12

Autor: 
Jan Błaszczak
Supersilent
Wydawca: 
Rune Grammofon
Dystrybutor: 
Rune Grammofon
Data wydania: 
19.09.2014
Ocena: 
3
Average: 3 (1 vote)
Skład: 
Arve Henriksen - trąbka, perkusjonalia Helge Sten - elektronika, syntezator, gitara Ståle Storløkken - syntezator, pianino

Gdyby Supersilent na początku swojej kariery zdecydowali się tytułować swoje albumy i kompozycje, dziś wykorzystaliby już pewnie wszystkie pojęcia z zakresów: kosmos i koszmar. Szczęśliwie dla nich, Norwegowie podążają śladem skandynawskiego minimalizmu, który objawia się zarówno w wizualnej oprawie, jak i nazewnictwie albumów. „12” udowadnia, że ta sama surowość nie stłamsiła jednak horyzontów kompozytorskich trio.    

W przeciwieństwie od faustowskiego Mefistofelesa Supersilent są w stanie tworzyć zarówno dobro, jak i zło. Niezależnie od intencji. Tej jesieni widziałem ich świetny koncert na wrocławskim Avant Art, by kilka dni później wstydzić się za żenujące poczynania Deathproda na festiwalu Unsound. Na poziomie płyt raczej nigdy nie było tragicznie, choć wydane w 2010 roku „10” było dla mnie pewnym rozczarowaniem. Ba, nie tylko drobnym zawodem, ale także złym prognostykiem na przyszłość. Po odejściu perkusisty i jednego z założycieli grupy – Jarle Vestepada, zespół szukał nowego języka i odnalazł go w bardziej melodyjnym i – przede wszystkim – akustycznym minimalizmie. Umówmy się, każdy z nas zna już dość skandynawskich zespołów plumkających minorowe frazy do czarnobiałych filmików na youtubie.

Biorąc pod uwagę, że „11” opierała się na nagraniach archiwalnych, to kolejny album miał pokazać czy trio odrzuciło elektroniczną stronę swojego dziedzictwa. Napięcie rosło, albowiem na odpowiedź musieliśmy czekać aż cztery lata. Zamiast więc dodatkowo kluczyć, napiszę wprost, że Supersilent pozytywnie mnie zaskoczyli. O charakterze „12” świadczy już sam sposób nagrania. Otóż wielogodzinny materiał, zarejestrowany przez trio podczas licznych sesji w 2011 roku, został poddany pieczołowitej obróbce Helge Stena (aka Deathproda). Ten ekspert od dźwięków pokręconych i ciężkich świetnie wyselekcjonował zaś ten przepastny zbiór. Przypomnijmy, że w podobny sposób powstawało „Responsio Mortifera” Mazzolla, które może stanowić zresztą niezły punkt odniesienia dla tych, którzy nie zetknęli się wcześniej z twórczością Norwegów.

W efekcie poczynań Deathproda na „12” wspomnianego liryzmu zachowało się niewiele. A gdy takowy już się pojawia, to raczej w celu zbudowania kontrastu z niepokojącą, elektroniczną magmą całości. Tak jak w „12.7”, gdzie przytłumione brzmienie trąbki Arve Henriksena przykrywa konsekwentnie ściana białego szumu. W następnym utworze ten sam instrument prowadzi temat w zaskakującej pustce naruszanej jedynie przez pojedyncze industrialne uderzenia. Mocno przesterowane klawisze w „12.10” leniwie rozlewają się na tle sonorystycznych wręcz plam. Zaś gęste „12.11” zbudowane jest na przeciągłym dronie, po którym wspina się instrument Henriksena. W tej mrocznej gęstwinie, z lubością zahaczającej o muzykę ambient, z pewnością najszybciej odnajdą się więc fani solowej twórczości Stena. Koniec końców powinna ona jednak trafić do większości kibiców norweskiej formacji,

Na swojej najnowszej płycie Supersilent powtarzają prawdy dobrze nam znane. Na przykład taką, że z wyczuciem charakteryzującym naprawdę niewielu potrafią preparować instrumenty i taplać je w elektronicznym sosie. Te umiejętności wystarczają, by zmontować album o ciekawej narracji, unikatowym brzmieniu i bardzo sugestywnym, wylewającym się wręcz z krążka, nastroju. Kompozycyjnie jednak „12” nie dostaje, niestety, do poziomu najlepszych albumów grupy (patrz: „6”), ale takich szczytów nie zdobywa się często.