Three

Autor: 
Piotr Wojdat
The Necks
Wydawca: 
Fish Of Milk
Data wydania: 
27.03.2020
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Chris Abrahams - fortepian, Lloyd Swanton - kontrabas, Tony Buck - perkusja

Za każdym razem, gdy dociera do mnie informacja o premierze kolejnej już nowej płyty australijskiego zespołu The Necks, a tych premier namnożyło się tyle, że trudno zliczyć je w pamięci - zaczynam zastanawiać się nad tym, czy znowu czymś zaskoczą. Bo ileż to już razy można. Australijskie trio od zarania swoich dziejów opiera swój pomysł na muzykę mniej więcej na tym samym: powolnym, wręcz ślamazarnym budowaniu nastroju. W tej kategorii to zawodnicy wagi ciężkiej. Trudno ich pobić. Zazwyczaj ze wszelkich starć i porównań wychodzą zwycięsko i to pomimo, że od ponad 30 lat grają z grubsza to samo.

“Three” to jak na The Necks album bardzo zróżnicowany. A to już samo w sobie jest dużym zaskoczeniem. To zróżnicowanie nie występuje co prawda w obrębie każdego z utworów, ale w obrębie całości jest wyraźnie słyszalne. Zaczyna się od trzęsienia ziemi, prawie jak u Hitchcocka. Otwierający album “Bloom” bez zbędnych wstępów przytłacza od pierwszych taktów. To bardzo intensywna i gęsta pod względem brzmieniowym kompozycja, która sprawia wrażenie, jakby Necksów nie było trzech (dla kronikarskiego porządku przypomnę, że są nimi pianista Chris Abrahams, kontrabasista Lloyd Swanton i perkusista Tony Buck), a co najmniej trzech razy trzech. To jeden z najlepszych i najbardziej pomysłowych utworów tria od dawien dawna, szczególnie pod względem rytmicznym. Myślę, że zespołowi udało się zbliżyć poziomem do porywającej kompozycji “Rum Jungle” z albumu “Mindset” z 2011 roku.

Po trzęsieniu ziemi, czyli utworze “Bloom”, według hitchcockowskiej wizji reżyserskiej napięcie powinno już tylko rosnąć. Jak wiadomo, żeby zaczęło rosnąć, trzeba najpierw wstrzymać bieg akcji. Takim suspensem w przypadku “Three” jest “Lovelock” - utwór wyciszony, pozbawiony motywu do zapamiętania, ale nastrojowy i przygotowujący grunt pod to, co nastąpi dalej.

“Lovelock” wzmaga napięcie przed niespodziewanym zwrotem akcji. Tym zwrotem okazuje się “Further” - chyba jedna z bardziej pogodnych kompozycji Australijczyków. Wyczuwam tu rytmiczne echa folkotroniki Four Teta z czasów “Rounds”. Mam jednak wrażenie, że największe piętno na tym, jaką formę przybrała ta kompozycja, odcisnęła współpraca perkusisty Tony’ego Bucka z etiopskim akordeonistą i keyboardzistą Hailu Mergią. A ta miała miejsce na znakomitej płycie sprzed dwóch lat - “Lala Belu”.

Mamy więc piękne zwieńczenie jednej z najlepszych płyt The Necks w ostatnich latach. Słabych nie było, trio po prostu nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Ale 2/3 tego albumu to prawdziwe perły w dorobku Australijczyków, którzy albumem “Three” podtrzymują dobrą passę wywoływania intensywnych dreszczy emocji u słuchaczy.


 

1. Bloom, 2. Lovelock, 3. Further