David Torn – czarodziej, szaman, mistyk

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Rzadko kiedy artystę, który wciąż tworzy i koncertuje, otacza tak szczególny magiczny nimb, jak jest to w przypadku gitarzysty Davida Torna. Nie bez powodu jednak określa się go „prawdziwym czarodziejem, który odnajduje mistyczny potencjał w każdym dźwięku” czy „szamańskim przewodnikiem”. Jego twórczość bowiem – czy to na niwie rocka, muzyki improwizowanej bądź filmowej – nasycona jest tego rodzaju brzmieniami, które przywołują odległe światy, bezkresne głębie, aurę odrealnienia. Jest mistrzem wielowarstwowej muzyki elektronicznej, znakomicie buduje kolejne dźwiękowe plany, aby we właściwy jemu tylko sposób ująć swoje gitarowe partie.

Urodził się w 1952 roku w Amityville w stanie Nowy Jork. Pierwszą dostrzeżoną w nowojorskim środowisku grupą, z którą występował w latach 70., była Zobo Funn Band. Zespół grał mieszankę rock'n'rolla i jazzu, przede wszystkim w elektrycznym instrumentarium. Grupa po kilku latach działalności rozpadła się, zaś spośród jej muzyków jedynie Tornowi udało się odnieść sukces. Na przełomie lat 70. i 80. gitarzysta grał na przykład w składzie Dona Cherry'ego, a także współtworzył zespół The Everyman Band, z którym nagrał dwa albumy dla ECM.

 

Również w monachijskiej oficynie Torn wydał swój pierwszy autorski krążek pt. „Best Laid Plans” z 1984 roku, na którym towarzyszy mu perkusista Geoffrey Gordon. Co zaskakujące, na okładce tej płyty znajduje się... warszawski Pałac Kultury i Nauki! Jego kariera nabrała rumieńców właśnie w latach 80., kiedy oprócz wzmożonej aktywności solowej udzielał się w innych zespołach – np. u Jana Garbarka, Davida Sylviana czy Marka Ishama. W 1987 na dwadzieścia lat rozwiązał wydawnicze więzy z Manfredem Eicherem, publikując regularnie płyty jako lider w innych wytwórniach.

W 1992 roku przyszedł czas ciężkiej życiowej próby. W trakcie trasy koncertowej po Europie dostał nagłego zaniku panowania nad prawą częścią ciała, w tym przestał słyszeć na prawe ucho. Okazało się to być skutkiem nowotworu mózgu. Torn, jak sam dziś przyznaje, miał wielkie szczęście trafić na znakomitych specjalistów w Nowym Jorku. Skomplikowana operacja uratowała mu życie i mimo iż nie przywróciła mu słuchu w prawym uchu, nie zaprzestał tworzyć muzyki. Wręcz przeciwnie: zaczął wydawać płyty częściej, zaangażował się również w tworzenie dla filmu. Pośród laurów za tę dziedzinę aktywności ma na koncie nominację do Nagrody Grammy za muzykę do „Zjadacza grzechów” z Heathem Ledgerem z 2003 roku.

 

Niezliczone są płyty, na których wystąpił jako kompozytor, producent czy muzyk sesyjny. Miał swój wkład w albumy artystów tak różnych, jak David Bowie, Tori Amos, Laurie Anderson, Tony Levin czy Madonna. W 2007 roku wrócił do ECM, gdzie jako lider nagrał od tamtej pory albumy: „Prezens” (z Timem Bernem na alcie, Craigiem Tabornem na klawiszach i Tomem Raineyem na perkusji) i solowy „Only Sky” (2014). Wystąpił także gościnnie w dwóch utworach na płycie Manu Katché „Playground” (2007), na której słychać m.in. Marcina Wasilewskiego i Sławomira Kurkiewicza. Jako producent wsparł też Berne'a przy jego dwóch niedawnych wydawnictwach: „Shadow Man” (2013) i „You've Been Watching Me” (2015).

Właśnie w towarzystwie saksofonisty, a także Chesa Smitha na perkusji, Torn wystąpi lada dzień w warszawskim Studiu im. Witolda Lutosławskiego. Może przy tej okazji uda się go zapytać, czemu na okładce jednej z jego płyt znalazł się (wciąż) najwyższy budynek w naszym kraju?