John Scofiel

Autor: 
Antoni Szczepański
John Scofield
Wydawca: 
ECM
Data wydania: 
20.05.2022
Dystrybutor: 
Universal Music Polska
Ocena: 
2
Average: 2 (1 vote)
Skład: 
John Scofield - acoustic guitar

Czy można diebiutować w jakiejkolwiek dziedzinie mając 70 lat? Jak udowadnia swoim najnowszym albumem John Scofield, najwyraźniej można. Gitarzysta niedawno wydał pierwszą (debiutancką!) płytę nagraną solo. Album ukazał się nakładem podobno wciąż legendarnej wytwórni ECM. I choć ,,debiut siedemdziesięciolatka" czy ,,pierwsza w historii płyta solo Johna Scofielda" to dobre tytuły do ekscytowania się dla przeciętnych recenzentów jazzowych, mnie interesuje dla odmiany rzecz najistotniejsza, czyli po prostu muzyka. Jaka ona jest? I czy warto po najnowszy album Scofielda w ogóle sięgać?

Bez ceregieli muszę od razu odpowiedzieć na najważniejsze pytanie: to nie jest dobra płyta. Poparcie tej tezy zostawię jednak przewrotnie na dalsze akapity tekstu, skupiając się najpierw na pozytywach. Rzeczą oczywistą jest, że Scofield to jeden z najważniejszych gitarzystów w historii światowego jazzu. I myślę, że to co na zawsze zapisało go w jazzowych encyklopediach, przebija się także na tej płycie: brzmienie. Owy ,,sound" jest tu słyszalny od pierwszej sekundy. Scofield brzmi tak indywidualnie, że od razu rozpoznajemy jego charakterystyczną gitarę. Artykulacja i dynamika, bluesowe podciągnięcia, momentami pojawiająca się zawadiacka niedbałość w wydobyciu dźwięków - znajdziemy tu wszystko to, co kojarzymy z grą tego świetnego gitarzysty.

Problem tkwi jak dla mnie w tym, że słyszeliśmy Scofielda grającego znakomite frazy pięknym brzmieniem na wielu płytach, samo to nie jest więc żadnym argumentem za tym, że album jest wybitny. Scofield gra tu w pewnym sensie sam ze sobą, co niestety wyklucza interakcję między podkładem a ,,solówką", co jest przecież jednym z najważniejszych w mainstreamowym jazzie elementów utworu. Innymi słowy: słysząc wcześniej Scofielda improwizującego na tle świetnych Steva Swallowa i Billa Stewarta, czy Mulgrew Millera, samotna gitara grająca tu do mechanicznego podkładu odgrywanego przez looper nie jest aż tak atrakcyjna. Nie stanowi żadnej nowej artystycznej jakości, nie wnosi niczego do dotychczasowej muzyki nagrywanej przez gitarzystę. A jest jej przecież bardzo dużo. Znając poprzednie płyty muzyka nie widzę najmniejszego powodu, aby do tego solowego krążka kiedykolwiek jeszcze wracać.

Być może jakiś ortodoksyjny fan Scofielda będzie zachwycony mogąc posłuchać swojego mistrza w takim wydaniu, ale jak dla mnie tego typu nagranie mogłoby być fanowskim bootlegiem, krążącym w Internecie, a nie poważną płytą, wydaną przez poważną wytwórnię. Kilka utworów brzmi oczywiście miło dla ucha i jest to estetycznie przyjemne doświadczenie. Jednakże posłuchawszy kilka piosenek czułem się tak, jakgdybym słuchał nagrania ćwiczącego sobie w domu stndardy i piosenki Scofielda, a nie jakbym słuchał płyty. Płyty! Co rozumiem przez Nową Płytę Artysty? Kolejny głos w dyskusji na temat jego sztuki, zapis kolejnego etapu jego muzycznych poszukiwań. Tutaj nie dostajemy nic nowego, może za wyjątkiem radości poważnego muzyka z zakupu efektów. Przykre.

Scofield na płycie w przeważającej mierze wykonuje utwory korzystając z loopera, nagrywając podkład, na tle którego gra tematy i improwizacje, usłyszymy go także delikatnie bawiącego się efektami. Niestety podejście gitarzysty do owych zdobyczy technologii wydaje mi się mało wyrafinowane i niezbyt ciekawe. Jak już wspomniałem: zapętlony podkład nie wchodzi niestety w interakcję z improwizującym nad nim Scofieldem. I choć czasami akordy nagrane przez muzyka brzmią miło dla ucha, to w kilku utworach męczyła mnie ich mechaniczność i ,,szkolny" charakter. Im bardziej Scofield odchodzi od typowego mainstreamowego jazzu i standardów, tym ciekawiej brzmi tu muzyka. Fragmenty inspirowane folkiem, czy wręcz muzyką rockową, podobały mi się najbardziej. No i w dwóch utworach artysta pokazał jakąś odrobinę ciekawszego pomysłu na wykorzystanie efektów. Ale momenty te nie stanowią niestety większości zarejestrowanego materiału.

