Być artystą to znaczy walczyć - wywiad z Pawłem Romańczukiem
Przy okazji najnowszego albumu Małych Instrumentów z Pawłem Romańczukiem rozmawiamy o słabości do walca i sile do walki.
Przy okazji „Polonezów” Marcin Masecki tłumaczył, że chciał przywrócić ludziom ważny element naszej kultury, który dziś został sprowadzony do tylko jednego wydarzenia – Studniówki. Jak było z tobą i walcami?
Na pewno sam charakter utworu jest tutaj pewną ideą, natomiast różnica jest taka, że walc nie jest specjalnie zakorzeniony w kulturze polskiej. Chociaż oczywiście pojawia się w różnych emanacjach naszej sztuki muzycznej. Główną przyczyną poświęcenia mu płyty jest to, że on jest charakterystyczny dla mojej twórczości. Gdy przeglądałem różnego rodzaju projekty – mam na myśli zarówno wydawnictwa Małych Instrumentów, jak i moją muzykę filmową czy teatralną – dotarło do mnie, że ta specyficzna formuła walca jest mi bardzo bliska. Pomyślałem, że musi być coś na rzeczy, skoro ten styl co chwilę się gdzieś u mnie pojawia. Walc zatem byłby jakimś mikrozjawiskiem w ramach mojej twórczości. Stąd myśl, że płyta dedykowana temu stylowi z jednej strony nie byłaby oderwana od moich dotychczasowych doświadczeń, ale z drugiej stanowiłaby też koncepcję, która pozwalałaby się wypełnić nową treścią, pokazując różnorodność myślenia o tej formule muzycznej. I taka jest właśnie ta płyta. „Walce w Walce” nie są zbiorem typowych walców, ale raczej prezentacją pewnego spektrum myślenia o tej muzyce.
Zastanawiam się, skąd u ciebie ta słabość do tej muzyki. Czy wynika ona raczej z nietypowego instrumentarium, które sprawdza się w takiej formule, czy może z istoty zamówień – walc dobrze się sprawdza jako muzyka ilustracyjna.
Gdybym to wiedział, od razu bym ci powiedział, ale niestety nie wiem. Ta formuła pojawia się w sposób niezamierzony. Może to ta trójkowa pulsacja i taka naturalność ruchu ludzkiego objawiająca się pewnymi tanecznymi zachowaniami?… Nie wiem. Gdybyśmy jednak przeszli na język czysto muzyczny, musielibyśmy stwierdzić, że nie jest to ani muzyka taneczna, ani jednorodna i stąd trudno dobrze odpowiedzieć na to pytanie. Wydaje mi się, że ta słabość wynika również z chęci ciągłego myślenia o zjawisku, którego do końca nie rozumiemy, ale które jakoś w nas tkwi. Ten album jest więc jakąś próbą zwrócenia się w stronę tego, co już we mnie jest.
Walc towarzyszy nam już od stuleci. Czy na płycie Małych Instrumentów odnosiłeś się do jakichś konkretnych idei czy też spojrzeń na tę muzykę?
Moim zdaniem nie istnieje jeden kierunek myślenia o tej muzyce. Inspiracje są wielorakie i stanowi je nie tylko muzyka w formie walca. Ta płyta długo się kształtowała i dopiero po pewnym czasie zaczęła przypominać obraz, który widzimy dzisiaj. Dla przykładu myślałem dużo o utworach takich twórców jak Zygmunt Konieczny i jego piękny walc z filmu „Pornografia”, czy o kompozycji Alfreda Schnittke z filmu "Agonia". Miałem więc w głowie bardziej współczesne wersje walców. Ciekawiło mnie to, jak on się ukrywał w muzyce dwudziestowiecznej, reprezentując pewne nowe kierunki myślenia. Na płycie „Walce w Walce” pojawia się więc walc Strawińskiego oraz Jean-Marca Zelwera. Jest to pewną nowością, bo do tej pory na płytach Małych Instrumentów znajdowały się głównie kompozycje autorskie.
