Jazzowa Jesień: Fly Trio - tak się powinno grać!

Autor: 
Armen Chrobak
Autor zdjęcia: 
Armen Chrobak

Jeszcze jedna grupa wydająca swoją muzykę pod szyldem znakomitej wytwórni ECM – Fly była gościem tegorocznej, jedenastej edycji Jazzowej Jesieni w Bielsku Białej. 

Trio tworzą muzycy, którzy towarzyszyli dotąd wielu wybitnym twórcom: perkusista Jeff Ballard – lider zespołu, obdarzony niesamowitą energią i pomysłowością (grał i nagrywał m.in. z Patem Methenym, Chickiem Corea, Joshua Redmanem, Buddy Montgomerym, Kurtem Rosenwinkelem), saksofonista Mark Turner (współpracował choćby z Johnem Pattitucci, Jamesem Moody, Davem Hollandem, czy Billy Hartem, z którym wystąpił rok temu, również podczas Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej) oraz kontrabasista Larry Grenadier (będąc jeszcze nastolatkiem grał z Joe Hendersonem, Stanem Getzem, by już jako dorosły muzyk występować w zespołach Betty Carter, Joshua Redmana, Johna Scofielda, czy Pata Methenego, albo Charlesa Lloyda).
Ballard, Turner i Grenadier stworzyli w 2000 r. kolektyw muzyczny, który przyjął nazwę Fly cztery lata później. Cel wspólnej pracy był jeden: zebrać w jedno doświadczenie, wiedzę, umiejętności nabyte osobno podczas dotychczasowej kariery muzycznej każdego z artystów i stworzyć nową tkankę muzyczną złożoną z różnych tradycji, form, klimatów. Koncert zagrany w Bielskim Centrum Kultury promował materiał z ostatniej płyty grupy: Year of the Snake (Rok węża) wydanej w wytwórni ECM, choć muzycy zagrali również utwory z wcześniejszych albumów.

Zespół rozpoczął z wykopem i dynamiką, która nie osłabła aż do końca występu. Ci wszyscy, którzy pamiętali koncert Billy Harta z minionej, jubileuszowej edycji Jazzowej Jesieni i grę Marka Turnera na saksofonie, mogli z łatwością zauważyć, że styl i forma jaką zaprezentował podczas występu z Fly były zasadniczo odmienne. Nadal można było usłyszeć dźwięki wielkomiejskiej metropolii, pośpiech, chłód, ale bez przejmującego, obezwładniającego poczucia osamotnienia i alienacji, którą zapamiętałem z wystąpienia Harta.

We Fly siły rozłożone są dość równomiernie. Żaden z artystów nie próbuje dominować nad pozostałymi. Taka jest świadoma koncepcja, filozofia tego kolektywu. W oparciu o tę zasadę skonstruowany był również sobotni występ zespołu.

W drugim utworze koncertu zachwycił kontrabas swymi świetnymi, energetycznymi partiami solowymi, z głębokimi, wyciśniętymi do samego końca dźwiękami. Grenadier nie oszczędzał instrumentu – palce, wybierające błyskawicznie, wręcz niecierpliwie struny, przebiegające w górę i w dół wzdłuż gryfu kontrabasu, poruszały się z wprawą i z wręcz nieludzką precyzją. Pozostali muzycy delikatnie wzbogacali główny motyw utworu: szeleszczące talerze, hi-hat ożywiały, dodawały lekkości dźwiękom kontrabasu, który brzmiał niczym uwięziony trzmiel (właśnie trzmiel, a nie mucha, jak po angielsku brzmi nazwa grupy) obijający się o ścianki słoika.
Trzeci utwór wieczoru rozkręcała perkusja Ballarda: połamany, oryginalny rytm, zaakcentowana synkopa, która posuwała rytm utworu skokami do przodu. Do tego charakterystyczna gra saksofonu, którego dźwięki błądziły w dół i w górę oktawy. Patrząc na wigor perkusisty, grę całym ciałem kontrabasisty, kołyszącego się w górę i w dół na ugiętych lekko kolanach saksofonistę można było w pełni docenić walory występu na żywo, których nie może oddać nawet najlepiej skomponowany zestaw hi-fi. 
Kolejny utwór, bardziej eksperymentalny, introwertyczny, rozwijający się powoli, niby we mgle, podobnej do tej, która gęstniała za murami sali koncertowej. Wolniejszy nie był tożsamy z określeniem: pozbawiony rytmu – mimo spokojniejszego tempa wyraźnie zaznaczona partia perkusji w magiczny sposób poruszała kończynami słuchaczy.
Dalsze kompozycje stanowiły kolejne etapy narracji, której motywem przewodnim i sercem był tętniący rytm, mięsisty, świetnie kontrolowany bas oraz czasem subtelny, innym razem napastliwy, agresywny saksofon, a formą wyrazu była pasja, energia, żarliwość i świetna technika wszystkich trzech członków Fly.

Nie jestem pewny, czy mieliśmy możliwość obcowania z nowymi odkryciami na mapie jazzu, chyba bardziej była to kolejna emanacja współczesnej, mainstreamowej muzyki improwizowanej, ale z pewnością wykonanej perfekcyjnie, z entuzjazmem i przyjemnością dla samych artystów oraz przeważającej części publiczności.
Prostota, wyrazistość, narastające napięcie, świetnie prowadzona dramaturgia. Tymi określeniami można najprościej scharakteryzować występ trio Fly. Tak się powinno grać, panie i panowie!