Michał Tomaszczyk – Świat się jeszcze nie kończy

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
Łukasz Pniewski

Pandemia koronowirusa trwa w najlepsze, a być może dopiero się rozkręca. Całe szczęście są wśród nas artyści, którzy nie dają się przeciwnościom losu, stanom lękowym czy malkontenctwu i prężnie działają. Puzonista, kompozytor, aranżer i producent - Michał Tomaszczyk właśnie wydał nowy singiel „My Song Of Hope”, promuje swój debiutancki album „Sketches from the North” i oczekuje wyników tegorocznych Fryderyków, do których nominowany jest aż w trzech kategoriach. 

W tym roku otrzymałeś nominacje do Fryderyków w trzech kategoriach: Jazzowy Artysta Roku, Debiut i za album „Sketches from the North”. To spore wyróżnienie. Która kategoria ma dla Ciebie największe znaczenie?

Tak – to spore wyróżnienie, a przynajmniej ja tak do tego podchodzę. Bardzo miłe jest to, że moje działania są widoczne i objawia się to między innymi w nominacjach do Fryderyków. Każda z tych kategorii ma dla mnie podobnie duże znaczenie. Jako, że płyta „Sketches from the North” jest pierwszą w pełni autorską wydaną pod moim nazwiskiem, sama nominacja za debiut jest już satysfakcjonującym wyróżnieniem. Pozostałe dwie natomiast były dla mnie dość zaskakujące i bardzo mnie ucieszyły, szczególnie biorąc pod uwagę wspaniałe albumy i artystów, którzy wraz ze mną otrzymali te nominacje. Znam, szanuję i lubię zdecydowaną większość muzyki, która znalazła się na tej liście. Z resztą to samo tyczy się debiutów… tutaj dodatkowo cieszy mnie fakt, że kategoria nie została zdominowana przez mężczyzn i wspaniała muzyka grana przez instrumentalistki została doceniona. Niezależnie od wyników tego konkursu, trzymam kciuki za dalszy rozwój karier, szczególnie tych kobiecych.

Jak w ogóle podchodzisz do tego typu nagród, nominacji i rankingów topowych jazzowych muzyków?
Wydaje mi się, że podchodzę do tych spraw podobnie jak do tej naszej rozmowy. Jeżeli w jakiś pozamuzyczny, ale cywilizowany sposób mogę wpłynąć na to, że moja muzyka dotrze do większej ilości potencjalnych zainteresowanych to jest to jak najbardziej pozytywne zjawisko. A jeżeli może na to wpłynąć jakiś zewnętrzny czynnik w stylu głosowania członków Akademii Fonograficznej, czytelników, słuchaczy, krytyków, jury lub kogokolwiek innego, bez mojego bezpośredniego zaangażowania to jeszcze lepiej. Z jednej strony mamy odbiorców, którzy poszukując nowej muzyki dostają na talerzu selekcję przeważnie ciekawych propozycji do zapoznania się, a z drugiej organizatorów i promotorów, którym tego typu wyróżnienia niejednokrotnie pomagają zaufać artystom i jakości sztuki przez nich tworzonej. Nie wiem czy jest to dobre czy złe, ale przyjmuję to jako fakt. W przypadku konkursów dla młodych zespołów, instrumentalistów czy kompozytorów, na których udało mi się, jeszcze podczas studiów, otrzymać kilka nagród,  dochodzi aspekt finansowy: te nagrody pomagały mi wówczas przeżyć. A czy wysokie bądź niskie noty w tego typu rankingach czy plebiscytach są miarodajne i mówią kto jest lepszym, a kto gorszym muzykiem to chyba oczywiste, że nie – przecież to nie sport.

 

„Sketches from the North” – dlaczego zdecydowałeś się na album w trudnej, minimalistycznej konwencji duetu?
Zdecydowałem się na album w tej konwencji, ponieważ był to najlepszy moment na pracę nad nim w takiej właśnie postaci. Z kilku względów. Po pierwsze, nareszcie miałem czas i możliwość, żeby bez jakiejkolwiek presji skupić się na swojej muzyce, móc całkowicie wniknąć w komponowanie i planowanie kształtu całej płyty oraz przygotować się do nagrań od strony instrumentalnej. Po drugie – wspaniały Petter Olofsson, z którym nagrałem tę muzykę. Decyzja o nagraniu całego albumu w duecie puzon-kontrabas, jak nietrudno się domyśleć, nie należy do tych często ani łatwo podejmowanych. Żeby zdecydować się na coś takiego trzeba być absolutnie przekonanym o wartości podejmowanych działań, wierzyć w nie, a później zrobić wszystko, żeby unieść tę wagę i absolutnie się z nią oswoić. Dzięki Petterowi i temu w jaki sposób wspólnie czujemy muzykę, niejednokrotnie niemalże rozmawiając o niej, za pomocą instrumentów znacznie więcej i bardziej intensywnie niż za pomocą słów, miałem całkowitą pewność, że to czego się podejmuję jest najwłaściwsze. Poza tym, od strony kompozycyjnej, zawsze najważniejszy dla mnie był i jest stosunek linii melodycznej do basu. Uważam, że w większości przypadków, cała reszta warstwy harmonicznej jest w jakimś stopniu dodatkiem i ubarwieniem tego rdzenia. Natomiast rytmiczne i artykulacyjne możliwości Pettera i moje są wystarczająco satysfakcjonujące, żeby móc wyrazić kompletną myśl muzyczną za pomocą naszego duetu.

