Stańko, Stańko uber alles!

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

A jednak nie ma wątpliwości największą postacią polskiej sceny jazzowej jest bezwzględnie Tomasz Stańko i nie zmienią tego żadne działania promocyjne pozostałych konkurentów to tronu. Po jego warszawskich koncertach chciałby się krzyknąć Stańko, Stańko uber alles!

Miałyby być dwie relacje, bo pan Tomasz, był uprzejmy we wtorkowy wieczór dwukrotnie pojawić się na scenie w Centrum Sztuki Współczesnej. Pierwszą pisać miał Piotr Jagielski drugą ja, ale nasze spostrzeżenia, a co ważniejsze wrażenia pokoncertowe były na tyle podobne, że tekst będzie jeden i będzie pisany raczej na kolanach. Klęczymy jednak we dwóch.

Podobno Tomasz Stańko nie tak dawno powiedział, że chciałby jeszcze raz w życiu zrobić coś takiego, co świat by zapamiętał, coś naprawdę sporego. Jeśli tak w istocie było, to zespół, który przyprowadził na właśnie trwającą trasę koncertową takim czymś może być. Może być nią także muzyka, którą dla niego napisał, a także sposób, w jaki muzykę tę jego amerykański kwartet wykonuje.

Słuchając nowego bandu Stańki z Geraldem Cleaverem – perkusja, Sławkiem Kurkiewiczem – kontrabas i Davidem Virrelesem – fortepian, przychodzą do głowy same dobre myśli. Sądzę, że za takim graniem tęsknili wszyscy, którzy pamiętaj Stańkę z czasów słynnej „Bossonosy”, „Leosi” albo „Matki Joanny”.

Nie mam tu oczywiście na myśli tej estetycznej przestrzeni, po której poruszał się wówczas jego kwartet, ale śmiałość i wykonawczy rozmach  charakteryzujący tamten zespół. W nowym bandzie wszystko jednak działa inaczej, ale tak jak tamten jest on wyśmienitym medium, z którym można iść w każdą stronę. To także zdecydowanie bardziej jazzowy band, więcej tu rytmicznej zadziorności, inna jest gra sekcji rytmicznej. Całość mocno zakotwicza bas. Jest sprężysty, mocny. Jest jakby filarem, wokół którego pozostali mogą albo błyskotliwie malować przestrzeń, albo kunsztownie budować rytmiczną fakturę kompozycji.

Olśniewająca jest gra pianisty. Virrelles – młody kubański muzyk – brzmi zupełnie nie jak rasowy keyboard player tamtejszej sceny, ale twórca, który cudowną złożoność rytmiczną muzyki z Kuby, doświadczenia z wielką klasyką fortepianową i niezaprzeczalne wpływy jazzowe przetwarza na swój własny język. Jego gra jest orzeźwiająco nowoczesna i co ważne wydaje się, że pan Tomasz nie dość, że bardzo ją lubi, to jest ona dla niego ogromnie inspirująca.

I tu dochodzimy być może do sedna. Liryczny, refleksyjny Tomasz Stańko z Virrelesem, Kurkiewiczem i Cleaverem w tle przemienił się w muzyka, który stanowczo i z siłą atakuje muzykę, tak jakby chciał krzyknąć – teraz właśnie mam skrzydła i nie zawaham się ich użyć! Przyznam szczerze bardzo dawno nie słyszałem takiej gry Tomasza Stańki, która nie utraciwszy nic ze swego liryzmu przypominałaby, że przecież przez lata był również muzykiem niemal wprost identyfikowanym z estetyką free.

Oj bardzo powinni żałować ci wszyscy, którzy nie dotarli na ten, koncert tym bardziej, że posłuchać muzyki Tomasza Stańko w Warszawie wcale nie jest łatwo. To był zaledwie trzeci wspólny koncert zespołu w takim składzie, strach więc pomyśleć co się stanie, kiedy panowie poznają się lepiej, kiedy zaufają sobie jeszcze bardziej. A może wcale nie strach? Może po prostu będziemy mieli kolejny wielki kwartet Stańki. Oby udało się ten band utrzymać, co przecież wcale nie jest prostą sprawą, tym bardziej, że i Virrelles i Cleaver są zajętymi dość muzykami. Pozostaje także nadzieja, że właśnie w takim zestawieniu osobowym grupa wejdzie w tym roku do nagraniowego studio i pozostanie po niej ślad w postaci płyty. Oby tak się stało!