Mówimy o zapleczu muzycznym, a pojawia się tu również silny kontekst pozamuzyczny.
Tak, pewien ideowy wymiar. Mam na myśli to spojrzenie ze stuletnią perspektywą. Na tej płycie pojawia się bardzo dużo odniesień do wydarzeń z początków XX wieku. Sam utwór Strawińskiego pochodzi z przełomu 1914 i 1915 roku, i my gramy go na instrumencie, który powstał dokładnie w tym czasie. Gdy zamawiałem utwór od Zelwera, poprosiłem go, aby ten walc rodził pewne skojarzenia z okresem pierwszej wojny światowej. Kompozycja mentalna tej płyty jest w równej mierze walcowa, jak i znaczeniowa.
Czy te militarne skojarzenia wynikają z prostego faktu, że walc był popularną formą muzyczną w czasach I wojny światowej, czy dopatrujesz się militarnego sznytu w samej tej stylistyce?
Myślę, że walc wcale nie musi być militarnie naznaczony. Nie chciałbym się posługiwać prostym schematem i przekładać sam charakter utworu na jakiś militarny pęd czy rytmikę wojskowej musztry. Uważam natomiast, że funkcjonowanie w kulturze i bycie artystą w obliczu różnych społecznych przemian jest pewnego rodzaju walką. My cały czas żyjemy w trybie walki o sztukę. W trybie walki o społeczeństwo. Nie jest ona łatwa i nie zawsze mam wrażenie, że wyciągamy z niej odpowiednie wnioski. Wydaje mi się wręcz, że pewnych spraw ciągle uczymy się na nowo.
Wspomniałeś o instrumencie, na którym wykonujecie walc Strawińskiego. Wiem, że nazywa się dulcitone, ale chętnie dowiedziałbym się o nim więcej.
Jak na pewno wiesz od długiego czasu zajmuje się zbieraniem instrumentów. Spędzam dużo czasu, szukając takich najciekawszych muzycznych wynalazków. Poszerzają one moją wiedzę, perspektywę, a także brzmienie mojego zespołu. Bardzo dokładnie analizuję produkcję instrumentów i mam dosyć dużą bibliotekę dotyczącą tego fenomenu – bardzo mnie to uruchamia. Poświęcam długie godziny na sprawdzaniu, co się w tej dziedzinie ostatnio wygenerowało. W związku z tym dulcitone znalazł się pewnego dnia na drodze moich zainteresowań. Tym bardziej, że jest to instrument ze wspaniałą historią. Powstał na początku dwudziestego wieku, by służyć anglikańskim misjonarzom w trakcie misji w krajach tropikalnych. Ich działalność opierała się również na wykonywaniu pieśni chrześcijańskich, które są przecież nieodłącznym elementem każdej liturgii. Niestety, w tamtych krajach wszystkie instrumenty strunowe kompletnie się rozstrajały z powodu wysokiej temperatury. Wysokość dźwięku bardzo szybko się obniżała w wysokich temperaturach i misjonarze nie byli w stanie sobie akompaniować na takim fałszującym, rozstrojonym instrumencie. Z tego powodu stworzono instrument, który w żelazny sposób trzyma intonację. Źródłem dźwięku nie są bowiem struny (choć jest to instrument klawiszowy) tylko zestaw kamertonów osadzonych na jednej płycie rezonansowej. Źródłem dźwięku jest więc taki gruby, wygięty pręt. W rezultacie brzmi on trochę jak akustyczne fender piano, jak rhodes bez elektromagnesu w środku. Dla mnie to jest fascynujące, że taki instrument funkcjonował już sto lat temu, choć w naszej kulturze dulciton jest całkowicie nieznany.
Wśród tytułów utworów, które znalazły się na „Walce w walce” pojawiają się „Rogalowowe wieczory”- czy tę płytę również nagrywaliście w studiu OBUH?