 

Jak doszło do Twojej współpracy z Petterem Olofssonem?

Pettera Olofssona znam już prawie trzy lata i razem współtworzymy jeden z ważniejszych europejskich dużych zespołów jazzowych – szwedzki Norrbotten Big Band. Na co dzień pracujemy razem grając rozmaite stylistycznie projekty – nagrywając i koncertując, prowadząc warsztaty oraz będąc zaangażowanymi w różne okołomuzyczne aktywności, więc mieliśmy szansę poznać się w wielu odsłonach, skutkiem czego zdecydowaliśmy się na tę – duetową współpracę. Myślę, że nie bez znaczenia jest też, że obaj mamy wiele różnych, pozajazzowych muzycznych fascynacji i doświadczeń.

Pomimo, że album nagrany jest  bez instrumentu harmonicznego i nawiązuje do surowej natury Szwecji, wcale nie ma surowego brzmienia. Wręcz przeciwnie stanowi dość intymną opowieść i kreuje ciekawy północny klimat, będąc muzyką mocno ilustracyjną. Taki był zamysł?
Zamysł był taki, żeby spróbować wyciągnąć na zewnątrz brzmienie muzyki, które słyszę w sobie i podzielić się nim ze słuchaczem. Wiadomo, że jest to dość abstrakcyjne przedsięwzięcie, jednak nie mniej abstrakcyjne niż całe zjawisko postrzegania i oddziaływania muzyki. Ja jestem zadowolony i uważam, że nam się to udało. Lubię tę płytę. Fakt, że mieszkam obecnie z rodziną na północy Szwecji, osiemdziesiąt kilometrów od koła podbiegunowego i jestem bardzo zafascynowany tą dość egzotyczną, nierzadko wręcz dziką naturą, która mnie otacza, z pewnością w jakiś sposób wpływa na barwę muzyki, którą gram. Wydaje mi się, że większość tego co i w jaki sposób brzmi na płycie, inspirowane jest okolicami miejsca, w którym mieszkam.

Utwory na „Sketches from the North” są Twojego autorstwa. W jaki sposób powstawały?
Przeważnie do komponowania używam fortepianu i tak też było w przypadku zdecydowanej większości utworów, które weszły na płytę. Mam to szczęście, że mogłem pracować nad tą muzyką w sporej sali z fortepianem i jedną ze ścian całą w dużych oknach wychodzących na niewielkie góry w oddali oraz pokaźną taflę wody na pierwszym planie – fragment Bałtyku, a właściwie Zatoki Botnickiej, która rozlewa się wokół miasteczka w którym żyje, na której przez kilka miesięcy w roku znajduje się jedna z większych lodowych dróg na świecie, jako że przez prawie pół roku jest zamarznięta. Jeden z nielicznych utworów na płycie, który skomponowałem grając na puzonie - „Landscapes” to próba uchwycenia dźwiękami tego właśnie widoku.

Pytanie laika: puzon wydaje się dość nieporęcznym i skomplikowanym instrumentem. Jakie są największe trudności w operowaniu nim w duecie? Co daje Ci największą frajdę podczas gry na puzonie?

Puzon to rzeczywiście dość wymagający i momentami niewdzięczny instrument jednak myślę, że dość dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Zajęło nam to wiele lat, ale świetnie się dogadujemy i służy nam współpraca. Wydaje mi się, że tak jak w przypadku każdego instrumentu, bardzo istotne jest osiągnięcie technicznego poziomu, który pozwoli podczas grania nie zastanawiać się nad tym co i w jaki sposób zrobić, żeby móc się swobodnie wypowiedzieć. Trochę podobnie jest w przypadku porozumiewania się w innym języku niż rodzimy. A co najbardziej lubię w grze na puzonie? Chyba to, że jest bardzo organiczny, zbliżony do głosu ludzkiego i ma na prawdę spore możliwości… Uważam, że mam szczęście i trafiłem na swój instrument, a grając traktuję go jako przedłużenie własnego ciała. Aczkolwiek ostatnimi czasy ćwiczę też sporo na innych instrumentach, ostatni singiel - „My Song of Hope”, wydany trzy miesiące po premierze płyty, nagrałem na puzonie wentylowym bo czułem, że jestem gotów i chcę wypowiedzieć się za pomocą tego instrumentu. Poza tym pracuję też powoli nad techniką gry na trąbce, flugelhornie, trąbce suwakowej i mam nadzieję, że będę mógł rozszerzać swoje instrumentarium nie tylko w ćwiczeniówce.

