Festiwalowa siła przyciągania: Polar Bear i Atomic na Festiwalu Jazz Jantar 2015

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Maciej Moskwa

Jest w atmosferze Festiwalu Jazz Jantar coś niezwykłego. Coś, co każdorazowo w listopadzie ściąga do klubu Żak stałych bywaców i koncertowych wyjadaczy, a ponadto – co jest rzeczą szczególnie istotną - budzi zaufanie artystów, którzy na scenie Sali Suwnicowej występują chętnie, i chętnie na nią powracają. Muzyków zaprzyjaźnionych z festiwalem z roku na rok jest więcej, a powroty,podczas których prezentują swe nowe projekty i programy, stają się już żelazną częścią Jazz Jantaru.

Najświeższym tego rodzaju festiwalowym nabytkiem będzie najprawdopodobniej Seb Rochford. Zaledwie pięć dni po tym, kiedy wystąpił tu z grupą Sons of Kemet, brytyjski perkusista ponownie pojawił się na scenie Żaka: tym razem jako lider zespołu Polar Bear. I znów za jego sprawą mieliśmy do czynienia z egzotyką. Podczas jednak gdy Sons of Kemet zagrali kipiące energią show głęboko zakorzenione w tradycyjnej muzyce karaibskiego Barbadosu, Polar Bear zaprosili słuchaczy na wycieczkę przez bezkres pustyni Mojave. Tam właśnie Rochford miksował nagrania, które znalazły się na najnowszym albumie kwintetu i fakt ten w dużym stopniu zaważył na brzmieniu premierowo prezentowanej w gdańskim klubie muzyki z Same As You. Element przestrzenny, który był pewną nowością na poprzednim longplayu brytyjczyków nabrał tu jeszcze bardziej ulotnego, naturalnego charakteru. Oczywiście odpowiedzialna jest za to raczej silna inspiracja poszukujących artystów – mieszkańców europejskiej metropolii, aniżeli autentyczna muzyka źródeł, niemniej efekt jest bardzo interesujący. Typowy dla Polar Bear miejski klubowy post-jazz zdecydowanie rozluźnił strukturę, zyskał na refleksyjności i popłynął w z lekka medytacyjne obszary, niosąc pełen harmonii, pozytywny, pokojowy przekaz (vide „Don’t Let The Feeling Go”, zaśpiewane przez Rochforda). Podstawowym budulcem tej przestrzeni nadal są rytm perkusji lidera i gra Leafcutter Johna, który z elektronicznego pudełka wydobywa punktujący dźwiękowymi plamami ambient. Na tym tle krótkimi, urywanymi partiami płyną saksofoniści Mark Lockheat i Pete Wareham (choć w drugiej części koncertu każdy otrzymał dłuższą partię popisową), a klubowego soundu dorzuca bardzo nowocześnie brzmiący, dubowy kontrabas Toma Heberta. Do zagrania całego właściwie materiału z Same As You muzycy potrzebowali tylko jednej przerwy. „Słyszałem, że dziś w Polsce jest Święto Niepodległości, i czasem wypadki wymykają się spod kontroli. Zagramy dla was z tej okazji spokojną piosenkę” – zapowiedział Rochford utwór Unrelenting Unconditional. Pustynię opuściliśmy dopiero podczas bisu: „Chotpot opisuje chwile, kiedy nie jesteś w stanie na niczym się skoncentrować”. Tym energetycznym, rozlatanym wewnętrznie kawałkiem pożegnaliśmy przedstawicieli współczesnej sceny londyńskiej. Czy powrócą w kolejnych latach – czas pokaże, choć nie mielibyśmy nic przeciwko temu.

Szwedzko-norweski kwintet Atomic również należy do grup, które na Jazz Jantar występują nie po raz pierwszy. Trzy lata temu na scenę Sali Suwnicowej w ramach autorskiego bloku festiwalowego zaprosił ich Mikołaj Trzaska. Wtedy jednak był to skład nieco inny: trzy lata przyniosły bowiem dwa nowe albumy i pierwszą w historii zespołu roszadę personalną - Paala Nilssena-Love za perkusją zastąpił młody, 26-letni Hans Hulbækmo. Znacznie obniżyło to średnią wieku grupy weteranów, którzy 15 lat temu zawojowali norweską scenę jazzową swą świeżą, otwartą muzyką. Teraz być może nie wyglądają już jak niegdyś, nowe kompozycje są coraz częściej wyspokojone, a nawet srogi wiking Ingebrigt Håker Flaten w wydaniu Atomic jest ułożonym panem z wąsem ale... nie zapędzajmy się tak bardzo w tym kierunku, bo występ skandynawów pokazał, że to, co widać i słychać na pierwszy rzut oka w trakcie koncertu może się zmienić diametralnie. Na pewno nie zmienia się jedno: nikt nie komponuje tak, jak Atomic. Zespojenie jazzu, muzyki współczesnej oraz awangardowych porywów takich jak podszyte fortepianem Håvarda Wiika fanfary Fredrika Ljungkvista i Magnusa Broo są ich znakiem rozpoznawczym. Gdański koncert rozpoczął się od utworów nie forsujących wielkiego tempa, pełnych swobodnie powiązanych partii dwóch-trzech instrumentów, takich jak po raz trzeci zaledwie wykonany na żywo Ten Years czy otwierająca album Lucidity Laterna Interfult. Tu objawił się też talent i wpływ obserwowanego z uwagą nowego członka zespołu - Hans Hulbækmo jest perkusistą znakomicie potrafiącym oddać zapisane w nowych utworach subtelne emocje i jest dużo bardziej plastyczny niż Paal „karabin maszynowy” Nilssen-Love. Wśród mikrodźwięków muśniętych klawiszy tudzież przyczajonych klarnetu i trąbki odnajduje się równie dobrze, jak przy porywach szaleństwa improwizacji. Do tych miał też z czasem trwania koncertu coraz częstszą okazję. Następujące po sobie, segmentowe A New Junction i Major, będące świadectwem maestrii kompozycyjnej Wiika i Ljungkvista zawierały nie lada ładunek energii. Rozszalały się salwy Magnusa Broo, Fredrik Ljungkvist uciekał się do żarliwych przedęć saksofonu, a solowe partie Ingebrigta Håkera Flatena to prawdziwy popis mięsistej jak teksański stek gry na kontrabasie. Highlightem koncertu był premierowy utwór Stuck in Stockholm, gdzie kontrabasista ze smakowitej solówki przeszedł w motyw tak chwytliwy, że gdyby obok siebie miał kolegów z The Thing, z pewnością zadbaliby o rozsadzenie Sali Suwnicowej w pył. Tu, przykryty dęciakami, pozostał w tle, ale w niczym to nie umniejszyło jego drive’u. Atomic tworząc swą „awangadę środka” operują po prostu innymi środkami, a wpływ na publiczność ma to co najmniej taki sam, a może i większy niż wściekły trans comba Gustaffsona. Niechże tylko Stuck in Stockholm zostanie gdzieś nagrany!

Kto wie, czy występ skandynawów nie był jednym z najlepszych (na pewno biorąc pod uwagę te typowo jazzowe) koncertów, jakie Festiwal Jazz Jantar zaserwował do tej pory. Dziś w programie kwartety Samuel Blasera i Marka Turnera, więc za kilka godzin w dużej mierze wszystko stanie się jasne.