Premiera Vars & Kaper Deconstruction - koncert od serca

Autor: 
Paulina Biegaj

Długo czekaliśmy na ten koncert. A teraz oczekują Państwo na to, że jak najdokładniej o nim opowiem. Tymczasem to był koncert z tych, o jakich słowa powiedzą Państwu niewiele. Jeżeli w ogóle można to, co wydarzyło się w minioną sobotę z czymkolwiek porównać. Myślę, że nie.

„Wie Pan, to wszystko, co się wydarzyło, jest jak piękna, cudowna bajka...”. Poznają Państwo ten fragment? To miała być gra maksymalnie zorientowana na to, co tu i teraz. Mieliśmy doświadczyć tej gry każdym swoim zmysłem, jak usłyszeliśmy w zapowiedzi koncertu. To było wydarzenie. Nie tylko dlatego, że Paweł Kaczmarczyk ze swoim Audiofeeling Trio mogli pokazać światu swoją nową płytę podczas prestiżowego Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie i w prestiżowym miejscu, jakim była sala teatralna Centrum Kongresowego ICE. Piszę o wydarzeniu, bo  najważniejszym było tu być.

Na co czekaliśmy ze zniecierpliwieniem, słuchając zapowiedzi koncertów, wywiadów z Pawłem Kaczmarczykiem i utworów jego trio, jeśli nie na ten moment, w którym nareszcie pojawił się na scenie z Kubą Dworakiem i Dawidem Fortuną? Czekaliśmy po prostu na nich samych. Czasem ta obecność zdaje się być czymś zwyczajnym. Wydaje się nam może często, że cel długich miesięcy dążenia, przygotowań i oczekiwań znajduje się poza tę obecnością. Ale jest inaczej.

Jeśli ku czemuś zmierzamy, to ku temu, żeby się wreszcie zobaczyć. I to jest największy finał tej drogi, wobec którego pozostaje tylko wdzięczność. „Dziękuję, że jesteście”, takimi słowami Paweł zwrócił się do publiczności. A gdyby publiczność też miała przemówić, to czy nie powiedziałaby „To my dziękujemy, że jesteście!”? Wszystko, co działo się na sali przemawiało tymi właśnie słowami.

Działa się oczywiście muzyka. Ale nie sama, bo muzyki samej w sobie nie ma. I to podkreśliła forma, jaką wybrał Paweł Kaczmarczyk ze swoim trio i Wojciechem Długoszem (Mr Krime) – wirtuozem elektroniki. Między dźwiękami pojawił się ludzki głos, a między brzmieniem nadanym instrumentom przez człowieka, brzmienie elektroniczne. Wszystko jednak, co brzmiało, płynęło od ludzi do ludzi. O całym projekcie powiedziałabym, że jest bardzo ludzki, (bardziej, niż niejeden koncert) właśnie przez to, że nie budował muru między muzyką a ludźmi, którzy ją tworzyli i którzy jej słuchali.

Dzięki temu, że muzyczny wyraz obejmował także przestrzeń, mogliśmy się do tej muzyki przybliżyć i poczuć się, jak u siebie. Po prostu w niej uczestniczyliśmy i o to pewnie chodziło Pawłowi Kaczmarczykowi, gdy mówił o naszych współczesnych oczekiwaniach wobec udziału w koncertach. Oczekiwaniach publiczności, ale i wykonawców, bo przecież dzięki obrazowi i przestrzennemu brzmieniu, artysta uczestniczy w tym samym. Słowo odbiorca jest tu zresztą niezbyt właściwe, ponieważ tworzenie muzyki także polega na słuchaniu. Zwłaszcza podczas koncertów Audiofeeling Trio. I zwłaszcza podczas tego sobotniego spotkania. Tak nowatorskiego, twórczego i odkrywczego.

Jak u siebie w domu czuł się na scenie najbardziej Paweł Kaczmarczyk, dziękując tym, którzy przyczynili się do projektu i swobodnie nawiązując z nami rozmowę. Taki sposób bycia również świadczy o najwyższym stopniu bycia artystą. Muzycy otwarci na swoją publiczność, którzy wiedzą, po co są na scenie. Dla nas. Nie tym jednak Paweł Kaczmarczyk ujął mnie najbardziej. „Dzisiaj szczególny dzień. Nie, nie mam na myśli urodzin Milesa Davisa… Są tutaj dzisiaj moi Rodzice. Ten koncert dedykuję mojej Mamie, a także mojemu Tacie, który dwa dni temu obchodził urodziny.”

