Dwóch ludzi z muzyką. Oleś DUO w Poznańskim Arsenale

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Maciej Karłowski

Duety w muzyce jazzowej - dziś może nie wielka, ale na pewno całkiem spora dziedzina. Od czasu, a niech tak zaryzykujmy wspólnych dwóosobowych nagrań Duke'a Ellingtona i jego wielkiego kontarbasisty Jimmy'ego Blantona zyskiwała coraz to bardziej prestiżowy status. Aż do dziś, kiedy takich nagrań jest już bardzo dużo i przestały być same w sobie nowinką. Jeszcze więcej przyniósł ze sobą freejazz, a muzyka free improvised pletę wydatnie poszerzyła. NIektóe z tych duetów były olśniewające, inne intrygowały, większość była zapewne dla większości słuchaczy niezwykle egzotyczna. I w tym dobrodziejstwie przydarzały się czasem zadziwiające ekstrawagancje, ale w duty perkusitów z kontrabasistami pomimo upływu lat jakoś nie obrodziło. Ani duet Williama Parkera z Hamidem Drakiem, ani Wilbera Morrisa z Reggie Nicholsonem, choć doczekały się płytowych dokumentacji wiosny nie czynią, tym bardziej, że w najwiekszym skrócie rzecz ujmując, stanowią raczej rozszerzoną prezentację sekcyjnego sposobu widzenia ról basu i bębnów.

I pewnie niewielu spodziewało się, że za zmianę stanu rzeczy odpowiedzialni bedą muzycy z Polski. DUO braci Olesiów, może więc w tej kwestii z wolna zacząć pełnić rolę pionierską. Rzecz w tym, że ich duet to zespół kompletny. Pełny pod względem brzmieniowym, improwizacyjnym, kolorystycznym, wyrazowym i dający ogromne możliwości dla każdego z nich jako solisty. To z jednej strony sekcja rytmiczna, owszem, z drugiej byt tylko niekiedy demonstrujący tę oczywistą i naturalną predyspozycję jaka przypisane jest temu medium. 

Ja przyznam szczerze, że nie bardzo czuję się na siłach jakoś konstruktywnie opowiedzieć o ich poznańskim koncercie. NIeszczególnie też daje sobie radę z porównywaniem tego koncertu z innymi, których doświadczałem. Kiedy pierwszy raz usłyszełem ich z płyty zatytułowanej po prostu "Duo" byłem najzwyczajniej zdumiony. Bo oto tradycyjne role jakie historia przypisała drummerowi i basiście zostały przez Olesiów niemal bezlitośnie zbagatelizowane. Ale w efekcie tej bagatelizacji to, wydawałoby się nieprzeznaczone do podobnych eksperymentów medium, potrafiło zabrzmieć tak, że ani przez chwilę nie dało się dało się odczuć ani braku melodii, ani niedostatku barwy, ani też kruchości napięć czy ograniczeń w emocjach. Ale też koniecznie trzeba sobie w tym miejscu uświadomić, że to tak naprawdę to wcale nie mamy przed sobą kontrabasu i perkusji, nie mamy jazzmanów, któym po latach stukania mniej lub bardziej równych wartości rytmicznych, zamarzył się krzykliwy eksperyment, Mamy za to muzyków bardzo swobodnie operujących poza stylistycznymi ograniczniami, którzy chcą i co ważniejsze potrafią wziąć na siebie odpowiedzialność za przebieg  i temperaturę muzycznego zdarzenia. 

Takie koncerty jak ten poznański trochę wymykają się opisom. Pozostawiają natomiast słuchaczy, widziałem na to na własne oczy, w dziwnym i bardzo ekscytującym stanie zadziwienia. Tym większym może nawet, że żadem z zagranych dźwięków nie jest wspierany elektroniką, ani przetworzony skomplikowanymi procesorami dźwięku. Dwa czyste, akustyczne mikrokosmosy spotykają się ze sobą zawałaszczając uwagę słuchających bez pytania czy wolno. Bez agresji, bez zgiełku, bez awangardy i bez ostentacyjnej demonstracji techniki gry łączą się ze sobą i razem są szalenie kuszącymt zaproszeniem do podróżowania w trochę nierzeczywistym świecie. I co w takiej sytuacji ma zrobić słuchacz? Nie bać się i pozwolić się poprowadzić.