Stanisław Słowiński Quintet & Szymon Mika Jazzowy koncert marzeń?

Autor: 
Paulina Biegaj
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

Gdybym miała opisać swój jazzowy koncert marzeń, powiedziałabym, że ma on w sobie tyle samo spokoju i opanowania, ile porywczości i temperamentu. Nic nie dzieje się w nim przypadkowo, ale niczego też nie da się przewidzieć. Cieszą dobrze znane utwory, ale równocześnie okazują się one brzmieć zupełnie świeżo. Jazzowa awangarda nie przytłacza, a lekkość i swoboda nie są zbyt banalne czy oczywiste.

Pomimo tego, że gra kilka zupełnie różniących się od siebie osób, słyszysz jedno wspólne wykonanie, dialog, harmonię, całość. Mimo tego, że nie jesteś z muzykami na scenie, przeżywasz z nimi każdy dźwięk. Wolność – domena jazzu, nie jest oderwana od rzeczywistości w szale improwizacji i grania nie wiadomo o czym. Tu wolność rozpędza się i mknie, pozostając uporządkowana, co daje poczucie bezpieczeństwa.

Nie wiem, o czym grają artyści, ale wiem, że o czymś najważniejszym. Tak, jak by  chcieli w swoich własnych utworach powiedzieć: „zatrzymaj się i spójrz – to, co najważniejsze jest właśnie tutaj”. Ich natchniona muzyka jest jakby z innego świata, a jednak mówi o rzeczywistości. Frasuje, zmusza do zastanowienia, przywraca zmysł tego, co istnieje naprawdę. Sprowadza na ziemię, sama bynajmniej nie będąc przyziemną. Mówi sama za siebie – bez zbędnej gadaniny. Wskazuje na sens.

To największa mądrość artystów, która sprawia, że mój jazzowy koncert marzeń jest po prostu genialny! I taki był wczorajszy występ Stanisław Słowiński Quintet z Szymonem Miką. Trudno opisywać tu osobno grę każdego muzyka, skoro tak potrafią zgrać się razem. Jednak muszę wspomnieć o  gościu kwintetu, którego słuchałam z zespołem po raz pierwszy. Gitarzysta wniósł ze swoim sposobem gry spokój, głębię i nieprzeciętność. Zwłaszcza w momentach solowych. Spośród nich wyróżnię jeszcze jeden – solo kontrabasisty Justyna Małodobrego. Ze smyczkiem i niesamowicie tajemniczym pogłosem. 

Wszyscy, tak młodzi jeszcze przecież muzycy, pokazali zupełnie dojrzały, kreatywny, oryginalny i wysmakowany sposób myślenia o muzyce improwizowanej oraz sposób jej przeżywania, który tym razem trudno ująć w adekwatne słowa. Tu z pewnością zmiany nastroju nie są czymś niepożądanym, ale sprawiają, że za każdym razem możemy mówić o prawdziwej eksplozji nowości.

Paolo Fresu, jazzman z Italii (nota bene na koncercie pojawili się goście z Włoch), powiedział w jednym ze swoich wywiadów, że artysta wnosi do muzyki osobiste cechy swojej gry, które odróżniają go od innych muzyków. Osobiste i unikalne rysy brzmienia kwintetu Stanisława Słowińskiego dają mu miejsce wśród najzdolniejszych zespołów, nie pozwalając jednocześnie porównać go z żadnym z nich.

Z Szymonem Miką udowodnili to po raz kolejny. Bo mam wrażenie, że każdy z ich koncertów jest lepszy od poprzedniego, gdy równocześnie wszystkie poprzednie są najlepsze. To nie jest zresztą wrażenie, ale fakt. A wrażeń nie brakowało. I jeszcze jedno. Lubię i cenię ludzi, których kiedyś wypowiedziane słowa można później odkrywać na nowo w wydarzeniach.

Stanisław Słowiński powiedział mi w ostatnim wywiadzie, że ciągle pracuje z kwintetem i że praca ta dotyczy przede wszystkim porozumienia między wszystkimi muzykami na scenie. Wczoraj to porozumienie zostało wzmocnione wspólną grą z Szymonem Miką, który w swoich interpretacjach świetnie oddał nastrój  grania całego zespołu. Skrzypek stwierdził ponadto, że wszyscy muzycy wiedzą, z czym wychodzą na scenę. Oby wychodzili na nią jak najczęściej, aby jak najwięcej amatorów jazzu mogło posłuchać prawdziwej muzyki.