Marcin Olak Poczytalny - Na głowie

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Czegoś tu nie rozumiem. Oczywiście wiem, że USA to mocarstwo. I rozumiem, że prezydent Stanów Zjednoczonych to ważny człowiek, a jego wizyta to duże wydarzenie polityczne. Ale mimo to cała oprawa wizyty wydaje mi się, delikatnie mówiąc, nieadekwatna. Rozdęta, przesadnie celebrowana, nazbyt ostentacyjna – zamknięte ulice, snajperzy na dachach, w mediach relacja minuta po minucie… A już kompletnie nie mam pojęcia co skłoniło tylu ludzi do przyjścia na plac Krasińskich. Przecież Donald Trump to polityk, a zatem można przewidzieć, że będzie mówił to, co w danej chwili będzie dla niego przydatne. Pochwali, podziękuje, najprawdopodobniej zapewni o przyjaźni. A potem i tak zrobi to, co będzie chciał – bo przecież może – więc w tej sytuacji do słów raczej nie przywiązywałbym zbyt wielkiej wagi. Ale widocznie coś mi umyka, bo pomimo to tysiące ludzi zebrało się, żeby posłuchać, co Trump powie. A może to bardziej kwestia naszej polskiej mitologii? Kiedyś Ameryka wydawała się nam miejscem idealnym, ziemią obiecaną, enklawą wolności i dostatku – po prostu rajem na ziemi. Taki prezydent to zatem jakby sam anioł zstępujący ku nam w chwale… Może to jest lekko naciągana teoria, ale fakty pozostają faktami – w Polsce w taki sposób witani są tylko prezydenci USA. I papież.

Trochę zniesmaczony tym wszystkim wychodzę z domu. Chcę choć na moment zostawić to wszystko – polityków z ich grą pozorów, kłamstwami i planami na to, jak zmienić świat. Prawdę mówiąc wolałbym, żeby akurat oni nic nie zmieniali. Jeszcze nie słyszałem polityka, któremu zaufałbym na tyle, żebym chciał, żeby cokolwiek mi zmieniał, nawet olej w samochodzie. Jadę na koncert – bo tak się uroczo składa, że akurat odwiedził nas jeszcze jeden Amerykanin. Bez zamieszania, zamykania ulic i tego całego chłamu, który w gruncie rzeczy jest demonstracją pogardy dla zwykłych ludzi. Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że to jedyny sposób, żeby zapewnić bezpieczeństwo…

Otóż Bill Frisell przyjechał jakoś tak po cichu. I bardzo cicho, jakby nieśmiało rozpoczął swój koncert, ale po chwili opowieść się rozwinęła, a ja znalazłem się tak blisko muzycznej ziemi obiecanej, jak chyba jest to możliwe. O tym koncercie pewnie jeszcze coś napiszę – jak i o całym Warsaw Summer Jazz Days – ale teraz chciałbym tylko wspomnieć o jednym. Otóż kiedy słucham takich artystów jak trio Billa Frisella, to ja im po prostu wierzę. Te dźwięki są przemyślane, ważne i szczere. Nie zmieniają świata tak, jak chcieliby zrobić to politycy. Do niczego nie przymuszają, nic nie narzucają. Raczej szanują słuchacza i w jakiś sposób uwalniają go od ograniczeń. Pozwalają poczuć się dobrze, pomysleć, spojrzeć na rzeczywistość z innej perspektywy. Kiedyś taką rolę spełniali bardowie, bajarze, ale współczesne media dedykowane opowiadaniu historii – film, teatr – stały się jak dla mnie zbyt dosłowne. Nie zostawiają miejsca wyobraźni i wrażliwości odbiorcy, podają zbyt często produkt gotowy do strawienia. Tymczasem muzyka, będąca przecież kodem abstrakcyjnym, wciąż jest świetnym medium do opowiadania historii. O ile ktoś umie tak zagrać, i o ile ktoś chce wsłuchiwać się w te dźwięki. Otóż Frisell potrafi tak grać, a publiczność, sądząc po reakcjach, potrafiła słuchać. I wydarzyło się coś wspaniałego i ważnego.

Wracałem do domu i myślałem o tym co by się stało, gdyby ludzie chętniej słuchali muzyki niż polityków. Myślę, że dopiero wtedy ci ostatni zrozumieliby, że przecież wszystko teraz stoi przez nich na głowie. Że nie powinni być władcami, lecz zwykłymi urzędnikami, którzy sprawnie powinni załatwiać nasze sprawy. A nie zmieniać nam świat, dziękuję bardzo.

Dziś od rana słucham koncertowej płyty Billa Frisella i Thomasa Morgana, Small Town. To inny materiał niż to, co słyszałem na koncercie, ale to samo skupienie na opowieści, ten sam szacunek dla dźwięków. Jak dobrze, że takie dźwięki są nagrane, dzięki nim mogę wciąż patrzeć na świat z innej perspektywy, łapać dystans. I nie przejmować się za bardzo tym, że świat chyba stoi na głowie. Przynajmniej tak to wyglada z mojej perspektywy.