Użycie efektów w muzyce improwizowanej potencjalnie pozwala eksplorować nowe lądy, tworzyć sztukę bardziej abstrakcyjną, czy dźwięki i brzmienia wyłamujące się jazzowej tradycji. Scofield niemal zupełnie nie wykorzystał możliwości takiego podejścia, skupiając się na typowo mainstreamowej muzyce. A tu niestety - o czym wspomniałęm wcześniej - potrzebna jest interakcja współpracujących ze sobą muzyków, z których każdy dodaje do całości swój niepodważalny i istotny wkład. Scofield nie próbował eksplorować tu niczego poza mainstreamem (oprócz kilku wyjątków), zaś w ramach mainstreamu nagrał muzykę jednak gorszej jakości od tego, co usłyszymy na jego albumach z żywymi muzykami.

Dwie gitary które słyszymy na płycie (ta odtwarzana z loopera i ta ,,prawdziwa") nie stanowią tu barwnegoi intrygującego zespołu. Nie umiem w tej kwestii odciąć się od muzyki którą słyszałem wcześniej. Duety i tria gitarowe takie jak Bireli Lagren/Sylvain Luc, czy DiMeola/McLaughlin/DeLucia pokazują, jak wielobarwnie i żywo może brzmieć zestaw kilku gitar, dialogjących ze sobą. Na płycie Scofielda niestety tego nie usłyszymy. Fragmenty w której słyszymy tylko jedną gitarę - gdy Scofield sam dialoguje ,,solówką" i ,,podkładem" - brzmią tu najciekawiej i najfajniej, nie ma ich jednak aż tak dużo. I nie są też one czymś, czego fan Scofielda,  śledzący jego koncertowe i płytowe dokonania, już nie słyszał. I choć solo grający Scofield jest miły dla ucha, to nie jest to też wirtuozeria harmoniczna na poziomie Joe Passa, czy Kurta Rosenwinkla. Mamy tu jednak oczywiście to świetne brzmienie i tą genialą artykulację, ale mieliśmy to też na wszystkich poprzednich płytach.

Debiutancki (ha!) album Scofielda nie jest wcale kawałkiem słabej muzyki. Płyta nagrana jest niezwykle profesjonalnie i słyszymy na niej jednego z najbardziej oryginalnych i charyzmatycznych gitarzystów w historii. Dlaczego w takim razie tak źle ją oceniam? Według mnie  w zalewie płyt, niektórych wyraźnie ciekawszych i bardziej eksplorujących muzykę, wydawanie kolejnej płyty powinno być jakimś specjalnym wydarzeniem - zarówno dla artysty, jak i dla słuchacza. Mam wrażenie, że radość Scofielda z grania samemu utworów z looperem to trochę za mało, aby wydawać efekty tej zabawy na płycie w wytwórni ECM. Nie mogę też pozbyć się wrażenia, że Scofield zmarnował tu okazję na stworzenie czegoś znacznie ciekawszego, może nawet bardziej eksperymentalnego niż zazwyczaj. Mam wrażenie że słyszę tu gitarzystę spędzającego czas na graniu muzyki pozostającej całkowicie w jego strefie komfortu. I niestety nie uważam, że jest to coś co należałoby mówić o dziele mającym w domyśle stanowić zapis artystycznego procesu. Chciałbym na kolejnych płytach słyszeć dokumentację rozwoju artysty, jego poszukiwań. Tutaj natomiast słyszymy Scofielda, który ,,już znalazł". I choć on ma przyjemność i my nawet mamy trochę przyjemności, to dalej nie jest to w mojej ocenie solidny powód do nagrywania nowej płyty. Dla przyjemności chętnie sięgnę po którąkolwiek z jego poprzednich płyt.

John Scofield to płyta momentami naprawdę przyjemna do słuchania - estetycznie miłe doświadczenie z grą znakomitego gitarzysty. Z drugiej jednak strony nie słyszę na tej płycie żadnego powodu usprawiedliwiającego jej powstanie. Muzyka na niej zawarta nie mówi nam niczego nowego o artyście, nie jest też intrygująca czy poszerzająca nasz muzyczny horyzont. Jest w niej wręcz coś popowego - ma się podobać, ma być ,,fajna". Nie do końca to jednak szlachetny powód aby coś takiego wydawać, chyba że dla tych kilku najbardziej zagorzałych fanów. Szczerze mówiąc oczekiwałem czegoś ciekawszego od artysty o tak długiej i wspaniałej karierze.  Trochę przykro widzieć jednego ze swoich ulubionych muzyków kręcącego się artystycznie w kółko.

Czy mogę tę płytę polecić? Mnie podobało się kilka utworów, ale ogólne wrażenie jest takie: jeśli chcemy posłuchać czegoś komfortowego i bezpiecznego: może i warto, jeśli mamy jednak ochotę na sztukę przez duże ,,S", to niestety tej płyty uczciwie polecić nie mogę.

 

 

Coral; Honest I Do; It Could Happen to You; Danny Boy; Elder Dance; Mrs. Scofield's Waltz; Junco Partner; There Will Never Be Another You; My Old Flame; Not Fade Away; Since You Asked; Trance de Jour; You Win Again.