Of The Best Bears!
Gdy na brytyjskiej ziemi lat temu ponad pięćdziesiąt, w twórczych bólach, rodziła się muzyka swobodnie improwizowana, pewien szwedzki chłopiec przebywał jeszcze w brzuszku swojej matki.Dziś, gdy słuchamy go, jako w pełni ukształtowanego artystycznie muzyka, nad wyraz dorosłego przedstawiciela wieku średniego europejskiego jazzu i muzyki improwizowanej, mamy jednak wrażenie, że pomiędzy deskami pewnego londyńskiego Małego Teatru, a szwedzkim, kobiecym ciałem nawiązana została pewna komunikacja.
Saksofonista Martin Küchen, bo o nim mowa, wiedzie swój muzyczny szlak bardzo różnymi, czasami krętymi drogami. Komponuje i gra jazz w mniejszych lub większych składach, od lat także bardzo dziarsko porusza się po obszarze freely improvised music, czyniąc to z gracją mistrza i pewnym sznytem estetycznym, który kojarzyć się może z pionierami gatunku – Trevorem Wattsem i Johnem Stevensem, nade wszystko zaś z ideą Spontaneous Music Ensemble.
Dziś dowód rzeczowy, iż owa telepatyczna korelacja sprzed pół wieku naprawdę musiała mieć miejsce. The Croaks z udziałem mistrza gatunku Rogera Turnera. Odpływamy zatem w bezmiar muzyki bardzo swobodnie improwizowanej!
Na spektakl Żabiego Rechotu zapraszamy do miejsca zwanego BAS, Bandhagen, położonego w stolicy królestwa Szwecji. W połowie kwietnia 2018 roku spotykamy tam trzech niezwykłych artystów: Rogera Turnera (perkusja, talerze, metalowe i plastikowe), Martina Klappera (obiekty amplifikowane, zabawki, mała elektronika) oraz Martina Küchena (sopranino, saksofon sopranowy, werbel perkusyjny, rezonator, metalowe obiekty). Panowie pod nazwą własną The Croaks proponują nam barwną, siedmioczęściową opowieść (tytuły są fragmentami literackimi), która trwa 38 minut i 3 sekundy.
Muzycy zapraszają nas do małego zakładu rzemieślniczego. Obróbka skrawaniem, zabawa małymi przedmiotami - wszyscy wydają z nich dźwięki, uderzają w nie innymi przedmiotami, stukają, szlifują i polerują. Dużo dzieje się na werblach, małej powierzchni płaskiej, na której produkuje się dźwięki. Wszystkiemu towarzyszy pogłos dętych oddechów, które z racji bliskości glazury jednego z werbli, zaczynają pracować jak urządzenie prądotwórcze – drżeć, rezonować, trzeszczeć i skrzeczeć. Na wejściu w ów niebywały performance odbiorca wydaje się być nieco zagubiony, zwłaszcza, co do miejsc powstawania dźwięków. Po paru chwilach udaje się jednak ustalić bez pudła rozmieszczenie muzyków na scenie: na lewej flance akustyczny drumming & percussion Turnera, na prawej flance elektroakustyka Klappera, też niezwykle perkusjonalna, po środku zaś dęciak Küchena i jego armia post-perkusyjnych przedmiotów. Muzycy od startu budują gęsta narrację (choć pełną niuansów i drobiazgów akustycznych), w której nie ma miejsca na ciszę i puste przebiegi. Jakby żywy, rozbujany field recordings. Opowieść w sensie dynamicznym zdaje się nakręcać Turner, pomaga mu Küchen, który dmie i rży jak kucyk na wybiegu, ale równie ekspresyjnym elementem tej układanki jest mała elektronika Klappera, która potrafi być głośna, ale nigdy nie wychodzi przed szereg. Wszystko ma tu dalece demokratyczny wymiar, jeśli chodzi o dostęp do przestrzeni scenicznej i kreację na skali potencjometrów. Prawdziwie oświecony kolektywizm realny!