To właśnie Bogusława Kaczmarczyk, Mama Pawła, powiedziała kiedyś, życząc Synowi udanego koncertu, aby mógł przekazać innym swoją muzyczną myśl. To genialna myśl Mamy Pawła, ponieważ mówi nam o tym, że muzyka jest słowem i rodzi się we wnętrzu artysty – o takim słowie mówi się, że jest słowem serca. Gdy słuchamy muzyki, słuchamy myśli tych, którzy ją wykonują Genialne…

Mogą Państwo domyśleć się, a ci z Państwa, którzy byli potwierdzić, jak rodzinna atmosfera panowała podczas światowej premiery płyty „Vars&Kaper Deconstruction”. I to w dodatku nie po raz pierwszy, jeśli chodzi o koncerty Audiofeeling Trio. Jestem przekonana, że nic nie zastąpi tej właśnie atmosfery, a muzyczny klimat porwał nas właśnie dzięki niej. To atmosfera poczucia więzi. Przypominały ją stare pogodne i ciepłe (jak rodzinna atmosfera właśnie) nagrania, misternie wplecione w nowoczesną grę całego trio. A mnie przypominają się słowa Pawła Kaczmarczyka, które, mam nadzieję, mogę tu przywołać. Mówił o kiedyś tym, że dawniej ludzie spotykali się ze sobą bardzo często - niedzielne obiady, rozmowy przy stole. W jednym bloku każdy każdego znał...

Muzycy przywołali także lata dzieciństwa, co w Dniu Matki było szczególnie wymowne. Dzięki nim przypomniałam sobie „Ach śpij, kochanie”, którą z kolei moja Mama bardzo lubiła mi śpiewać, gdy byłam mała. W tle pojawiły się srebrne księżyce, a Paweł Kaczmarczyk nadał piosence swój niepowtarzalny charakter gry. W muzyce filmowej Henryka Warsa i Bronisława Kapera, jakiej wysłuchaliśmy podczas sobotniego wieczoru, a były to  m. in. utwory  „Po Mlecznej Drodze” z filmu „Wielka Droga”, „While My Lady Sleeps” czy „Follow me”, wciąż pobrzmiewały echa autorskiej muzyki Pawła Kaczmarczyka.

Można więc powiedzieć, że odnaleźliśmy w ulubionych przedwojennych przebojach to, co kochamy w kompozycjach pianisty i odwrotnie. Na tym polegała moim zdaniem twórcza dekonstrukcja muzyki Warsa i Kapera. Artyści przeżywali ją jak zawsze z każdym dźwiękiem i cieszyli się nią jak dzieci. Oczywiście nie takie, których mamy nie nauczyły jeszcze chodzić, ale takie, które umiejąc się poruszać w świecie i poszukiwać w nim sensu, otwierając się na to, co nowe.

Ale pewnie nie byłoby tej radości, gdyby nie świadomość muzyków, że każdy dźwięk cieszy nas, publiczność. Mnie szczególnie ucieszyła balladowa i subtelna odsłona piosenki „Już nie zapomnisz mnie” w fortepianowej improwizacji Pawła Kaczmarczyka, pozostawione do wybrzmienia w ciszy alikwoty, żywiołowe solo perkusji i wszystkie rozbudowane perkusyjne partie oraz arco Kuby Dworaka, który pokazał wtedy w pełni swoją liryczną duszę.

Liryka zresztą, szczególnie w grze Pawła, była najmocniejszą stroną koncertu. Wprowadziła w eleganckie wnętrze sali ICE stonowany, chłodny w opanowaniu, ale nie zimny, styl i klasę. To nie oznacza, że scena nie zapłonęła, jak tego chcieli artyści, dzięki  wywołanym na niej emocjom. Jednak od początku do końca we wszystkim panowała równowaga właściwa muzyce na najwyższym poziomie. Jako obraz tego, co chcę Państwu wyrazić, przychodzą mi na myśl szykowne marynarki i kamizelki, w których wystąpiło trio.

Na koniec proszę sobie wyobrazić albo przypomnieć: po tym, jak intensywnie niebieska smuga obiega całą salę, gasną wszystkie światła, a w ciszy rozlegają się brzmienia i połączenia tych brzmień z grą świateł, jakich dotąd jeszcze nie znaliśmy.