Up Popped The Two Lips

Autor: 
Maciej Kałrowski
Henry Threadgill's Zooid
Wydawca: 
Pi Recordings
Dystrybutor: 
GiGi
Data wydania: 
22.11.2001
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Henry Threadgill - alto sax; flute Liberty Ellman - acoustic guitar Tarik Benbrahim - oud José Davila - tuba Dana Leong - cello Dafnis Prieto – drums

Od czasu poprzedniego koncertu Henry’ego Threadgilla w Polsce, jak do tej pory zresztą jedynego koncertu mija 12 lat. W 1999 r. mogliśmy posłuchać jak brzmiała wówczas zupełnie nienowa formacja słynnego chicagowskiego giganta Make A Move. Ale już wtedy Henry Threadgill planował zupełnie nowy zespół - Zooid, jak się dziś okazuje zespół, który jest dla niego kluczowym medium uprawiania muzyki. Na kompaktową edycję działań Zooid trzeba było jeszcze trochę poczekać. Dwa lata upłynęły, zanim na sklepowe półki trafiła płyta „Up Popped The Two Lips”.

I nie ma w tych słowach przesady. Przechadzając się pomiędzy regałami w płytowych sklepach, nawet tych dużych, album można było bez trudu znaleźć, a gdy akurat z półki znikał wystarczył ledwie tydzień, a brak był uzupełniany, i to bez potrzeby uciekania się do specjalnych zamówień. Dziś sytuacja się zmieniła: o płyty Henry’ego Threadgilla w Polsce jest trudno. Wróćmy zatem pamięcią do „Up Popped Two Lips” – pierwszej z trzech jak do tej pory płyty wydanej przez zespół Zooid. 

Tylko dwóch muzyków z tamtego składu gra w nim do dziś. Wyborny gitarzysta Liberty Ellman oraz grający na tubie Jose Davila. To bardzo mocne punkty. Kto wie czy nie kluczowe w brzmieniowym pejzażu malowanym przez Threadgilla. Pozostali poszli swoimi drogami, szczególnie - wówczas debiutujący na wielkiej jazzowej scenie - perkusista Dafnis Prieto, dziś postać ważna i bardzo doceniona, laureat stypendium MacArthura.

Ale pomimo różnic w składzie muzyka jakby taka sama jak dzisiaj. Bo w istocie chyba Zooid to nie tyle nazwa zespołu, choć przecież oczywiście też, ale przede wszystkim - pomysł, koncepcja, idea organizacji dźwięków. Trudno się jej nie poddać. Trudno się nią także nie zachwycać. Oto mamy muzykę niepodobną do niczego innego, całkowicie osobną, ogromnie trudną do umiejscowienia na stylistycznej mapie jazzu, a przecież bez błędnie jako jazz ją identyfikujemy. Może celowo byłoby w tym momencie użyć funkcjonującego wśród niektórych fanów określenia „Threadgilowatość”. Co to jest? Ja rozumiem to jako spójność i wykonawczą, i brzmieniową, i kompozycyjną, i improwizatorską naraz. Nic nie wymyka się liderowi spod kontroli, a jednak jest w tym graniu rodzaju wielkiej swobody. Threadgill od dawna posiadł umiejętność kreowania przestrzeni tak, że kreacja staje się niemal stemplem odróżniającym ją od innych. To chyba jeden z najbardziej szczegółowo opisanych muzycznych światów, ale nie w książkach ani recenzjach, ale w dźwiękach, które razem układają się w nierzeczywistą niemal przestrzeń. Urządzoną prawie baśniowo, ze swoistą rytmiką, charakterystycznymi tematami, olśniewającą równowagą zapisu i swobody oraz brzmieniową aurą. Tak, muszę to przyznać: nie potrafię o tej muzyce pisać, ale za to z rozkoszą uwielbiam się poddawać jej działaniu.

1. Tickled Pink [6:54]

2. Dark Black [5:26]

3. Look [4:54]

4. Around My Goose [8:00]

5. Calm Down [5:35]

6. Did You See That [7:43]

7. Do The Needful [6:53]