A Sound of the Wooden Fish

Autor: 
Jan Błaszczak
Artur Maćkowiak / Grzegorz Pleszyński
Wydawca: 
Wet Music
Data wydania: 
01.10.2014
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Artur Maćkowiak - gitara, syntezator, elektronika Grzegorz Pleszyński - głos, trąbka z plastikowych węży Jerzy Mazzoll - klarnet w "Part 1"

Jak świat stary artystów wizualnych ciągnie w stronę muzyki i vice versa. Mamy obrazy malowane jak partytury i partytury graficzne. Mamy też ikony rocka o artystycznym rodowodzie, by wymienić choćby Freddiego Mercury’ego i Peta Townshenda – kolegów z ław Ealing Art College. Wreszcie, mamy rzeszę reprezentantów sceny improwizowanej dorabiających sobie jako graficy. Nie jest więc czymś zaskakującym, że muzyką zajął się też Grzegorz Pleszyński – twórca performance’u, malarz i plakacista. Już bardziej zadziwia jakość tego materiału, która pokazuje, że próbom tym daleko do poszukiwań amatora.

Kilka dni temu byłem świadkiem rozmowy Pleszyńskiego i Jerzego Mazzolla. Ten drugi był świeżo po seansie z „A Sound of the Wooden Fish” i mocno zachwalał ten materiał. Trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro już na wstępie porównał go do swoich nagrań z Robertem Knuthem i Diffusion Ensamble. Uważam, że analogia ta jest trafiona z kilku powodów. Przede wszystkim wydana w Wet Music płyta również podąża tropem improwizacji mającej znamiona jakiegoś duchowego rytuału. Tutaj także za płaszczyzną dźwięków gitary, trąbki czy syntezatora pojawiają się trudne do zidentyfikowania głosy, zawodzenia i śpiewy. Co więcej, sam Pleszyński jest postacią o bliźniaczym Knuthowi rodowodzie – twórcą performance’u, który na obecnym etapie próbuje malować obrazy za pomocą dźwięku. Porównanie jest tym bardziej trafne, że – jak twierdzi Mazzoll – jego były współpracownik od kilku lat ćwiczy grę na saksofonie. 

Wspólne dzieło Grzegorza Pleszyńskiego i Artura Maćkowiaka (Something Like Elvis, Innercity Ensamble) pewnie mogłoby zamykać trylogię Diffusion Ensamble, ale działa także na własnych, autonomicznych prawach. Choć nagrane w znacznie mniejszym składzie, „A Sound of the Wooden Fish” z powodzeniem absorbuje uwagę przez ponad czterdzieści minut swojego trwania. Największe wrażenie zrobiła na mnie zresztą pierwsza, ponad dwudziestominutowa kompozycja. Historia opowiedziana w takt odległego, brzmiącego niczym przytłumione uderzenie w kocioł, bitu umiejętnie generuje napięcie. Na tle tej ponurego (przypominającego czasami elektroniczny kręgosłup nagrań Innercity Ensamble) tła rozlegają się dźwięki klarnetu, trąbki i pojedyncze jęki gitary. Te frazy szybko się rozbiegają, zagęszczając kompozycje i ciągnąc ją jakby wszerz, by dopiero po jakimś czasie ustawiać się do pionu w rytm wyłaniającego się z tej gęstwiny bitu.

W dalszej części albumu usłyszymy orientalny, zaskakująco rytmizujący całość motyw, w tle którego rozlegają się przytłumione dźwięki trąbki. Wreszcie ujawni się także charakterystyczne dla Maćkowiaka brzmienie gitary – rozlewające się niespiesznie motywy lokujące się gdzieś pomiędzy instrumentalnym ambientem, a post-rockiem spod bandery zasłużonej wytwórni Kranky. Ta ostatnia kompozycja, choć ładnie ubogacona dźwiękami trąbki czy perkusjonaliów wydaje się jednak trochę zbyt statyczna i jednorodna. W przeciwieństwie do otwierającego płytę utworu, tutaj próżno oczekiwać skoków napięcia generowanych za pomocą elektroniki czy abstrakcyjnych wokaliz. Jeśli kompozycja ta służy za uspokajające, przywracające równowagę outro, to z pewnością mogłaby być trochę krótsza.

Niech nie zwiedzie was jednak ton tych ostatnich zdań, bo „A Sound of the Wooden Fish” to pozycja bardzo udana. Przekonująco odnosząca się zarówno do najbardziej spirytualnych etapów muzyki yassowej, gitarowego dorobku Maćkowiaka i czegoś jeszcze, co wymyka się mojej analizie. I za to trzecie właśnie jestem im najbardziej wdzięczny. 

Part 1Part 2 Part 3