Oleś Brothers & Theo Jörgensmann: Przystanek Wrocław

Autor: 
Lech Basel
Autor zdjęcia: 
Lech Basel

Czwarty, z zaplanowanych ośmiu koncertów niezwykłej Transgression Tour braci Bartłomieja i Marcina Olesiów z niemieckim klarnecistą Theo Jörgensmannem miał miejsce w niedzielę we wrocławskim Centrum Kultury AGORA. Niezwykłej, bowiem zorganizowanej z okazji dziesięciolecia współpracy tych artystów, 65. urodzin Theo Jörgensmanna a 40. braci Oleś. Na dodatek jej nazwa wywodzi się z tytułu nagranej dla szwajcarskiej wytwórni Hut Hat Records ich najnowszej płyty pt. "Transgression". I właśnie utwory z tej płyty usłyszeliśmy we Wrocławiu.

Od pierwszych taktów słychać było i widać,że te wszystkie wymienione przeze mnie cyfry mają duże znaczenie. Idealnie pasuje tu powiedzenie : Jazz is about being in the moment.
Doskonałe zgranie,porozumiewanie się drobnymi gestami, spojrzeniami czy też, tak rzadko widywanym na jazzowych scenach, uśmiechem to z całą pewnością jeden z efektów ich dziesięcioletniej współpracy. Tak jak dopracowane współbrzmienia, precyzyjnie rozdzielone partie zespołowe i solowe, swoboda i wyraźne zadowolenie ze wspólnej gry.

Połączenie ogromnego doświadczenia światowej klasy wirtuoza jazzowego klarnetu, jakim bez wątpienia jest Theo Jörgensmann ze specyficznym momentem kariery braci Oleś, którym 40 lat minęło jak jeden dzień a oni w wielu aspektach grania zachowali ciągle jeszcze młodzieńczą fantazję wzbogaconą niemałym już doświadczeniem i wiedzą zarówno wykonawczą jak i kompozytorską. Wszystko to sprawiło,że ich koncertu słuchałem z dużą przyjemnością. Tak jak i dość licznie zgromadzona publiczność, która gorąco oklaskiwała efektowne solówki wszystkich członków tego tria.
Jeżeli do tych czysto muzycznych atutów dołożyć dobre nagłośnienie i nareszcie porządne oświetlenie sceny to z pewnością nikt nie żałował tak dalekiej wyprawy w ten niedzielny wieczór. CK Agora nie leży bowiem w centrum Wrocławia, ja zaliczyłem godzinną nieomal wyprawę jednym autobusem i dwoma tramwajami.

Aby zakończyć już tę numerologiczną nieco relację dodam,że niewątpliwie mieliśmy we Wrocławiu dużo szczęścia. Po trzech koncertach muzycy byli już dobrze rozgrzani a zarazem jeszcze nie zmęczeni trudami grania codziennie jednego koncertu w innym mieście.
Tak. To był dobry moment na taki dobry jazz.