Jazzmani [wreszcie] razem - koncert dla Grzegorza Tusiewicza

Autor: 
Paulina Biegaj

Camden Town, miejsce, w którym przeszłość spotyka się z teraźniejszością i nią pozostaje. Miejsce, w którym prawdziwy artysta spotyka się ze śladem drugiego artysty. Jednak „Nie zna poezji tych miejsc i tych czasów” ten, kto przysiadł tutaj dzisiaj. Francuzka z utworu Antka Krupy oraz Jarka Śmietany i my, goście Grzegorza Tusiewicza. Obaj pozostają „ze snującą się powoli historią” jak w piosence „Camden Town”, „z historią minionego czasu”, czasu lat 60. A my z pozostającym w pamięci refrenem „Camden Town, Camden Town, there is a place for me”. Tym miejscem dla nas jest sala teatralna Nowohuckiego Centrum Kultury, miejsce, w którym przeszłość spotyka się z teraźniejszością i pozostaje nią we wspomnieniu bardzo udanego koncertu.

Bo ten był taki, choć bywają, jak mawia Grzegorz Tusiewicz, koncerty nieudane i niepotrzebne. Tylko muzyka jest zawsze dobra. Wczoraj dobre były również powody wybrania się na koncert.  Z całą pewnością koncert potrzebny. Piotr Domagała, kierownik artystyczny wydarzenia z Krzysztofem Dudkiem dyrektorem. NCK oraz dr Małgorzatą Jantos, pomysłodawczynią zorganizowali charytatywne spotkanie dla Grzegorza Tusiewicza. Najważniejsze było tego wieczoru wspomożenie wybitnego polskiego krytyka jazzowego. Dla niego z kolei najważniejszym było to, co wyrażał tytuł koncertu.

 

- Cieszę się, że polscy i krakowscy jazzmani są wreszcie razem i że spotykają się nie tylko na pogrzebie, ale i przed nim – powiedział, żartując (miejmy nadzieję) na koniec, Grzegorz Tusiewicz. Jak dodał, niedziela była zwieńczeniem triduum. 13 lutego świętował z obecną także dzisiaj troskliwą żoną kolejną rocznicę ślubu, 14 lutego była jego Walentynką, a wczoraj wszyscy byliśmy jego Walentymi. Od lat zasłużony znawca i krytyk jazzu jeździ, jak sam to określił, na „wozie drabiniastym”. Na wózku inwalidzkim porusza się z powodu choroby, stwardnienia rozsianego. Z tego samego powodu potrzebuje też naszej pomocy finansowej.

Jak stwierdzili z Antonim Krupą, „człowiek robi się sentymentalny na starość”. I dlatego koncert stał się okazją nie tylko do zakupienia cegiełek, w tym książki Grzegorza Tusiewicza „Jazz w Krakowie”, ale również do sentymentalnej podróży w przeszłość z muzykami nie tylko obecnymi na scenie. Podróż, po której chce się żyć dalej w przyszłości. Prowadzący na co dzień audycję, również z Grzegorzem Tusiewiczem, „Helicon” przywołał legendarny jazz klub o tej samej nazwie w ducie z tym, który tę legendę utrwalił, a także takie postaci jak John Coltrane, John Mayall, takie daty jak rok 1966 i takie płyty jak „Bare Wires” i „Meditations”. Nie tylko jednak znawcy jazzu przywoływali wspomnienia o jazzmanach. Także jazzmani przywołali prowadzącym wspomnienia sprzed lat.

 

Piotr Wyleżoł z Adamem Kowalewskim przypomnieli Grzegorzowi Tusiewiczowi swoim występem płytę „For you”, przy której popłakał się ze wzruszenia. Wczoraj swoimi natchnionymi kompozycjami, m.in. z tej właśnie płyty, oczarował także i nas. Natchniony nastrój wniósł również na scenę gitarowy duet Ryszarda Styły i Bogusława Mietniowskiego. Bohater wieczoru opowiedział przy tej okazji o równie wyjątkowym jak ich występ, koncercie urodzinowym, zagranym specjalnie dla niego.

