O Danii, grupie Atlantic Quartet i albumie Surge - rozmowa z Radkiem Wośko

Autor: 
Piotr Wojdat

W kontekście nauki i codziennego funkcjonowania w Danii - czy tęsknisz za swoim rodzinnym miastem?

Na pewno miło mi się wraca do Szczecina, ale mimo wszystko czuję, że mój dom jest tu, gdzie teraz mieszkam od ponad 5 lat, czyli w Kopenhadze. Tak jak wcześniej był w Odense, gdzie mieszkałem przez 4 lata. Moje rodzinne miasto dało mi bardzo dużo, naturalnie rodzinę, podstawę wykształcenia oraz znajomości, które kultywuję do teraz. Skończyłem tu nawet jedne studia i wyjechałem dopiero w wieku 25 lat. Ale wiem też, że wyjazd był w moim przypadku konieczny. Musiałem spróbować czegoś nowego i to był dobry wybór.

Jak często bywasz w Szczecinie?

Muszę przyznać, że dosyć często. Mam szczęście być członkiem szczecińskiego zespołu The Beat Freaks, założonego przez jednego z moich dawnych kolegów, Michała Starkiewicza, w którym oprócz basisty Pawła Grzesiuka gra też protoplasta exodusu polskich młodych muzyków do Danii, czyli Tomasz Licak. Zaczynaliśmy grać jazz razem jeszcze jako nastolatkowie i w sumie mieszkaliśmy w kilku różnych miastach w tym samym czasie, czyli w Odense, a potem w Kopenhadze. A wracając do Szczecina, to oprócz punktu zbiórki na wyjazdy z The Beat Freaks mam w mieście przyjaciół i różnych innych partnerów do współpracy i staram się ten kontakty pielęgnować.

Co dała Ci przeprowadzka do Danii?

Dała mi bardzo wiele na wielu płaszczyznach. Tutaj przede wszystkim nauczyłem się grać na bębnach na przyzwoitym, mam nadzieję, poziomie. Poza tym rozwinąłem się jako człowiek. Mogłem przebywać wśród najlepszych muzyków na świecie i czerpać z ich aury. A przede wszystkim poczułem wiarę w siłę swojego głosu, przede wszystkim w muzyce, ale również ogólnie, na poziomie ludzkim. Ten wyjazd mnie ukształtował. I dał całą masę narzędzi do tworzenia muzyki oraz promowania i sprzedawania jej. Zdecydowanie polecam to każdemu, koniecznie w wersji twardego resetu, czyli bez zabezpieczenia finansowego z Polski. To daje poczucie, że można w życiu robić wszystko, nawet być stolarzem w Nairobi, więc łatwiej się skupić na tym, co naprawdę się chce robić.

Czy polscy muzycy wspierają siebie nawzajem w Odense i Kopenhadze?

Na pewno jesteśmy w kontakcie, bliższym lub dalszym, ale jesteśmy na miejscu i czasem sobie pomagamy nawet w jakichś praktycznych zagadnieniach, bo w końcu jesteśmy imigrantami i to naturalnie zbliża. Oczywiście więzy się trochę rozluźniają bez wspólnego parasola w postaci instytucji, w której spędzamy ze sobą 12 godzin na dobę, ale trafiamy na siebie tu i ówdzie, czasem będąc niezależnie zapraszani do projektu jakiejś innej osoby. Poza tym każdy jest mocno zagrzebany w swoje rzeczy, bo przetrwanie jako muzyk wszędzie wymaga dużego zaangażowania.

Skąd bierze się zainteresowanie Danią? Jak to było w Twoim przypadku?

Ja się nie dostałem na jazz do Katowic i szukałem miejsca, gdzie mogłem się rozwinąć. Myślę, że był to podobny imperatyw dla części osób. Inne z kolei w wieku 19-20 lat miały już wybitny warsztat i niemałe doświadczenie, więc dla tych osób wyjazd do Danii był możliwością zderzenia się z czasem totalnie odmiennym podejściem do sztuki niż to co ich spotkało na dotychczasowej ścieżce, przez zwyczajne zetknięcie się z inną kulturą. Ja kończyłem studia medyczne, z którymi nie wiązałem przyszłości i potrzebowałem zacząć od początku w nowym miejscu i poszedłem w ślady Tomka Licaka, który wyjechał do Danii 3 lata przede mną. Na obecnym etapie jest to dosyć mocno przetarty szlak pod wieloma względami, co paradoskalnie może się wydawać mniej atrakcyjne. Co ciekawe, niektórzy z absolwentów duńskich wyższych szkół jazzowych wrócili do Polski i pracują na wyższych uczelniach, jak np. wspomniany Tomek Licak, czy Marek Kądziela. Więc oni się teraz tymi doświadczeniami dzielą. Ale myślę, że mimo wszystko warto wyjeżdżać i podróżować, choćby na krótko.

Jak to się stało, że powołałeś do życia Atlantic Quartet?

Złożyły się na to dwa czynniki. Po pierwsze dowiedziałem się, że Gilad Hekselman, którego już od dawna bardzo ceniłem, przyjedzie do Danii w ramach programu Artist-In-Residence i będzie można nagrać z nim płytę i zorganizować koncert bez konieczności płacenia za koszty transportu. Odezwałem się do Tomka Konwenta z MultiKulti Project z Poznania, w której to wytwórni miałem już wtedy wydane dwie płyty i okazało się, że jest zainteresowanie. Tak więc miałem dogadaną sesję nagraniową i umówione wydanie płyty zanim jeszcze powstała muzyka na tę płytę. Wtedy też pomyślałem o Mariuszu Praśniewskim, wybitnym polskim basiście, z którym grałem w różnych zespołach od przyjazdu do Danii. Miałem też już w głowie skład, który chciałem, żeby zawierał i gitarę, i fortepian, stąd Søren Gemmer, który inspirował mnie swoim podejściem, a jednocześnie miał podobne zainteresowania muzyczne co ja.

