Bielska Jesień Jazzowa 2014: Z Francji do Polski, wprost przez Persję - Louis Sclavis

Autor: 
Armen Chrobak
Autor zdjęcia: 
Armen Chrobak

Bohaterem pierwszego koncertu w czwartkowy wieczór był doświadczony, cieszący się zasłużonym uznaniem perfekcyjny mistrz klarnetu, dojrzały lecz wciąż otwarty na poszukiwania i nowe inspiracje muzyk francuski, lider kwartetu – Louis Sclavis, w którym na scenie towarzyszyli mu: ekscentryczny Benjamin Moussay grający na fortepianie i pianinie elektrycznym, kipiący energią Gilles Coronado z gitarą oraz fascynujący swymi umiejętnościami irański wirtuoz bębnów Keyvan Chemirani, tworzący wraz z ojcem, bratem i siostrą grupę grającą perską muzykę klasyczną: Chemirani Ensemble.

Widząc poukładane na scenie bębny pucharowe, kongi i inne instrumenty perkusyjne, można było jeszcze przed pojawieniem się na scenie muzyków przeczuwać, że ten wieczór będzie obfitował w intrygujące dla europejskiego ucha brzmienia inspirowane orientem i muzyką etniczną.

 

Po chwili na scenę wszedł stały konferansjer Jazzowej Jesieni, Marek Tomalik, który zaprosił artystów, wcześniej prezentując ich dorobek i repertuar, który miał obejmować odwołujące się do francuskich chansons, perskich pieśni ludowych, iberyjskich i marokańskich brzmień. Po takim wstępie publiczność z zapartym oddechem oczekiwała na pojawienie się za instrumentami muzyków.

W Sali koncertowej rozbrzmiały pierwsze dźwięki, liryczne, barwne, głębokie, docierające do dna serca. Zachwycało naturalne brzmienie akustycznych instrumentów: klarnetu basowego Sclavisa, bębna pucharowego Chemiraniego, fortepianu Moussay’a.

Nie da się zaprzeczyć, że najbardziej intrygowała gra Chemiraniego. Dźwięki jakie artysta potrafił wydobyć z instrumentów perkusyjnych, dynamika i różnorodność tonów, jakie muzyk uzyskiwał uderzając w sobie tylko znany sposób w membrany bębnów, zadziwiały słuchaczy.

Utworom nie brakowało swobody, ekspresji, narastającej stopniowo dramaturgii. Ten występ był ponownie całkowicie odmienny od koncertów, które odbyły się wcześniej w ramach tegorocznej edycji festiwalu. Dość wymagające, niełatwe kompozycje, dzięki swej oryginalności, orientalnym ozdobnikom świetnie skomponowanym ze znanymi europejskiemu słuchaczowi harmoniami francuskich pieśni, wywoływały każdorazowo aplauz publiczności.

 

Sclavis znakomicie zarysowywał kontury utworów, a następnie wypełniał je chrypliwym, rozedrganym, emocjonalnym brzmieniem klarnetu. Towarzysząca im impulsywna, nerwowa, jazzrockowa gitara Coronado wypełniała przestrzeń, rozpędzała melodię, kąsała jej temat i rozszarpywała bez litości.

 

Moussay nie pozostawał dłużny reszcie kwartetu: to szaleńczo improwizował na fortepianie, by w kolejnym utworze naznaczać kompozycje krągłym, drgającym brzmieniem elektrycznego pianina. W skutecznym budowaniu napięcia pomagał mu realizator świateł, który wydobywał jego sylwetkę z półmroku, gdy ekscentrycznie ubrany pianista, pochylający i potrząsający bujną czupryną nad klawiaturą wykonywał partię solowe.

Program występu był bardzo zróżnicowany i wypełniały go równomiernie, wykonywane na przemian utwory spokojniejsze i bardziej dynamiczne. Czasem rozpędu nadawały poruszające się w szaleńczym tempie po całej bryle bębna palce perkusisty, czasem te same dłonie wystukiwały spokojny rytm, łagodnie dotrzymujący kroku melodii kompozycji. Klarnet i saksofon Sclavisa wdawał się w sprzeczki, albo wchodził w spokojny dialog z fortepianem Moussay’a, albo gitarą Coronado, łkał, rozbrzmiewał czysto i przejmująco, towarzyszył w partiach granych unisono gitarze, rozchodził się z nią gwałtownie, by nadać emocji utworowi.

Zespół wykonał w sumie osiem kompozycji. Choć występ trwał tyle co pozostałe, w sercach słuchaczy pozostał niedosyt. Po zakończeniu koncertu, w przerwie przed kolejnym występem słychać było w kuluarach komentarze świadczące o ogromnym zachwycie, zdumieniu i fascynacji, jaką wzbudził repertuar kwartetu Sclavisa.