Wczoraj kronika krakowskiego jazzu wzbogacała się o nowe historie i łączyła z dawnymi na naszych oczach. Przed występem Adama Kawończyka usłyszeliśmy małą recenzję Grzegorza Tusiewicza na żywo. O tym, że wybitny polski trębacz jest „malarzem obrazów”. Historyczny był również występ Ryszarda Styły z Marianem Pawlikiem i Benedyktem Radeckim. Reaktywowali oni po kilkunastu latach zespół „Dżamble”. Mała recenzja pojawiła się również, nietypowo, bo przed występem., Marka Bałaty, „człowiekiem renesansu”, który, jak stwierdził felietonista, zawsze zaprasza do swoich występów ludzi równie świetnych jak on, którzy czasem przejmują jego „show”.

Prowadzący żartowali zresztą ciągle. Na przykład Paweł Kaczmarczyk usłyszał wyjątkowo zwięzłą zapowiedź swojego występu. Brzmiała mniej więcej tak: „Pawła poznałem, jak miał jeszcze 11 lat”. Z kolei w przypadku Janusza Muniaka, okazało się, że panowie znają się lat sześćset. Szacunek dla niewątpliwie długoletniej (choć nie aż tak) twórczości saksofonisty, publiczność okazała serdecznymi brawami już przy pierwszych dźwiękach. Artysta wystąpił z „Paweł Kaczmarczyk Audiofeeling Trio”.

 

Wcześniej Paweł Kaczmarczyk zaprezentował próbkę ze swojego niedawnego projektu „Wars&Kaper. Dekonstrukcja Muzyki Filmowej”. Posłuchaliśmy bardzo ciekawej, a przede wszystkim z niebywałą, choć charakterystyczną dla pianisty energią, ciekawie zagranej wersji utworu „Panie Janie”. Na uwagę zasługuje również intrygująca i tajemnicza próbka twórczości  pianisty Wojtka Groborza. Wcześniej zaakompaniował Paulinie Kujawskiej, której głos zauważył kiedyś Grzegorz Tusiewicz.

 

Ciekawie, pod względem brzmienia na kształt world music, zielono i jasno (nie tylko dzięki oświetleniu) zrobiło się przy muzyce Piotra Domagały z Adamem Kawończykiem i Sławkiem Bernym. Zaproszenie na koncert przyjął również Marek Stryszowski. Na koniec właśnie muzykom najmocniej podziękował gospodarz, a równocześnie gość wieczoru. Wspomniał także i swoje jazzowo – pisarskie lata i dokonania. Najpierw festiwal „Pod Baranami”, potem kilkadziesiąt lat pisania felietonów i recenzji koncertów jazzowych dla „Dziennika Polskiego”, następnie praca korespondenta dla „Jazz Forum”. Ktoś kiedyś powiedział Grzegorzowi Tusiewiczowi, że dzięki niemu udawał w biurze, że zna się na jazzie. Relacjonował koncert, na którym był, zdaniami wyjętymi z recenzji.

 

Jego finał zabrzmiał prawdziwą niespodzianką. Najpierw Antoni Krupa zapowiedział zespół „Workaholic”, a potem ich skrzypek zapowiedział Antoniego Krupę. W tym samym momencie konferansjer zakłada jednym ruchem na głowę kapelusz i po chwili, a właściwie po muzycznym wstępie, zaczyna śpiewać swoim charakterystycznym bluesowym głosem. Dołączają do niego wokaliści i chór Krakowskiej Szkoły Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, aby wraz z nim zaśpiewać refren z najnowszej płyty Antka Krupy „Amela – blues o rozwianych włosach na wietrze”, „Camden Town, Camden Town”...