Jakimi kryteriami kierowałeś się przy doborze muzyków?

Lubię pracować z ludźmi o szerokich horyzontach, szczególnie w jazzie. Nawet jeśli nie wybieramy się w wycieczkę po wszelkich możliwych inspiracjach, to i tak lubię czuć tę głębię w ludziach. W tym zespole czuję, że możemy się swobodnie wybrać w każdą podróż, co więcej, wszyscy są w stanie wziąć odpowiedzialność za każdy moment koncertu, co sprawia, że mogę jako perkusista i lider po prostu przestać grać, i tylko słuchać jak reszta zespołu gra. To fantastyczne uczucie, które zrodziło się we współpracy z Tomaszem Stańką. Ale to materiał na dłuższą opowieść  A wracając do naszego zespołu – każdy z muzyków ma solidne podstawy, osłuchanie w tradycji nie tylko jazzowej, ale Bacha, Bartoka, Chopina czy Messiaena, a z drugiej strony Meshuggah, Radiohead czy Peter Gabriel. To daje niesamowitą paletę brzmień i płaszczyzn. Każdy rozumie w lot, w którą stronę dany muzyk chce w danym momencie pójść i umie na to zareagować. Dzięki temu jesteśmy gotowi na iskry inspiracji. A na poziomie osobowości to zespół dojrzałych, odpowiedzialnych ludzi i po kilku latach w różnych bardziej rockandrollowych formacjach (oczywiście w podejściu do życia), taka odmiana bardzo się przydaje.

Czy i co zmieniło się w waszym podejściu do tworzenia muzyki od czasu debiutu z 2016 roku?

Dosyć dużo. Przede wszystkim moje nastawienie do kompozycji i koncepcji płyty. Postawiłem sobie za zadanie, by ta płyta była bardziej ambitna kompozycyjnie, przy zachowaniu względnej dostępności dla słuchacza. Zaczęliśmy rozwijać i kształtować przede wszystkim granie free, a także odpuszczanie, prezentowanie duetów, czy tria takiego czy innego. Zespół grał na żywo w miarę regularnie i nowa płyta jest wynikiem inspiracji zagranymi koncertami. Co więcej, po wydaniu nowej płyty odkrywamy nasz stary materiał i gramy go na koncertach, na nowo inspirując się nim i znajdując kolejne pokłady ciekawych rozwiązań. Czuję, że jest to zespół, w którym się realizuję, mogąc dostarczać wehikuły do naszych poszukiwań, a jednocześnie samemu będąc zaskakiwanym tym, co chłopaki wymyślają.

Najnowszy album "Surge" nagrywałeś w The Village. Co to za miejsce?

Jest to dosyć stare studio w Kopenhadze, które kilka lat temu przejął Thomas Vang. Fantastyczna osobowość, której obecność bardziej czujesz niż widzisz. Miejsce jest duże i przestronne, ale bez zbędnego przepychu, a w reżyserce, która jest dosyć dużym pomieszczeniem, pali się kominek i jest stary drewniany stół, przy którym czujesz się jak w izbie domu u babci na wsi. Fantastyczne doświadczenie. 

Jak przebiegała sesja do Twojego nowego albumu?

Znamy się z chłopakami już kilka lat, więc była to naprawdę duża przyjemność. Zaufanie, jakie mamy do siebie sprawiało, że muzyka była nie tylko odegrana, ale naprawdę zagrana na "metafizycznym" poziomie relacji. Kilka lat pracy razem daje niesamowite efekty przy sesjach nagraniowych. Nie baliśmy się też odłożyć numerów, którymi nie byliśmy usatysfakcjonowani, na później i okazywało się, że to był bardzo dobry pomysł. Sesja trwała 5-6 godzin, więc to nie jest bardzo dużo jak na płytę, ale jak mówiłem wcześniej, od razu graliśmy muzykę.

Jakie są Twoje artystyczne plany na najbliższą przyszłość?

Mam obcenie trzy główne projekty, Atlantic Quartet, The Beat Freaks i Nelle Trio. Z tym ostatnim zespołem pracujemy właśnie nad materiałem na płytę, którą nagramy na przełomie kwietnia i maja. Tak więc nasz czas pochłania kompozycja i pisanie piosenek. Jeśli chodzi o moje osobiste projekty, to mam również w planach nagranie płytowe z nowym-starym trio, a ponadto chciałbym się skupić na komponowaniu na duże składy i może uda mi się w tym roku doprowadzić do nagrania studyjnego albumu mojego bigbandu, którego prezentacja odbyła się podczas zeszłorocznej edycji Copenhagen Jazz Festival. Zajmuję się też komponowaniem muzyki na orkiestrę smyczkową oraz inne składy kameralne. Mam nadzieję, że te projekty ujrzą światło dzienne w niedalekiej przyszłości, bo niektóre z nich już długo leżą w szufladzie. Zamierzam również rozwijać mój projekt solo, który zaczął się podczas studiów w formule Advanced Postgraduate Diploma w Odense, na których miałem okazję pracować z wybitnymi muzykami-naukowcami, czyli norweskim saksofonistą, który nazywa się Torben Snekkestad i amerykańskim perkusistą Gerrym Hemingway’em.