Roswell Rudd – człowiek zrodzony z melodii

Autor: 
Marta Jundziłł
Zdjęcie: 

Lata 60. XX wieku to wyraźny zastój dla rozwoju puzonistów sceny jazzowej. Wówczas to, najlepsi gracze (J.J. Johnson, Bill Harris, Kai Winding) praktycznie zeszli z estrady: Wyjątkiem, który na swoich barkach dzielnie dźwigał oczekiwania wobec tego niedocenianego instrumentu był Roswell Rudd. To właśnie, w latach 60. jego kariera nabrała tempa: grał u boku Steve’a Lacy, Archiego Sheppa, Charliego Hadena. To jednak dopiero początek. 

Roswell Rudd urodził się w 1935 roku, w Connecticut. Jego Ojciec był perkusistą i od najmłodszych lat pokazywał mu, na których wykonawców jazzowych warto zwrócić baczniejszą uwagę. Roswell Rudd najwyraźniej wziął sobie te młodzieńcze lekcje do serca, bo to właśnie do źródeł muzyki jazzowej: dixielandu, bluesa, a także swingu odnosił się później w swoich freejazzowych składach. Na początku kariery, jedną z bardziej znaczących współpracy Roswella było granie z pianistą - Herbiem Nicholsem, który był dla młodego muzyka pierwszym namacalnym idolem. Niestety, panom nie dane było nagrać wspólnie żadnego albumu, ale o znaczeniu jakie dla Roswella miała ta krótka współpraca, świadczy fakt, że do kompozycji swojego pierwszego mentora, puzonista często wracał w następnych dekadach, podczas koncertów z innymi muzykami, a także na płycie Regeneration (1983). Ten świetny album, wykonany przez jazzową śmietankę (Steve Lacy, Misha Mengelberg, Kent Carter, Hank Bennink, no i oczywiście Roswell Rudd) to ukłon w stronę dwóch wielkich pianistów: wspomnianego już Herbiego Nicholsa, a także Theloniousa Monka. Współpraca Roswella ze Stevem Lacy na kartach jazzowej historii zapisała się wieloma soczystymi albumami (School Days, 1963; Blow-Bone, 1976;  Early And Late- wydany w 2007). Muzycy poznali się w 1961 i współpracowali ze sobą z różnym natężeniem, ale zawsze  bardzo owocnie, aż do śmierci sopranisty w 2004 roku.

Kolejnym milowym krokiem w karierze Roswella były nagrania z Archie Sheppem. Do jego ideologicznie zaawansowanej, improwizowanej muzyki, Roswell Rudd dodawał pierwiastek klasycznej, jazzowej struktury. Godził związki jazzu awangardowego z formułą mainstreamową: regularnym tempem, metrum, wzorcom modalnym, proporcjom brzmieniowym. Wplątywał bopowe tematy, swingujące zdania do swoich freejazzowych wypowiedzi. Te tendencje i docieranie się dwóch muzycznych temperamentów zarejestrowane zostały na wielu nagraniach: m.in.  Four For Trane , 1964 (wraz z Reggiem Workmanem i Charlesem Moffetem) z aranżacjami utowrów Coltrane’a, czy na albumach Mama To Tight, 1966; Divine Song, 1979, czy późniejszym Roswell Rudd And Archie Shepp Live In New York, 2000. W XXI. Wieku, jako doświadczony muzyk Roswell Rudd, posunął się o krok dalej: zainteresował się muzyką afrykańską. W 2001 roku nagrał płytę MALIcool, wraz z muzykami z Republiki Malii. Później, swoje egzotyczne poszukiwania poszerzył o wpływy kultury mongolskiej. W 2005 roku nagrał płytę z tradycyjnymi muzykami mongolskimi – Blue Mongo.

We wszystkich nagraniach Roswella, przede wszystkim słychać olbrzymią melodyjność brzmienia. Puzonista próbuje śpiewać na swoim instrumencie, niczym uwielbiany przez niego, legendarny Louis Armstrong - prowadzi długie, śpiewne frazy, które nawet najbardziej oporny słuchacz bez trudu jest w stanie zanucić (z przyjemnością). Nie ma w tym jednak grama przedawnienia, nudy, czy banału. Roswell Rudd czerpie bowiem to co najlepsze z historii muzyki, adapatując ów cechy do współczesnych realiów muzyki free.

W 2017 roku Roswell Rudd obchodził 82. urodziny i mimo, że jego włosy wówczas już dawno pokryła siwizna, on do samego końca bawił się jazzem w najlepsze. Nieco ponad miesiąc po swoich urodzinach, 21 grudnia. Pokonał go rak prostaty.