 

Chciałabym zapytać Cię o projekt „Albo Inaczej”. Opowiedz o nim.

Do projektu Albo Inaczej zostałem zaproszony przez kierownika muzycznego tego przedsięwzięcia – Mariusza Obijalskiego, z którym znamy się od czasów późnej podstawówki. Zaczęło się od pierwszego singla śpiewanego przez Andrzeja Dąbrowskiego - „Re-fleksje”, w którym zagrałem solo na puzonie. Później podczas prac nad całym albumem, oprócz gry na puzonie, miałem okazję zaangażować się również na innych polach, m.in. aranżując dwa utwory, a następnie prowadząc Big Band Konglomerat. Przewrotnie  przy „Albo Inaczej”, za sprawą hiphopowej wytwórni Alkopoligamia, poznałem wspaniałych artystów jazzowych oraz ważne postaci polskiej sceny muzycznej, jak wyżej wspomniany Andrzej Dąbrowski, Ewa Bem, Krystyna Prońko, nieodżałowany Zbigniew Wodecki czy Wojciech Gąssowski. Z każdą z tych osobistości nawiązaliśmy bliższą relację i wiele cudownych historii z Nimi związanych zostanie ze mną na zawsze, a ponadto z większością miałem okazję współpracować później przy innych projektach. To dla mnie bardzo cenne. Ale poza tym, „Albo Inaczej” to rewelacyjny team ludzi, muzyków, wokalistów. Mam z nim związane tylko i wyłącznie pozytywne skojarzenia. Jeżeli chodzi o feedback ze strony oryginalnych twórców utworów coverowanych przez „Albo Inaczej” to w przypadku tego, w którego powstawanie byłem najbardziej zaangażowany – „Jest jedna rzecz”, spotkałem kiedyś przypadkowo (nota bene podczas gali Fryderyków) Peję, który był pod wrażeniem tego co zrobiliśmy wraz ze Zbigniewem Wodeckim i z szerokim uśmiechem zadowolenia na twarzy przybił piątkę.

 

W obecnych czasach ciężko nie poruszyć tematu wpływu pandemii. Gdzie spędzałeś lockdown? Jak wpłynął na Ciebie czas zamknięcia?
Lockdown-nielockdown spędzam cały czas u siebie w Szwecji. Mimo całej oczywistej masy tragicznych minusów związanych z tym co dzieje się na świecie, staram się wykorzystywać ten czas najlepiej jak potrafię, pełen wiary, że świat się jeszcze nie kończy. Znajduję się w na tyle komfortowej sytuacji, że jako członek Norrbotten Big Band mam stałe zatrudnienie i niezależnie od tego czy gramy koncerty czy nie mamy tej możliwości, moja rodzina ma za co żyć. Ja przez ten czas, z małymi wyjątkami, codziennie od poniedziałku do piątku pracuję, czego wynikiem jest m.in. płyta „Sketches from the North” i wszystko co wokół niej się wydarza, ponieważ jestem też producentem, wydawcą i osobą odpowiedzialną za każdy ruch z nią związany. Poza tym, jak już wcześniej wspomniałem, wydałem kolejny singiel „My Song of Hope”, do słuchania którego zachęcam, systematycznie ćwiczę na kilku instrumentach, ale też komponuję, aranżuję, poszukuję, sporo nagrywam, produkuję. Prócz tego studiuję język szwedzki. Wybrałem rozwój.

Jak podchodzisz do koncertów online i swojej obecności w sieci, mediach społecznościowych?
Obecność w sieci traktuję dość naturalnie – jako przedłużenie kontaktu z ludźmi. Zarówno znajomymi jak i tymi, których nie znam, ale są lub mogą być zainteresowani tym co robię. Jestem. Szczególnie teraz, kiedy możliwości przemieszczania się są bardzo ograniczone, sieć jest tym co chociaż w małym stopniu może nam to skompensować. Uważam, że używana rozsądnie potrafi przynieść wiele dobrego. Jeżeli chodzi o koncerty to sam z wielką radością uczestniczę co jakiś czas w roli słuchacza, ale nie miałem jeszcze okazji grania czysto online’owego koncertu na żywo. Co prawda kilka z koncertów, które graliśmy z Norrbotten Big Band jesienią było streamowanych, ale jednak każdorazowo były to koncerty z publicznością (maksymalnie do 50 osób). Sam też nie zdecydowałem się na premierowy koncert online duetu związany z premierą płyty, chociaż brałem pod uwagę takie rozwiązanie. Zanim zdecydowaliśmy się na zrobienie całego albumu, na początku pandemii, nagraliśmy z Petterem dwa utwory audio i video, które ukazały się w internecie w ramach Norrbotten Sessions i nadal można do nich zajrzeć. Mam nadzieję, że za jakiś czas będzie nam dane zagrać trasę z żywymi koncertami zarówno w Szwecji jak i w Polsce.

www.linktr.ee/michaltomaszczyk