Wojtek w Czechosłowacji - w gdańskim Klubie Żak

Autor: 
Piotr Rudnicki

Kwintet Wojtka Mazolewskiego to pewnego rodzaju fenomen: w sytuacji, kiedy praktycznie cała scena jazzowa zeszła do podziemi (gdzie skądinąd całkiem dobrze sobie radzi) grupa nagrywa utwory, które nie tylko emitowane są w radiu, ale osiągają wysokie miejsca na Liście Przebojów radiowej Trójki. Nawet biorąc pod uwagę specyfikę stacji, nie zdarzyło się chyba nigdy, żeby utwory jazzowe na liście przebojów gościły tak długo. Co więcej – zespół po brzegi wypełnia wcale niemałe sale koncertowe. Idea tanecznego jazzu, jak widać, świetnie się sprawdza. Wczoraj występem w gdańskim Żaku rozpoczęła się trasa promocyjna nowej płyty kwintetu pt. „Wojtek w Czechosłowacji”.

Trochę zdziwiło mnie, że trasa ta rusza dopiero teraz - medialna wszechobecność utworu „Newcomer” (z poprzedniej płyty “Smells like tape spirit”) skutecznie mnie zmyliła. Występ otworzyły kompozycje z pierwszego krążka i była to bardziej „jazzowa” część wieczoru. Znakomite, rozległe improwizacje duetu Pospieszalski-Torok mogły wprawić w konsternację słuchaczy, którzy kwintet znają wyłącznie z utworów radiowych. Wspomniany wyżej “Newcomer” od wersji słonecznej odszedł dzięki nim w swobodne obszary pełne ekspresyjnych poszukiwań.

Tytułowy “Smells Like Tape Spirit” to z kolei popis umiejętności lidera, który zaraz po wybrzmieniu tematu zagrał długą partię solową, kończąc zgrywnym cytatem z „Come As You Are” Nirvany. Dobry humor nie opuszczał zresztą muzyków ani na chwilę. „Bardzo lubimy to robić” - wyznał w pewnym momencie Wojtek Mazolewski, ale właściwie nie potrzebował nic mówić: po ich minach i reakcjach na wzajemne wyczyny wyraźnie było widać, że uwielbiają wspólnie grać. Publiczność potrafi to z kolei docenić – wyjść gdziekolwiek z domu przy temperaturze -20 stopni to nie lada poświęcenie. Z czasem repertuar zaczęła przejmować „Czechosłowacja”. Krzesła zaczęły, zgodnie z zapowiedzią Wojtka, przeszkadzać i na jego wezwanie publika podniosła się z miejsc, by wysłuchać utworów z ostataniej płyty -  a byli też i tacy, którzy przeszli do pierwszego rzędu i zaczęli tańczyć. Atmosfera nagle zaczęła przypominać tę z koncertów rockowych czy reggae'owych.

Zespół uraczył widzów dwoma premierowymi kompozycjami, a kończąc tanecznymi numerami,  zapewnił sobie miejsce w ich sercach  – po takim finiszu z pewnością wszyscy opuścili klub w dobrych humorach. Jeśli kosmiczna energia wyzwolona w Gdańsku będzie się kumulować, to któraś z sal koncertowych w końcu może odlecieć.