Cichy geniusz - Reggie Workman@85

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Reggie Workman jest jednym z „cichych geniuszy” muzyki jazzowej – artystów, o których niestety nie mówi się tak często, jak należy. Workman to nie tylko wielki kontrabasista, ale również znakomity kompozytor i nauczyciel. Wzór elegancji i klasy – zarówno na scenie, jak poza nią. Nazwisko profesora Reginalda Workmana powinno wymieniać się jednym tchem obok Mingusa, Chambersa, Garrisona , Cartera i innych geniuszy kontrabasu.

W 1961 roku w niemieckiej telewizji z półgodzinnym koncertem wystąpił zespół Johna Coltrane’a. Z saksofonistą grali Eric Dolphy, McCoy Tyner, Elvin Jones i Reggie Workman. Kontrabasista od razu przyciągał wzrok – stał pośrodku sceny, nieco schowany za plecami Coltrane’a, w eleganckim garniturze i ciemnych okularach. Przypominał posąg. Nieruchomy, niczym strażnik, dbał o niezakłócony rozwój kompozycji, delikatnie szarpiąc struny, jedynie od czasu do czasu pozwalając sobie na bardziej wymyślną figurę. Nie on był najważniejszy i doskonale zdawał sobie z tego sprawę – Workman nie był tu po to, by być gwiazdą, ale po to, by wysublimowane i drobiazgowo utkane partie saksofonistów miały się na czym oprzeć, by było jakieś podłoże. Workman był tą gwarancją. Gdy później zmienił go na stanowisku kontrabasisty w zespole Trane’a Jimmy Garrison, nie pozostało mu nic innego jak tylko wejść w buty swojego poprzednika.  Workman w znacznym stopniu ułożył grę swojemu następcy, będąc człowiekiem  z cienia.

Gdy jego praca u boku Coltrane'a dobiegła końca, Workman  spakował kontrabas i wyruszył w drogę w poszukiwaniu kolejnych potrzebujących, kolejnych przygód. W dużym skrócie: Art Blakey & The Jazz Messengers, Eric Dolphy, Max Roach, Sam Rivers, Andrew Hill, Art Farmer, Yusef Lateef i Thelonious  Monk – to tylko wyjątki z długiej i imponującej listy Workmanowskich współpracowników.

 

Dorastał grając w piłkę na ulicach Filadelfii. Choć muzyczny sznyt młodego Reginalda ujawnił się dość wcześnie – w wieku 9 lat pobierał już intensywne lekcje gry na fortepianie,  w wieku lat 13 ważniejsze od studiowania  nut były uliczne mecze baseballowe, rozgrywane tuż pod oknami mieszkania  państwa Workmanów. Reggie był gwiazdą sportu, przynajmniej lokalnie, jednak kariera baseballisty trwała  krótko. Skończyła się, jednym cięciem, w momencie gdy jeden z jego wujków pokazał mu masywny i imponujący kontrabas.  Od tamtej pory nie liczył się fortepian, nie liczyły się wyniki  drużyny Philadelphia Eagles, liczył się bas.  Reggie miał też muzykalnego przyjaciela z dzieciństwa, który z pewnością pomógł młodemu basiście  postawić na  granie  zamiast karierę zawodowego miotacza. Kolega nazywał się Lee Morgan i stawiał pierwsze kroki jako trębacz. Wspólnie  poznawali  muzykę, słuchali  płyt, grywali i wspólnie wyjechali uczyć się do Nowego Jorku.

W „wiekim jabłku”, Workman powoli zapoznawał się z muzycznym „kto jest kim” - podczas  ciągnących się do rannych godzin jam sessions, poznał młodego saksofonistę Wayne'a Shortera,  z którym miał się niedługo spotkać na scenie w zespole Arta Blakeya. „Im dłużej siedziałeś  w tym świecie, tym łatwiej oceniałeś  kto jest kim. To byli ważni, istotni ludzie. Ale byli istotni nie ze względu na  fakt, że zostali przyjęci, zaakceptowani  przez system. Byli istotni ponieważ  mieli  mnóstwo  do zaoferowania, nawet w tak młodym wieku” - wspominał  dawnych kolegów w Workman. Jednym z najdawniejszych był John Cotrane. Znajomość tych muzyków sięgała czasów Filadelfijskich, gdy obaj wspólnie  pracowali  nad jednostkowością stylistyczną swojej gry. W Nowym Jorku odżyła dawna przyjaźń – Workman  został basistą  Coltrane'a.

 

„Jestem już mocno zmęczony odpowiadaniem  na to pytanie” - wyznawał  muzyk. Pytanie, o które chodzi to klasyka  gatunku: „Dlaczego odszedłeś od Coltrane'a?”. Wyjaśnienie  jest równie proste, co smutne – ojciec Workmana umierał i muzyk pojechał do domu, opiekować  się  rodziną. Drugim powodem był Ornette Coleman. Coltrane zasłuchiwał się w nagraniach ekscentrycznego saksofonisty, szczególną uwagę zwracając na basistę – Jimmy'ego Garrisona; Trane chciał spróbować innego głosu, a Ornette polecił koledze po fachu Garrisona i stało się. Jak powiedział Workman: „Jimmy doskonale przyjął się w zespole”.  Zero żalu.

Kto wie, może nawet lepiej, że nastąpiło rozstanie z Coltranem. Ponieważ na tym etapie, Workman zaczynał odczuwać skutki bycia „tylko” muzykiem do wynajęcia. Jego zdanie  nie było kluczowe, determinujące dalszy rozwój wypadków; nie było nikogo, kto podałby mu kapelusz i przytrzymał płaszcz. Workman był sam. Samotność kontrabasisty. Ponieważ był częścią wielu grup, podpatrywał mnóstwo wielkich muzyków, Reggie wiedział czego chce, a czego nie chce, od swojej grupy. Muzyków zmieniał, dopasowując do potrzeb repertuaru. W ten sposób funkcjonuje do dziś, na swoim koncie zapisując dziewięć albumów nagranych w doborowym towarzystwie (na płycie „Summit Conference” z 1993 roku, występują Hill i Rivers).

Workman pozostawał aktywny przez lata 80. i 90. prowadząc grupy Reggie Workman Ensemble, Reggie Workman's Grooveship czy Extravaganza.  W międzyczasie, został profesorem w The New School For Jazz And Contemporary Music w Nowym Jorku, wykładając również na Uniwersytecie Michigan. Niektórzy studenci mają szczęście.