Nie, u Wojcka nagraliśmy trzy pierwsze płyty, a tę zrobiliśmy akurat gdzie indziej. Ten utwór swoją genezą sięga jednak tamtych czasów. Wspomniany przez ciebie walc w bardzo prostej, archaicznej wersji został nagrany po raz pierwszy właśnie u Wojcka. Działo się to podczas sesji, gdy nagrywaliśmy muzykę do serialu Adama Wajraka. Wtedy zaproponowałem zarys takiego utworu – widzisz, tutaj też ten walc pojawił się zupełnie niezamierzenie. Ta kompozycja kojarzy nam się więc z tamtymi dniami, kiedy długimi wieczorami przesiadywaliśmy za studiem Wojcka i piekliśmy kartofle w ognisku.
Powróćmy jeszcze do tej walki. Jak w tym kontekście postrzegasz waszą akcję na portalu crowdfundingowym? Czy jest to droga, którą znów byście podjęli czy była to jednak zbyt trudna walka?
Na pewno retoryka batalistyczna jest tu na miejscu, bo zdobycie finansowania na wydawnictwo, które ostatecznie okazało się niezbyt tanie (płyta ukazała się w metalowej puszcze będącej pewnego rodzaju walcem), jest taką walką. Z własnej kieszeni ciężko byłoby jednak wydobyć taki budżet. Crowdfundingowa machina dała nam ponadto komunikat od społeczeństwa, że ludzie jednak chcą, aby taka płyta się ukazała. Wypracowaliśmy pewien kredyt zaufania. Funkcjonując w niszy i pewnym zawieszeniu, dostaliśmy potwierdzenie, że twórczość Małych Instrumentów do kogoś trafia. To pozwala nam myśleć, że nie trafiamy w próżnię. Oczywiście, nasza działalność wynika z własnych potrzeba artystycznych, ale dobrze jest dostać czasem taki sygnał. Gdybyśmy przełożyli to wydarzenie na gospodarkę wolnorynkową, moglibyśmy powiedzieć, że ten album uzasadnia swoje istnienie na rynku. I to jest fenomenalne. Powinniśmy sobie chyba pogratulować.
Nie koncertujecie zbyt często, więc tym bardziej zapytam: czy będziecie promować to wydawnictwo jakimiś występami?
Myślę, że nie. Koncertów gramy niewiele i czasem myślę, że powodem jest sposób postrzegania tej działalności. Podczas gdy Małe Instrumenty funkcjonują po to by grać muzykę, wiele osób traktuje naszą aktywność jako pewnego rodzaju "wydarzenie", w którym muzyka nie jest elementem najważniejszym. Wtedy pojawienie się z koncertem w jednym miejscu jest możliwe tylko raz... A po zagraniu 300 koncertów ilość miejsc, w których jeszcze nie byliśmy drastycznie maleje. Oczywiście, nasi odbiorcy, którzy nas wspierają wiedzą, że to nie wizualna strona tego projektu jest najważniejsza. Stąd odnoszę wrażenie, że taka muzyka wciąż jest potrzebna, zwłaszcza że nikt w Polsce tak nie gra. Z drugiej jednak strony wiem, że my wysyłamy niełatwy sygnał, bo nie wpisujemy się w żadną konkretną konwencję, w żadne konkretne wyobrażenie. Problem z percepcją naszej twórczości dotyczy zarówno animatorów i krytyków kultury, ludzi związanych z muzyką eksperymentalną, jak i tych wszystkich, którzy myślą, że robimy muzykę dla dzieci. Działalność artystyczna nie zawsze musi rodzić jednorodny komunikat, wymuszając w ten sposób więcej skupienia, niż tylko pobieżny ogląd. Jesteśmy takim twórczym wybrykiem i dlatego hasło "walka" jest tematem naprawdę nam bliskim.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.