Druga improwizacja wydaje się być nieco wolniejsza, chwilami spokojniejsza. Muzycy z mgławicy fonii wyłaniają coraz więcej szczegółów. Saksofonista momentami zdaje się bardziej preparować dźwięk, niż czyni to jego partner z amplifikowanymi zabawkami. Przez ułamek sekundy brzmi nawet, jak akustyczna gitara basowa. Muzycy słyszą się wzajemnie w sposób wręcz niewyobrażalny – tu nic nikomu nie umyka, żadna akcja nie pozostaje bez odpowiedniej reakcji. Każdy z artystów ma swoje tempo i intensywność gry, każdy szuka nowego pomysłu na dekonstrukcję dźwięków. Każdy wydaje się być inną inkarnacją całkowicie naturalnej perkusjonalności. Trzecią opowieść otwierają zagubione fale radiowe. Rezonują małe przedmioty, a narracja krok po kroku staje się coraz bardziej rozdrobiona, molekularna. Zza kotary wyłania się postać Johna Stevensa – jakże jest dumny z młodszych kolegów! Szczególnie na obu flankach narracji dzieją się prawdziwe cuda – obaj muzycy i ich przedmioty wchodzą w niebywałą elektroakustyczną imitację (w wielu momentach stając się jednym organizmem), wspólnie budują rytm, a potem bezlitośnie go maltretują. Czwarta historia stara się nieco porządkować sytuację dramaturgiczną – drumming Tunera, śpiewne, małe frazy z oddali Küchena, wreszcie percussion Klappera z uroczą poświatą niemal nieistniejącej w tej chwili syntetyki. Ten ostatni jest zwinny niczym kot. Raz klei się do perkusisty, innym razem do saksofonisty. Same cuda!
Piąta partia, muzycy łapią oddech – szczoteczki na werblu, nano melodia w tubie, prychająca post-elektronika. Wszyscy są jednym strumieniem fonii i wyjątkowo im z tym dobrze. Szósta opowieść, to początkowo garść spokoju, wyczekiwania, poszukiwania kolejnych drobiazgów brzmieniowych, mikro fraz, kropli potu. Narracja mimo tego zagęszcza się. Przez moment wydać by się mogło, iż ciągle słyszymy podobne rozwiązania, ale jednocześnie w każdej sekundzie odkrywamy archipelag dodatkowych, elektroakustycznych wspaniałości. Klapper ląduje w kajecie recenzenta z adekwatnym komentarzem: the best ampli-toys player of the world! Klasa Turnera nie wymaga komentarza, to jakby tysięczny dowód rzeczowy w sprawie. Küchen chwilami chowa się za pajęczyną interakcji na flankach, ale za to fantastycznie zdaje się czuwać nad dramaturgią całości. Finał przedostatniej części eksploduje niebywałymi wydarzeniami – lewa flanka rezonuje, drży i piłuje, środek rozbawiony do łez, śpiewa i tańczy, prawa flanka wchodzi na kolejny szczyt – post-percussion in electronics & industrial! Docieramy do siódmej części improwizacji, która w sumie mogłaby być nieprzerwanym potokiem dźwięków, pod pierwszej do ostatniej minuty. Muzycy znów odnajdują dla nas bukiet drobiazgów, strzępów dźwiękowych, podmuchów schłodzonego powietrza. Na zakończenie spektaklu wszyscy zaczynają się imitować! Wszystkie dźwięki stają się jedną perkusjonalną orkiestrą – lewa akustyczna, środkowa dęta, prawa post-elektroniczna. Cudowny warsztat szlifierski zdaje się pracować całodobowo. Na ostatniej prostej jakby dodatkowy zastrzyk energii – saksofon dmie niczym kwoka, a wszystkie perkusje świata płoną już w ogniu! What a game!
1. the bear is in unused contition, 2. ah, I see you have new socks!, 3. just waht we want, bear juiced up on caffeine, 4. some fur loss at the ears, 5. the bears move forward on the popping sound & twirling umbrella, 6. would you mind showing me you teeth, 7. the shooting bear operates
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.