stanach Zjednoczonych programu „Night Live”, na którym Marcus Miller, David Sanborn, Hiram Bullock, Omar Hakim i Philippe Saisse zagrali utwór na elektronicznych instrumentach-zabawkach. Motywacją do tego był list od widza, który co prawda doceniał najwyższy poziom tego muzycznego programu, ale wyraził opinię, że każdy brzmiałby dobrze, grając na tak doskonałych instrumentach jak dyżurny telewizyjny band. Muzycy chcieli udowodnić, że potrafią dać czadu nieważne na czym grają – stąd taka próba. Wystąpili oczywiście znakomicie i mieli przy tym dużo zabawy.

To ładna historia. Nie wątpię, że wymienieni przez Ciebie muzycy poradzili sobie z tym świetnie. Istnieje tak obiegowe przekonanie, że gra na tych instrumentach-zabawkach to rzecz niepoważna, niewymagająca szczególnych umiejętności. Prawda jest jednak taka, że tworzenie sztuki za ich pomocą to nie lada wyzwanie. Zespół Małe Instrumenty nieraz bywa zaszufladkowany jako zespół nie całkiem na serio, grający rzeczy dla dzieci, jedynie bawiący się dźwiękami. Kto jednak nas posłucha, przekona się że nie jest to prawda.

Strona internetowa zespołu eksploatuje jednak te dziecięce, nazwijmy to, skojarzenia.

Ta nieszczęsna strona … tak, to prawda, ale od czasu jej stworzenia moje myślenie na temat naszej działalności zmieniło się i teraz uważam ją za niereprezentatywną dla tego, co robimy.

Na Waszym koncercie w ramach festiwalu Nowa Muzyka Żydowska zaprezentowaliście premierowy program inspirowany prozą Brunona Schulza. Czy powstał on na zamówienie festiwalu, czy też był on obmyślony niezależnie od niego?

Stworzenie programu nawiązującego do „Sklepów cynamonowych” zaproponował nam szef festiwalu Nowa Muzyka Żydowska Miron Zajfert, powstał więc specjalnie na ten festiwal. Faktem jest jednak, że Schulz od dawna mnie interesował: moje myśli na temat stworzenia czegoś w związku z nim pojawiały się już wcześniej. Bardzo lubię prozę Schulza, nieobca mi jest jego biografia. Echo jego twórczości znalazło się zresztą w okładce płyty „Małe Instrumenty grają Chopina”, gdzie umieściliśmy fragment z opowiadania „Księga” ze zbioru „Sanatorium pod klepsydrą”. Nie jestem w stanie teraz go przytoczyć, ale mówił on o małych, skromnych obiektach, które kryją w sobie jednak siłę, jakąś magię i metafizykę. Cytat ten można uznać za motto naszego zespołu – i my chcemy wydobyć z tego instrumentarium coś, co wykracza poza ich niepozorną zewnętrzność. Swoją drogą, przenosząc to na biografię Schulza, można powiedzieć, że on niemal całe swe życie – pomimo prób przeniesienia się gdzie indziej – spędził w małym, niepozornym Drohobyczu, a ile niezwykłości z tego miasta i jego aury potrafił wydobyć.

A w tym konkretnym projekcie jaka jest podstawa inspiracji Schulzem – jego język, obrazowanie zawarte w jego prozie?...

Trudno mi wyróżnić jeden element, który by w tej naszej interpretacji Schulza przeważał. Zarówno sama forma literacka, jak i niesamowite obrazy, które tworzył wydają mi się równie ważne. Zatapiamy się muzycznie w tę twórczość, przedstawiając nasze jej wyobrażenie.

A jak to jest – grać muzykę inspirowaną Schulzem na festiwalu Nowa Muzyka Żydowska?

To jest chyba najciekawsze w tej całej układance, że wystąpimy pod szyldem nazwy Nowa Muzyka Żydowska. Po pierwsze dlatego, że małe instrumenty ze swojego powołania estetyczno-artystycznego muzyki żydowskiej nie grają. Po drugie zaś, sam Bruno Schulz był pochodzenia żydowskiego, gdyż urodził się w żydowskiej rodzinie, ale jego związki z judaizmem były niewielkie. W pewnym momencie wystąpił nawet z gminy żydowskiej aby zawrzeć małżeństwo, do którego jak wiemy nie doszło. Ciekawe jest też to, że Schulz w swojej twórczości unikał bezpośrednich nawiązań do tradycji żydowskiej. Takie wątki oczywiście się u niego pojawiały, gdyż Schulz w Drohobyczu musiał być w ich zasięgu, ale on sam starał się je później usuwać, na przykład zmieniając nazwy ulic na polskojęzyczne albo nadając polskie imiona bohaterom, których pierwowzory nosiły imiona żydowskie. Ja chcę uszanować te działania Schulza i staram się unikać kojarzenia na siłę jego twórczości z żydowskimi tradycjami, których on w swojej twórczości wyraźnie nie chciał. To wszystko powoduje, że tak naprawdę – chcąc pozostać w zgodzie zarówno z duchem prozy Schulza, jak i z formułą festiwalu Nowa Muzyka Żydowska  – muszę traktować muzyczne wątki żydowskie w bardzo różnorodny sposób. Ja w swojej muzyce niekoniecznie inspirowanej prozą Brunona Schulza umieszczam wątki kultury żydowskiej po prostu jako efekt zainteresowań powyższą estetyką, ale jest ona jedną z wielu. Zaś w muzyce, którą tutaj zaprezentowaliśmy, takie motywy także się pojawią, ale odnosząc je do Schulza i chcąc być jak najbardziej uczciwym w stosunku do jego twórczości, staram się je ujmować na różne sposoby. Jest to więc muzyka o wielu znaczeniach i tą wieloznaczeniowością, mam wrażenie, bardziej zbliżymy się do jego twórczości aniżeli składając hołd jego żydowskim korzeniom. Schulzowi zależało, by jego twórczość była ponadnarodowa, kosmopolityczna i by stwarzała pewną nową rzeczywistość. Trudno osadzić ją w jakimś konkretnym czasie, konkretnej przestrzeni mimo naturalnych, uzasadnionych skojarzeń z Drohobyczem oraz epoką, w której żył. Aspiracje Schulza bowiem były dużo bardziej wszechstronne i uniwersalne, wykraczające poza kategorię pisarza lokalnego.

Na koniec chciałbym zapytać o przebogate instrumentarium zespołu, które nieustannie ewoluuje. Czy przy okazji minionego koncertu miały miejsce któreś z Waszych instrumentów zostały użyte po raz pierwszy?

Tak, choć prawdę mówiąc w ogóle nie przywiązuję do tego wagi. Ja nieustannie próbuję różnych instrumentów i szukam takich, które stanowić będą jak największą paletę barw potrzebnych do stworzenia ciekawie brzmiącej muzyki. Dobieranie ich zawsze wynika z potrzeb estetycznych. Przy tym projekcie, instrumentów na scenie ponownie było bardzo dużo i wszystkie ona miały służyć temu, żeby jak najciekawiej zinterpretować kompozycje powstałe w nawiązaniu do prozy Schulza.

To się bez wątpienia udało. Bardzo dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że niedługo Małe Instrumenty zabrzmią w Warszawie ponownie!